Przystawka

W 1933 roku David O. Selznick, nie mogąc się dogadać z władzami RKO co do warunków przedłużenia umowy, przeszedł do MGM, studia należącego do jego teścia Louisa B. Mayera, w którym notabene pracował już w latach 1926-1928. Zaoferowano mu lepsze pieniądze i wolność, o jakiej inni producenci bratający się z molochem mogli pomarzyć. Otóż obiecano mu niezależność od Irvinga Thalberga, szarej eminencji przedsiębiorstwa, wtedy coraz bardziej skonfliktowanego ze swoim pryncypałem i podupadającego na zdrowiu (koniec końców geniusz systemu zmarł w 1936 roku).

Selznick, chcąc konkurować z hollywoodzkim Midasem, mającym wszak na koncie tak prestiżowe dzieło jak „Ludzie w hotelu” (reż. Edmund Goulding, 1932), wziął na warsztat szalenie popularną sztukę „Dinner at Eight” George’a S. Kaufmana i Edny Ferber, w międzywojennej Polsce wystawianej – w przekładzie Teodory Drzewieckiej – pod tytułem „Obiad o ósmej” (prawa do jej ekranizacji odsprzedał jeszcze Thalbergowi Joseph Schenck z United Artists). Stworzenie skryptu zlecił Selznick istnym tuzom scenariopisarstwa, czyli Frances Marion i Hermanowi J. Mankiewiczowi. Realizację zdjęć powierzył Williamowi H. Danielsowi, a montaż – Benowi Lewisowi. Kostiumy, w które ubrano największe gwiazdy Fabryki Snów, zaprojektował Adrian. Na papierze musiało to wyglądać jak nowy projekt Thalberga (w ekipie zabrakło bodaj tylko Cedrica Gibbonsa). By uwolnić się od podobnych podejrzeć Selznick posadził na reżyserskim krześle człowieka, z którym zaprzyjaźnił się w poprzedniej firmie, a mianowicie wypożyczonego z RKO George’a Cukora. Ten wszedł na plan i w niespełna miesiąc – kręcąc niemal chronologicznie i wyłącznie we wnętrzach – sfinalizował „Kolację o ósmej” (1933).

Millicent Jordan (Billie Burke), żona stojącego na skraju bankructwa Olivera (Lionel Barrymore), potentata branży transportowej, dowiedziawszy się, że z Londynu do Nowego Jorku przybyli państwo Ferncliffe’owie, najprawdziwsza lordowska para, postanawia wydać przyjęcie na ich cześć. W tym celu otwiera swe podwoje dla elitarnych gości. Są wśród nich takie osobistości jak Carlotta Vance (Marie Dressler; wtedy świeżo po operacji usunięcia nowotworu, będącego ostatecznie przyczyną śmierci aktorki w 1934 roku, dziesięć miesięcy po premierze utworu), dawna sympatia amfitriona i diwa sceny epoki wiktoriańskiej; Larry Renault (John Barrymore), gasnące bożyszcze miłośników X muzy, a przy okazji kochanek Pauli (Madge Evans), córki Jordanów i narzeczonej Ernesta DeGraffa (Phillips Holmes); Dan Packard (Wallace Beery), dorobkiewicz z Wall Street marzący o ciepłej posadce w polityce, a przy tym mąż aspirującej do kręgów towarzyskich Kitty (Jean Harlow), bardzo, ale to bardzo bliskiej przyjaciółki doktora Wayne’a Talbota (Edmund Lowe) – poślubionego skądinąd Lucy (Karen Morley) – który u Olivera diagnozuje wadę serca. Im bliżej wieczerzy, tym atmosfera robi się coraz gęstsza.

Nie ulega wątpliwości, że „Ludzie w hotelu” – film zbiorowy co się zowie, a więc umożliwiający głodnej wrażeń publiczności równoczesne oglądanie szeregu swoich ulubionych artystów z Miasta Złudy – przetarli szlak „Kolacji o ósmej”. Gwiazdorska obsada u Cukora i Selznicka miała przyciągnąć przed ekrany tłumy. I przyciągnęła. Przedsięwzięcie było jednym z największych hitów kasowych sezonu. Opłaciło się. Wprawdzie na łamach „Kuriera Porannego” M. J. Wielkopolska wysunęła wniosek, że „oszałamiające bogactwo zespołu” oznaczało raczej to, iż w obliczu ekonomicznej depresji „staniał aktor w Ameryce”, w związku z czym najsłynniejsze znakomitości zaczęły się pojawiać na „ostatnim miejscu programu”, ale zdaje się, że nie w tym tkwi rzeczy sedno.

Amatorzy ruchomych obrazów od zawsze łaknęli rozrywki opartej na znanych personach ze świata kina, z czego władze MGM doskonale zdawały sobie sprawę, a ich decyzja o angażowaniu całej plejady czołowych postaci zatrudnionych w studiu – z małymi wyjątkami – była odpowiedzią na pragnienia tych, którzy kupowali bilety. Nie bez kozery Jerzy Toeplitz pisał w „Kurierze Polskim”, że „gdyby zastąpić czternaście błyszczących nazwisk protagonistów filmu nazwiskami skromnymi”, to przebój „straciłby połowę, jeśli nie wszystek swej siły atrakcyjnej, a większości wydałby się na pewno nudny i nieinteresujący”. W punkt. Tak się bowiem składa, że „Kolacja o ósmej” to teatr w konserwie. Bohaterowie Cukora gadają i gadają, a ich gadulstwo stanowi podstawę dramatu, zaiste „nudnego i nieinteresującego”.

Za pomocą dialogów reżyser rysuje przed odbiorcą rzeczywistość Ameryki AD 1933, a zatem na piekielnie trudnym etapie w dziejach. Kryzys gospodarczy tak głęboko dotyka rodzinę Jordanów i zaproszonych przez gospodynię gości, że erodują zarówno ich finanse, jak i wartości. I – żeby było ciekawiej – odwrotnie. Gdyby nie moralne zepsucie Jankesów, symbolizowanych tu przez wywodzących się z wyższych warstw społecznych obywateli, nie doszłoby być może do krachu na tak ogromną skalę. Cukor prezentuje istoty na pozór cywilizowane, ale w istocie są to barbarzyńcy, oszukujący i zdradzający na potęgę.

Bijący zegar obwieszcza upływ czasu. Tytułowa kolacja zbliża się nieubłaganie. Fortuna drwi z bohaterów. Oto okazuje się, że lordostwo nie przybędzie na spotkanie. Nie tylko ono zresztą. Pointa tej satyry o znamionach komedii obyczajów jest niespodziewana, gdyż film kończy się, pozostawiając widza w niewiedzy, chyba po raz pierwszy w historii Hollywood. Nowość! Nie wiadomo, jak potoczą się losy zasiadających do stołu.

Kolacja o ósmej (1933)

Dinner at Eight

MGM ● Reżyseria: George Cukor ● Scenariusz: Frances Marion i Herman J. Mankiewicz ● Wykonawcy: Marie Dressler, John Barrymore, Wallace Beery, Jean Harlow, Lionel Barrymore, Lee Tracy, Edmund Lowe, Billie Burke, Madge Evans, Jean Hersholt, Karen Morley, Louise Closser Hale, Phillips Holmes i May Robson.

📅 23 sierpnia 1933 roku ● 113 minut