Wieczór na głównym

Na jednym z amerykańskich dworców kolejowych panuje ruch jak na Times Square. Ludzie pochodzący zewsząd krzątają się po holu recepcyjnym i hali peronowej. Wśród nich są Chic (Douglas Fairbanks Jr.) i Scrap Iron Scratch (Guy Kibbee), włóczędzy świeżo po odsiadce. Gdy Chic znajduje pozostawioną walizkę – a w niej nowiuchny garnitur i zwitek banknotów – przebiera się i funduje sobie obfity posiłek. W barze poznaje Ruth (Joan Blondell), uciekającą przed szalonym doktorem Bernardim (George Rosener) tancerkę, której nie stać na bilet. Chic, źle odczytawszy jej intencje, bierze ją za prostytutkę, zaś wyjaśniwszy nieporozumienie, postanawia pomóc. Jego kompan tymczasem natrafia na kwit z przechowalni bagażu. W depozycie panowie wymieniają go na wypełniony gotówką futerał na skrzypce. Chic ratuje Ruth przed Bernardim, a następnie opłaca dziewczynie eskapadę. Okazuje się, że pieniądze z pokrowca to fałszywki, a za ich wydawanie Chica zgarnia policja. Bushy Sloan (Alan Hale), chcąc odzyskać utracone falsyfikaty, zabija gliniarza, za co winą obarcza Chica. Kumpla z tarapatów wyciąga Scratch, który wyznaje detektywom prawdę. Sloan ląduje za kratkami. Ruth wsiada do wagonu, zaś dwaj tułacze ruszają w dalszą drogę.

Urodzony w 1909 roku Fairbanks Jr., mimo iż był synem Douglasa Fairbanksa, pierwszego króla Hollywood (tak zresztą biografię aktora nazwała Tracey Goessel), nie odcinał kuponów od popularności ojca, absolutnie niezainteresowanego rozwojem kariery potomka. Sam musiał wydeptać sobie ścieżkę do względnego sukcesu (nigdy nie osiągnął wielkości przypisywanej staruszkowi). Przyjmował każdą rolę, jaką mu proponowano, a gdy borykał się z trudnościami finansowymi, dorabiał, występując w teatrze lub przygotowując plansze tekstowe do niemych filmów. Jego stosunek do zawodu zmienił się po zawartym w 1929 roku ślubie z ambitną Joan Crawford. W brudną dekadę wszedł z nową energią, co zaowocowało angażami do takich utworów jak „Patrol bohaterów” (1930) Howarda Hawksa czy „Mały Cezar” (1931) Mervyna LeRoya. W wyreżyserowanym przez Alfreda E. Greena „Union Depot” (1932) wcielił się w postać wiodącą, a jego nazwisko umieszczono nad tytułem (w 1931 roku dwukrotnie otwierał czołówki: w „Chances” Allana Dwana i w „I Like Your Nerve” Williama C. McGanna).

Całość zaczyna się – trochę na wzór „Ulicy” (1931) Kinga Vidora – od niezwykłej wprost sekwencji portretującej amerykański tygiel kultur i narodów mieszający się na dworcu. Sprawnie poruszająca się po ogromnym terminalu kamera – zachowująca się tak, jakby była jednym z pasażerów mających wejść do pociągu – obserwuje i podsłuchuje podróżnych, wśród których dostrzec można niedzielnych turystów, marynarzy podrywanych przez szukające klientów dziewczęta, mężczyzn wysyłających rodziny na wiejskie wakacje, emigrantki z Niemiec czy z Rosji próbujące upilnować swe niesforne pociechy, a nawet – co wcale nie takie oczywiste we wczesnych latach trzydziestych – czarną kobietę żegnającą się na peronie z ukochanym, by zaraz po tym, jak ten odjedzie w siną dal, wpaść w ramiona innego absztyfikanta (przedni gag!). Na kilka chwil losy obcych osób krzyżują się na wielkomiejskiej stacji kolejowej.

Nic dziwnego, że film Greena porównuje się do późniejszych nieco „Ludzi w hotelu” (1932) Edmunda Gouldinga. W przeciwieństwie do oscarowego hitu z iście gwiazdorską obsadą, ociekającego charakterystycznym dla wytwórni MGM blichtrem, „Union Depot” to dużo skromniejsze i – jak na Warner Bros. przystało – bliższe przeciętnemu obywatelowi USA kino. Dworzec jest wszak bardziej egalitarny niż luksusowy berliński przybytek wypełniony gośćmi, do których statusu i bogactwa Chic może co najwyżej aspirować. Protagonista obrazu Greena jest nędzarzem stającym się – co zresztą sugeruje tytuł, pod jakim dzieło dystrybuowano w Wielkiej Brytanii – dżentelmenem na jeden dzień, a właściwie – wieczór. Z kloszarda, jakich mnóstwo w epoce ekonomicznej depresji przewijało się przez terminale wzdłuż i wszerz kraju, przekształca się w jegomościa, którego zmęczona kryzysem widownia spotykała wyłącznie na ekranach.

Niby marzenie ściętej głowy, a jednak fortuna uśmiecha się do Chica, a on dzieli się nią z innymi, nie tylko ze Scratchem, ale i z żebrzącym o centa biedakiem, w którym rozpoznaje zapewne siebie (ostatecznie daje mu aż dolara), oraz z Ruth. Mężczyzna, pomimo popełnionej pomyłki, nie wykorzystuje dopiero co poznanej dziewczyny – choć, należy dodać, policzkuje ją i karci za to, że swym postępowaniem wprowadza facetów w błąd (nietrudno sobie wyobrazić, co by było, gdyby Ruth trafiła na jakiegoś zwyrodnialca) – lecz decyduje się ją wesprzeć. Gotów zrezygnować z własnego szczęścia dla dobra kobiety, którą zdążył pokochać – warto pamiętać, że para, co zdumiewające, musi rozstać się w finale – jest niczym Chaplinowski Tramp ze „Świateł wielkiego miasta” (1931).

W doskonale napisanym i zrealizowanym (wystarczy obejrzeć sekwencję gonitwy między pociągami, by się przekonać) oraz pełnym suspensu „Union Depot” czas fabularny jest równy czasowi ekranowemu. Przez nieco ponad godzinę Green kreśli opowieść o Ameryce AD 1932, wprawdzie poturbowanej, ale wciąż pretendującej do utraconej całkiem niedawno świetności. To panorama państwa w stanie rozkładu, ale nietracącego nadziei, wyrażanej tu przez postawę Chica, człowieka nie z hotelu, a z ludu, może i drobnego cwaniaczka, ale z sercem na dłoni.

Union Depot (1932)

Union Depot

FIRST NATIONAL PICTURES ● Reżyseria: Alfred E. Green ● Scenariusz: Kenyon Nicholson i Walter DeLeon ● Wykonawcy: Douglas Fairbanks Jr., Joan Blondell, Guy Kibbee, Alan Hale, David Landau, George Rosener, Earle Foxe, Frank McHugh i Adrienne Dore.

📅 30 stycznia 1932 roku ● 65 minut