Jesteśmy przy forsie?

Kino, choć nigdy prawdziwie nieme, wraz z dokonaniem się przełomu dźwiękowego zajęło się tworzeniem filmów muzycznych. Pod koniec lat dwudziestych i na początku brudnej dekady w Hollywood kręcono głównie rewie i operetki, które były tanie i gwarantowały niemal pewny zysk. Widownia – dzięki teatrowi zaznajomiona z tego typu widowiskami – dopisywała. Przynajmniej do czasu. Formuła wnet się wyczerpała, a publiczność zapragnęła czegoś nowego. Pierwszą jaskółkę zmian stanowiło wyreżyserowane przez Roubena Mamouliana „Kochaj mnie dziś” (1932), w którym piosenki zintegrowano z narracją i dramaturgią, czyniąc ze śpiewu katalizator przebiegu fabuły i narzędzie charakteryzujące protagonistów. Kolejnym, dość naturalnym krokiem musiało być zatem wzbogacenie konwencji o taniec.

Zanim ekranami zawładnęli Fred Astaire i jego partnerki, prym na tym polu wiodło studio Warner Bros., które – zwerbowawszy do pracy Busby’ego Berkeleya – zrealizowało „Ulicę szaleństw” (reż. Lloyd Bacon, 1933). Film odniósł tak duży sukces, że wytwórnia zdecydowała się kuć żelazo, póki gorące, inwestując pieniądze w „Poszukiwaczki złota” (1933), do wyreżyserowania których wyznaczono Mervyna LeRoya. I one cieszyły się ogromnym zainteresowaniem (trzecie miejsce na liście najbardziej kasowych hitów sezonu mówi w zasadzie wszystko). Przedsiębiorstwo wywróciło musical do góry nogami, dając mu drugie życie (tryptyk dzieł opisujących kulisy funkcjonowania Broadwayu zamknęły „Nocne motyle” Bacona, też z 1933 roku).

Trzy głodujące oraz dzielące mieszkanie i ciuchy girlsy – Polly (Ruby Keeler), Carol (Joan Blondell) i Trixie (Aline MacMahon) – dowiedziawszy się od swej kumpeli Fay (Ginger Rogers), że znajomy producent (Ned Sparks) wystawia spektakl o Wielkim Kryzysie, dokładają wszelkich starań, by dostać angaż. Udaje się nie tylko im, ale również ich sąsiadowi, szalejącemu na punkcie Polly Bradowi (Dick Powell), początkującemu tekściarzowi i kompozytorowi, który wspiera projekt z własnej kieszeni, przeznaczając na ten cel 15 tysięcy dolarów. Wprawdzie próby idą jak z płatka, ale w dniu premiery gwiazdor przedstawienia dostaje ataku lumbago. Jego miejsce na scenie zajmuje sam Brad.

Wtem na jaw wychodzi, że mężczyzna jest bostońskim arystokratą, którego powiązania ze światem show-biznesu nie podobają się ani jego bratu Lawrence’owi (znakomity, obsadzony wbrew ówczesnemu emploi, Warren William), ani prawnikowi rodziny imieniem Faneuil (Guy Kibbee). Panowie przyjeżdżają do Nowego Jorku, by wyrwać Brada z paszczy „tandetnej i wulgarnej” Polly. Sęk w tym, że pod dziewczynę podszywa się Carol, która – wmanewrowana w mistyfikację przez Trixie – postanawia zakpić z przybyszów mających nieprzychylne zdanie o niej i jej koleżankach po fachu. Tym sposobem pannice odwracają uwagę od Polly i Brada, którzy w tajemnicy biorą ślub. Choć celem Carol i Trixie było danie nauczki Lawrence’owi i Faneuilowi przez orżnięcie ich na szmal, kobiety zakochują się w nich. Z wzajemnością.

„Poszukiwaczki złota”, choć nominalnie oparte na sztuce Avery’ego Hopwooda z 1919 roku – na Broadwayu wystawionej ponad siedemset razy, a potem dwukrotnie zekranizowanej, najpierw przez Harry’ego Beaumonta (1923), następnie przez Roya Del Rutha (1929) – odbiegają dalece od trzyaktówki, która spopularyzowała skądinąd użycie terminu gold digger (w nadwiślańskiej prasie z epoki odnoszono je do „niewiast wychodzących za mąż za bogatych ludzi, opuszczających ich natychmiast po ślubie i żądających alimentów”). Film, owszem, wciąż jest musicalem – i to jakim! – ale uzbrojonym dodatkowo w element, z którego słynęli w owym czasie Warnerowie, a mianowicie komentarz społeczny. Całość ma więc wymiar eskapistyczny, ale i realistyczny. To wszak opowieść – jak powiada Brad – o „stojących w kolejkach za chlebem, moknących na deszczu, czekających za kawą i pączkiem”, lecz urozmaicona o treści „wysoce pikantne i niezwykle wesołe”, jak zachęcano do uczestnictwa w seansach na łamach „Kuriera Polskiego”.

„Poszukiwaczki złota” przypominały o ekonomicznej depresji, zwłaszcza w finałowym i inspirowanym marszem weteranów na Waszyngton numerze „Remember My Forgotten Man”, czyli wykonywanej przez Blondell – którą w istocie dubbingowała pojawiająca się także na ekranie Etta Moten – pieśni o zapomnianym człowieku, figurze zaczerpniętej z przemowy prezydenta Franklina Delano Roosevelta, ale równocześnie próbowały oswoić z nim odbiorcę, czego wyrazem jest otwierający i na wskroś radosny utwór „We’re in the Money” („Jesteśmy przy forsie”), sugerujący – głosem i twarzą Rogers – jakoby kryzys się skończył (inna sprawa, że jego odegranie przerywa wtargnięcie na scenę policji, co dość szybko zaburza tę piękną iluzję).

Pozostałe dwa kawałki autorstwa Harry’ego Warrena (muzyka) i Ala Dubina (słowa) – „Pettin’ in the Park” („Pieszczoty w parku”) oraz „The Shadow Waltz” („Walc cieni”), oba śpiewane przez Keeler i Powella – to po prostu dowody świadczące o talencie Berkeleya, artysty, który wprawił kamerę w ruch, a ze swych tancerek uczynił zmieniające się jak w kalejdoskopie abstrakcyjne układy geometryczne. Pierwszy jest szalenie rozerotyzowany. Złapane przez ulewę kobiety przebierają się w nim za podświetloną zasłoną, a ich nagie ciała widz obserwuje w formie czarnych sylwetek na białym tle. Drugi zaś oszałamia nawet bardziej. To w nim Berkeley wykorzystał świecące w ciemności skrzypce, na których grają girlaski, przenosząc odbiorcę do magicznej i wolnej od trosk krainy.

Plakat filmu "Poszukiwaczki złota" (reż. Mervyn LeRoy, 1933)

Poszukiwaczki złota (1933)

Gold Diggers of 1933

WARNER BROS. ● Reżyseria: Mervyn LeRoy ● Scenariusz: Erwin Gelsey i James Seymour ● Wykonawcy: Warren William, Joan Blondell, Aline MacMahon, Ruby Keeler, Dick Powell, Guy Kibbee, Ned Sparks i Ginger Rogers.

📅 27 maja 1933 roku ● 90 minut