Życie jest piękne
Urodzony w 1889 roku Charlie Chaplin pierwsze kroki w show-biznesie stawiał, mając pięć lat. Wymagała tego sytuacja. Po śmierci ojca-alkoholika jego matka została sama z synami, klepiąc biedę. Jako że dorastał w rodzinie związanej z teatrem, wnet zahaczył się w branży. Pomagając w utrzymaniu domu, występował – z bratem Sydneyem – na ulicach Londynu i w dziecięcych zespołach. Był nastolatkiem, gdy wypatrzył go impresario Fred Karno, z którego trupą udał się za ocean. W Ameryce dostrzegł go Mack Sennett z Keystone. Podpisawszy kontrakt ze studiem w 1914 roku, rychło stał się jego największą gwiazdą. Przenosząc na ekran umiejętności nabyte w wodewilu, wspinał się po szczeblach kariery. Co rusz zmieniał pracodawcę. Grywał w jednorolkowych komediach produkowanych przez towarzystwa Essanay i Mutual, a następnie zajął się ich reżyserią. Wtedy wykreował swą artystyczną personę, czyli figurę Trampa, włóczęgi w kostiumie – jak to zręcznie określił Tomasz Kłys – „wyrażającym kondycję żebraka z aspiracjami, gdzie melonik i laseczka są oznaką elegancji i społecznych ambicji, wąsik – emblematem próżności, natomiast podarta marynarka, opadające spodnie i dziurawe buty – znakiem jego stanu faktycznego”.
W 1917 roku zawarł umowę z First National Pictures, korporacją, która dystrybuowała stworzonego przezeń „Brzdąca” (1921), obraz krystalizujący jego będący „mieszanką sentymentalizmu, humoru i goryczy” styl. W 1919 roku – wespół z Mary Pickford, Douglasem Fairbanksem i Davidem Warkiem Griffithem – założył United Artists, wybijając się na niezależność. Błyskawicznie robione niegdyś błazenady wraz z biegiem czasu zaczęły przekształcać się w starannie i pieczołowicie komponowane fabuły o zacięciu społecznym, zabawne i urzekające, łączące komedię z melodramatem, zestawiające sceny pełne bawiących do rozpuku slapstickowych gagów z tymi rozdzierającymi serce.
Tak też jest w „Światłach wielkiego miasta” (1931). To nie tylko czołowe osiągnięcie Chaplina, ale również jedno z największych arcydzieł w historii ruchomych obrazów. Podjęte przez autora ryzyko było ogromne. W 1928 roku, kiedy zainicjował on prace nad scenariuszem, Hollywood zdążyło doświadczyć istnego trzęsienia ziemi – z kinowych ekranów od kilku miesięcy rozbrzmiewał już dźwięk. Filmy nieme stały się niemalże anachroniczne (oczywiście w dużym uproszczeniu, choć faktem jest, iż widownia na tyle zachłysnęła się techniczną nowinką, że nie było już od niej odwrotu). Idący pod prąd Chaplin postanowił dać publice utwór powstały w starej, dobrej formie, będący hołdem – co zresztą podkreśla czołówka – dla pantomimy (w istocie reżyser poszedł na kompromis, gdyż „Światła wielkiego miasta” posiadają ścieżkę dźwiękową i ilustrację muzyczną skomponowaną przez niego samego, ale zachowują estetykę typową dla poprzedniej epoki; nie ma tu zatem mówionych dialogów, a napisy wyświetlane są na specyficznych planszach). Jak stwierdził Jeffrey Vance, biograf wielkiego mima, był to z jego strony ewidentny akt buntu – uważał bowiem, że fonia dezawuuje sztukę gestu.
Powstający prawie dwa lata film – opowieść o Trampie zauroczonym niewidomą kwiaciarką (cudowna Virginia Cherrill), który, uratowawszy przed samobójstwem ekscentrycznego krezusa (Harry Myers), zaprzyjaźnia się z nim (ich relacja rozwija się tylko wtedy, gdy magnat jest pijany; na trzeźwo nie rozpoznaje kumpla od kieliszka), a następnie, niesłusznie oskarżony o kradzież, za co trafia za kratki, zdobywa pieniądze pozwalające dziewczynie poddać się operacji przywrócenia wzroku – okazał się natychmiastowym sukcesem, przynosząc ponad czteromilionowy zysk. Proste i złożone zarazem zakończenie obrazu, w którym włóczęga, tuż po wyjściu z więzienia, zostaje rozpoznany przez swą sympatię, co wywołuje nieśmiały uśmiech na jego twarzy, należy zdecydowanie do najpiękniejszych finałów w dziejach kina (został zresztą sparafrazowany we wspaniałej symfonii miejskiej, a mianowicie w „Manhattanie” Woody’ego Allena z 1979 roku).
Niewiele pierwotnie wskazywało na to, że ten film może się udać. Zanim przekuł się w triumf Chaplina i dowód na to, że historie wciąż można opowiadać za pomocą pantomimy, jego tworzenie przypominało orkę na ugorze. Kluczową dla zrozumienia anegdoty scenę – tę, w której kwiaciarka bierze Trampa za bogacza – kręcono kilka miesięcy. Powstało prawie 350 dubli, nim reżyser, wtedy coraz bardziej sfrustrowany i mniej cierpliwy (do tego stopnia, że zwolnił, a potem na powrót zatrudnił Cherrill), zorientował się, że to niesłyszalne trzaśnięcie drzwiami limuzyny (!) musi być tym elementem, który zawiąże akcję i uczyni całość klarowną.
Gagi działają tu niczym w szwajcarskim zegarku – nawet jeśli to wciąż klasyczne slapstickowe upadki – zaś słynna sekwencja walki bokserskiej to niedościgniony majstersztyk opartego na ruchu humoru. Tym, czego wcześniej u Chaplina nie było, a co wymusił przełom techniczny, są żarty budowane za pomocą efektów akustycznych, działających na zasadzie kontrapunktu względem obrazu, jak choćby w otwierającej scenie, gdzie ludzkie głosy zostają zastąpione przez piszczałki (wyraźna zgrywa z oczekiwań ówczesnej widowni). Dźwięk jest tu zresztą źródłem problemów bohatera – to w trakcie hymnu USA, Tramp nie może zachować powagi; to połknięty gwizdek sprawia, że do jego nogi zlatują się psy. Niby banalne, a jakże nowatorskie.
Światła wielkiego miasta (1931)
City Lights
CHARLES CHAPLIN PRODUCTIONS ● Reżyseria: Charlie Chaplin ● Scenariusz: Charlie Chaplin ● Wykonawcy: Virginia Cherrill, Florence Lee, Harry Myers, Al Ernest Garcia, Hank Mann i Charlie Chaplin.
📅 7 marca 1931 roku ● 87 minut