Siostrzeństwo
W poniższym tekście wykorzystano fragmenty artykułu, który ukazał się na stronie internetowej tygodnika „Polityka”.
Urodzona w 1832 roku Louisa May Alcott – feministka, abolicjonistka i wegetarianka, która nigdy nie wyszła za mąż – miała trzydzieści sześć lat, gdy wydano jej najsłynniejszą książkę, czyli „Małe kobietki”, na poły autobiograficzną gawędę o siostrach z Concord w Massachusetts, dorastających pod okiem matki w trakcie wojny secesyjnej i oczekujących powrotu ojca z frontu. Publikacja odniosła tak ogromny sukces, że Alcott wnet przygotowała kontynuację, a mianowicie „Dobre żony”, które także spotkały się z pozytywnym odzewem czytelników oraz recenzentów. W Polsce „Małe kobietki” ujrzały światło dzienne w 1875 roku (z archiwów wynika, że niekiedy autorstwo sagi przypisywano niejakiej pani Whitney, w związku z czym zainterweniować musiała tłumaczka Zofia Grabowska, która zdementowała tę nieprawdziwą informację). I nad Wisłą utwór przyjęto z entuzjazmem.
Skoro odbiór prozy Alcott był tak przychylny, to oczywiście upomniały się o nią inne media, najpierw teatr, a później, osiągnąwszy narracyjną dojrzałość, kino. Co ciekawe, najwcześniejsza adaptacja tej jakże jankeskiej kroniki – zainscenizowana przez Alexandra Butlera w 1917 roku – powstała nie w Stanach Zjednoczonych, a w Wielkiej Brytanii. Drugą iterację, też niemą, ale tym razem amerykańską, zrobił w 1918 roku Harley Knoles. Obie uchodzą za zaginione.
Do stworzenia dźwiękowej realizacji przymierzał się David O. Selznick, który na początku lat trzydziestych zawiadywał pionem produkcyjnym w RKO. Choć moguł wychodził z założenia, że nie należy zanadto eksperymentować przy przenoszeniu literatury na ekran, bo nie tego oczekują kupujący bilety, to trwał w uporze, by historię rozgrywającą się w drugiej połowie XIX wieku uwspółcześnić. Podjęta przezeń decyzja wynikała z oszczędności. Hollywood zmagało się wszak z ekonomiczną depresją. Pomysłowi Selznicka stanowczo sprzeciwiał się jego przyjaciel, czyli George Cukor, który miał film wyreżyserować (mimo iż ponoć nigdy nie przeczytał powieści). Czy udałoby mu się przekonać pryncypała do zmiany zdania? Na szczęście nie trzeba zgadywać – tak się bowiem składa, że w międzyczasie Selznick opuścił studio i zasilił szeregi przedsiębiorstwa MGM. Wprawdzie zabrał ze sobą Cukora, ale ten był zobowiązany do przygotowania jeszcze jednego tytułu dla RKO. Wybór padł na „Małe kobietki” (1933).
Szczegółowa rekonstrukcja fabuły – właściwa dla {Kina pokrytego pyłem} – jest bezcelowa, ponieważ na sjużet składa się seria luźno połączonych scen rodzajowych przedstawiających losy rodziny Marchów, a zatem Marmee (Spring Byington), samarytanki niosącej pomoc cierpiącym i potrzebującym, i jej czterech córek. Najstarsza z nich to Meg (Frances Dee), najodpowiedzialniejsza i najbardziej konserwatywna panienka z całej gromadki, pragnąca poślubić mężczyznę, którego kocha, i mieć z nim dzieci. Dalej jest Jo (Katharine Hepburn), „diabełek żywy, śmiały, energiczny, zuchwały nawet” – jak jej książkowe oblicze, tuż po premierze przekładu, charakteryzował Piotr Chmielowski w „Gazecie Polskiej” – dziewczyna niezależna i odrzucająca tradycyjnie pojmowaną kobiecość, dążąca do samorealizacji jako pisarka. Kolejna to przejawiająca talent muzyczny Beth (Jean Parker), istotka krucha, zahukana, empatyczna. Ostatnią z potomstwa jest aspirująca do zostania malarką Amy (Joan Bennett), dzierlatka nieco próżna, egocentryczna i temperamentna. Wszystkie one zmagają się z niełatwą codziennością, na której piętno wyciska konflikt pomiędzy Unią a Konfederacją (grany przez Samuela S. Hindsa pan March jest kapelanem armii Północy). Ich dorastaniu – trudnemu, ale i sielskiemu – towarzyszy sąsiad, bogaty i leniwy Laurie (Douglass Montgomery).
„Małe kobietki”, opowieść o dojrzewaniu w świecie zdominowanym przez patriarchat, doczekały się trzech oscarowych nominacji. W dwóch kategoriach – głównej i reżyserskiej – musiały uznać wyższość „Kawalkady” (1933) Franka Lloyda. Galę ze statuetkami opuścili za to Sarah Y. Mason i Victor Heerman – prywatnie małżeństwo – których nagrodzono za najlepszy scenariusz adaptowany. Bez nich film Cukora nie byłby prawdopodobnie aż takim hitem. Skrypt ich autorstwa stawia na wierność oryginałowi. Miał rację Selznick, twierdząc, że nie ma co urozmaicać tego, co znane. Mylił się natomiast, próbując zmodernizować to, co wymyśliła Alcott. „Małe kobietki” nie wymagały uaktualnienia, na co słusznie wskazywał Cukor. Wszak to dzieło i tak korespondujące z tym, co znała ówczesna widownia, a więc z Wielkim Kryzysem. I choć reżyser zwraca w nim uwagę na wady bohaterek, to jednak bardziej interesują go ich cnoty, cechy, dzięki którym pokonują przeciwności lub przynajmniej część z nich. Oto kino „tętniące życiem, prawdą i poezją”, jak donosiła polska prasa.
„Małe kobietki” ugruntowały hollywoodzką pozycję Katharine Hepburn, „brzydkiej rzetelnie, a umiejącej być piękną”, jak aktorkę określiła w swej recenzji dla „Kuriera Porannego” Maria Jehanne Wielkopolska. W rozmowie z Charlotte Chandler Cukor powiedział wprost, że „spośród postaci, które kiedykolwiek zagrała, ta jest najbliższa Hepburn”. „Kate i Jo to tak naprawdę ta sama dziewczyna” – dodał.
Proza Alcott powracała na duży ekran, zupełnie tak, jakby każde pokolenie potrzebowało swojej Marchówny. Późniejsze wersje stworzyli Mervyn LeRoy (1949), Gillian Armstrong (1994) oraz Greta Gerwig (2019).

Małe kobietki (1933)
Little Women
RKO PICTURES ● Reżyseria: George Cukor ● Scenariusz: Sarah Y. Mason i Victor Heerman ● Wykonawcy: Katharine Hepburn, Joan Bennett, Paul Lukas, Frances Dee, Jean Parker, Edna May Oliver, Douglass Montgomery, Henry Stephenson, Spring Byington i Samuel S. Hinds.
📅 24 listopada 1933 roku ● 115 minut