Fordanserka za kupony
W erze Wielkiego Kryzysu kobiety chwytały się rozmaitych zajęć, byle tylko utrzymać się na powierzchni i zapewnić sobie – a czasami także, o ile wcześniej nie uciekły z domów, najbliższej rodzinie, czyli bezrobotnym matkom i ojcom – godne życie. Popularnym sposobem na przetrwanie była praca w charakterze kogoś w rodzaju fordanserki (ang. taxi dancer). Zatrudnione w nocnych klubach bądź kabaretach dziewczęta świadczyły usługi tancerek do wynajęcia – za drobną opłatą uiszczaną przez mężczyzn w kasie dawały się zaprosić do pląsów. Zasada była prosta: jeden kupon równa się jeden numer na parkiecie. Od każdego biletu pannice w różnym wieku – werbowano i nastolatki, i osoby dwa razy starsze, zwykle samotne oraz będące imigrantkami, między innymi z Polski, Niemiec czy Szwecji – otrzymywały prowizję, więc to w ich interesie było, by spędzić na nogach jak najwięcej godzin.
Wprawdzie aktywność tę rozpowszechnili tak zwani forty-niners (kalifornijscy poszukiwacze złota z 1849 roku, którzy – jak można się domyślić – poza cennym kruszcem wypatrywali też okazji do spędzenia czasu w kobiecych objęciach), to jednak dopiero epoka jazzu, a potem oczywiście brudna dekada (obie tak samo nieobyczajne) świadkowały jej rozkwitowi (głównie w dużych miastach – od Nowego Jorku przez Chicago aż po Los Angeles, gdzie w dobie prohibicji uruchamiano nielegalnie działające spelunki oferujące klienteli alkohol). Tańczono nie tylko w melinach, ale i w eleganckich lokalach, do których wstęp kosztował dużo więcej niż ćwierćdolarówkę. Wzięcie miały przeważnie miejsca przeznaczone dla klasy robotniczej. Coś za coś. Im większy rozgłos, tym wnikliwsza kontrola wszelkich legionów przyzwoitości, którym nie w smak były XX-wieczne Sodomy i Gomory, siedliska zdrożności sprzyjające uprawianiu, przynajmniej ich zdaniem, prostytucji. (Popyt na ten typ rozrywki zaczął spadać po drugiej wojnie światowej).
Ingerencje prawych i sprawiedliwych nie były bynajmniej głosem wołającym na pustyni. Przestrogi padały na podatny grunt. Wygibasy za kupony uchodziły za zajęcie wątpliwe wśród sporej części Amerykanów. To dlatego dziewczęta rzadko kiedy dzieliły się z rodzinami, znajomymi czy sąsiadami informacjami na temat źródeł swych dochodów. Co nieco o prowadzeniu podwójnego życia wie Barbara O’Neill (Barbara Stanwyck), główna bohaterka filmu „Taniec za dziesiątaka” (1931)1 w reżyserii Lionela Barrymore’a – koledze mówi, że jest nauczycielką w szkole baletowej.
Ta zaradna i błyskotliwa kobieta ze społecznych nizin jest najbardziej rozchwytywaną girlsą w klubie, co nie znaczy wcale, że zatańczy, z kim popadnie. Nic zresztą dziwnego. Wpadłszy w oko Bradleyowi Carltonowi (Ricardo Cortez), milionerowi, który gotów jest zapłacić jej astronomiczną kwotę 100 dolarów za samą tylko rozmowę, może sobie pozwolić na wybrzydzanie. Mając w zanadrzu absztyfikanta przyzwoitego i romantycznego, nie wiedzieć czemu, Barbara bierze ślub z krętaczem Eddiem Millerem (Monroe Owsley). Kiedy on nie może znaleźć żadnej posady, ona załatwia mu fuchę księgowego w imperium Carltona. Eddiemu wciąż jest jednak mało. Wpada w hazardowy ciąg, a nie mogąc spłacić długów, wykrada pieniądze z biurowego sejfu. Barbara naiwnie wierzy, że z sytuacji wciąż można się wykaraskać. Uprasza u Bradleya anulowanie należności, a gdy jej się udaje, mąż oskarża ją o niewierność, choć sam ma na tym polu sporo za uszami. Kobieta przytomnieje i rozwodzi się z Eddiem, po czym daje się przekonać Carltonowi, by wyszła właśnie za niego.
Zrealizowany dla wytwórni Columbia Pictures „Taniec za dziesiątaka” to drugi występ Stanwyck – i od razu z nazwiskiem nad tytułem! – po tym, jak została ona zakontraktowana przez Harry’ego Cohna, producenta zafascynowanego jej rolą w „Ćmach nocnych” (1930) Franka Capry (pierwszym był powstały na wypożyczeniu do studia Warnerów obraz „Illicit” Archiego Mayo z 1931 roku). Gwiazda, której naturalność na początku ery przedkodeksowej nie miała sobie równych, nie rozstając się z gumą do żucia i ironicznym poczuciem humoru, po raz kolejny daje popis jako bohaterka – trochę na wzór ówczesnych wyborów Joan Crawford – żyjąca własnym życiem, potrafiąca się o siebie zatroszczyć, nieobnażająca się z godności, i to pomimo nieustannie czyhających na jej cnotę facetów (na dalszym planie wspiera ją tu Sally Blane, prywatnie siostra Loretty Young).
Nominowany wcześniej do Oscara za reżyserię „Madame X” (1929) Barrymore, kojarzony raczej z obecnością przed kamerą, dostał od Cohna szansę na zrealizowanie tego dzieła – nawiązującego do wylansowanej w 1930 roku piosenki Ruth Etting – ponieważ przeżywał aktorski kryzys. To w istocie ostatni zrobiony przezeń film – przy następnym (mowa o „Guilty Hands”, również z 1931 roku) został zastąpiony przez W. S. Van Dyke’a i nie miał co liczyć na odnalezienie swego nazwiska w czołówce.
Taniec za dziesiątaka (1931)1
Ten Cents a Dance
COLUMBIA PICTURES ● Reżyseria: Lionel Barrymore ● Scenariusz: Jo Swerling ● Wykonawcy: Barbara Stanwyck, Ricardo Cortez, Monroe Owsley, Sally Blane i Blanche Friderici.
📅 6 marca 1931 roku ● 75 minut
1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.