Boskie narodziny
Paramount miało „Paradę miłości” (reż. Ernst Lubitsch, 1929) oraz „Kochaj mnie dziś” (reż. Rouben Mamoulian, 1932). Warner Bros. z kolei chwaliło się „Poszukiwaczkami złota” (reż. Mervyn LeRoy, 1933) i „Ulicą szaleństw” (reż. Lloyd Bacon, 1933). Ogromny sukces zwłaszcza tego ostatniego tytułu sprawił, że baronowie ze studia Metro-Goldwyn-Mayer nie mogli dłużej zwlekać. Wytwórnia musiała zrobić kino muzyczne z prawdziwego zdarzenia, tym bardziej że to ona przetarła niegdyś szlak innym, realizując nagrodzoną Oscarem – pierwszym dla dzieła w pełni udźwiękowionego – „Melodię Broadwayu” (reż. Harry Beaumont, 1929). Chcąc konkurować nade wszystko z Warnerami, których filmy śpiewane i tańczone – inscenizowane przez Busby’ego Berkeleya, choreografa odprawiającego przed kamerą takie czary, jakby był Georges’em Mélièsem – tchnęły w obumierający i męczący ówczesną publiczność gatunek nowe życie, przedsiębiorstwo MGM sięgnęło po sprawdzoną już konwencję, czyli tak zwany musical zza kulis.
Janie Barlow (Joan Crawford), girlsa pląsająca w przeciętnej nowojorskiej burlesce, trafia do aresztu – podobnie zresztą jak jej półnagie koleżanki z ansamblu – za wykonywanie nieobyczajnych ruchów na scenie (tak, chodzi o striptiz). Gdy staje przed nocnym sądem („Zakładam, że po tygodniach szlajania się po mieście w poszukiwaniu pracy i jedzenia też w końcu by się pan rozebrał” – mówi prowadzącemu postępowanie), z kłopotów wyciąga ją zakochany w niej milioner Tod Newton (Franchot Tone; prywatnie drugi – po Douglasie Fairbanksie Juniorze – mąż Crawford). Sęk w tym, że wpłaconą przezeń kaucję kobieta traktuje jak pożyczkę. Wprawdzie krezus dostaje kosza, ale nie zraża się – postanawia dyskretnie sterować dalszą karierą dziewczyny, załatwiając jej angaż do rewii przygotowywanej przez Patcha Gallaghera (Clark Gable). I choć broadwayowski reżyser jak ognia unika sytuacji takich jak ta, dostrzegłszy, że panna Barlow zaiste ma talent, powierza jej główną rolę w spektaklu.
Tod tymczasem nie daje za wygraną. Zauważając, że Janie i Patch mają się ku sobie, oświadcza się wybrance serca. Jako że ona nie zamierza rezygnować z samorozwoju, ponownie odrzuca jego starania. Newton proponuje jej zatem zawarcie paktu: jeżeli widowisko zatriumfuje, to on usunie się w cień, ale jeśli show okaże się niewypałem, poślubi ją. Janie zgadza się na taki układ, a niedługo potem ląduje na bezrobociu. Dziwnym zrządzeniem losu sponsorzy wycofują zainwestowane w przedstawienie pieniądze.
Załamana Barlow wypływa wraz z Todem na Kubę. W trakcie ich nieobecności Gallagher zastawia wszystko, co ma, by wznowić próby. Po powrocie Janie do Stanów Zjednoczonych na jaw wychodzi, co się stało – to Newton zapłacił za zamknięcie projektu. Kobieta błaga Patcha, by ten przyjął ją ponownie do zespołu. Mężczyzna przystaje na jej prośbę. Premiera jest wydarzeniem sezonu, a panna Barlow – wkrótce być może pani Gallagher – osiąga sławę, o jakiej nawet nie marzyła.
„Tańcząca Wenus” (1933) Roberta Z. Leonarda – wtedy świeżo po zrobieniu na wskroś słabej „Posażnej jedynaczki” (1933) z Marion Davies – to czwarty (z siedmiu w sumie) wspólny film Joan Crawford i Clarka Gable’a. Patrząc retrospektywnie, udział w tym obrazie obojgu wyszedł na dobre. Po występach w tak nieszczególnych przedsięwzięciach jak „Mężczyźni w jej życiu” (reż. Clarence Brown, 1932), „Grzech” (reż. Lewis Milestone, 1932) oraz „Dziś żyjemy” (reż. Howard Hawks, 1933) Crawford, która na gwałt potrzebowała hitu, odbiła się wreszcie od dna i odzyskała traconą przez niemal dwa sezony popularność. Gable’a z kolei, ukaranego przez władze MGM za wywołane chorobą opóźnianie zdjęć, wypożyczono do podrzędnej Columbii. Chcąc utrzeć aktorowi nosa, szefostwo wyświadczyło mu w gruncie rzeczy przysługę. Wszak w studiu zawiadywanym przez Harry’ego Cohna zagrał w „Ich nocach” (reż. Frank Capra, 1934), które przyniosły mu Oscara.
Trzecią ponadto osobą, której „Tańcząca Wenus” pomogła w ugruntowaniu pozycji, był David O. Selznick, wciąż świeży nabytek swego teścia, czyli Louisa B. Mayera. Odpowiedzialny za „Kolację o ósmej” (reż. George Cukor, 1933), „Nocny lot” (reż. Clarence Brown, 1933) oraz „Meet the Baron” (reż. Walter Lang, 1933) producent zapisał się dzięki temu dziełu w historii X muzy jako człowiek, który umożliwił debiut przed kamerą niejakiemu Fredowi Astaire’owi (artysta, dostrzeżony przez Selznicka, gdy ten działał jeszcze pod egidą RKO, wciela się tu w samego siebie, czyli po prostu uzdolnionego dansera).
Mimo że „Tańcząca Wenus” była jednym z dziesięciu najczęściej oglądanych filmów 1933 roku, w porównaniu z musicalami Warnerów wypada dość blado. Bez wątpienia brakuje tu nie tylko dotyku Berkeleya (są za to niegodne uwagi imitacje jego stylu), ale i wzbudzających zainteresowanie piosenek (za utwory odpowiadało zbyt wielu różnych kompozytorów i autorów tekstów, by mogło się udać). Tak czy siak, w Polsce opowieść o drodze od girlsy do gwiazdy wywarła na publiczności niebywałe wrażenie. „Tańczącą Wenus” Leonarda wyświetlano bowiem nad Wisłą przed „Ulicą szaleństw”, co wiązało się z embargo nałożonym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych na celuloidowe wyroby Warner Bros. (zniesiono je dopiero w 1935 roku).

Tańcząca Wenus (1933)
Dancing Lady
MGM ● Reżyseria: Robert Z. Leonard ● Scenariusz: Allen Rivkin i P. J. Wolfson ● Wykonawcy: Joan Crawford, Clark Gable, Franchot Tone, May Robson, Winnie Lightner, Fred Astaire, Robert Benchley, Grant Mitchell, Ted Healy, Moe Howard, Curly Howard, Larry Fine i Nelson Eddy.
📅 24 listopada 1933 roku ● 90 minut