Nadprzyrodzona
Victor Halperin, równolatek kinematografu Lumière’ów, wszedł do świata X muzy w 1922 roku. Dekadę później wyreżyserował swoje opus magnum, a mianowicie wyprodukowaną przez jego młodszego brata Edwarda, długo uchodzącą za zaginioną i nieomawianą w niniejszym cyklu niesamowitkę „Białe zombie” (1932) z Belą Lugosim w roli głównej, w Polsce ery międzywojnia graną pod tytułem „Biały upiór” (Wanda Kalinowska, recenzując ją na łamach „Kina, Tygodnika Ilustrowanego”, pisała, że „wszystko już było”, a jako że widownia „wciąż szuka coraz mocniejszych podniet, to autorzy scenariuszy wymyślają filmy takie, że można by nimi straszyć dzieci, chociaż zasadniczo robić tego nie należy”). Mieszanka horroru i romansu odniosła spory sukces finansowy – zwłaszcza jak na utwór niezależny i zrealizowany za naprawdę niewielkie pieniądze (mowa o około 50 tysiącach dolarów) – w związku z czym Halperinowie, kując żelazo, póki gorące, wzięli się za kolejny projekt, czyli finansowane przez Paramount Pictures „Tajemne moce” (1933).
Zanim skazana za zabicie trzech mężczyzn Ruth Rogen (Vivienne Osborne) wyląduje na krześle elektrycznym, doktor Carl Houston (H. B. Warner) otrzymuje zgodę na przeprowadzenie eksperymentów na jej zwłokach. Naukowiec wierzy bowiem, że po śmierci kobiety zły duch zamieszkujący jej ziemską powłokę znajdzie nowego żywiciela i będzie kontynuował morderczy proceder. Ruth ginie rażona prądem, nigdy nie zdążywszy zemścić się na Paulu Bavianie (Alan Dinehart), oszukańczym medium i człowieku, który wydał ją policji. Szarlatan tymczasem nawiązuje relację z Romą Courtney (Carole Lombard), pogrążoną w żałobie dziedziczką ogromnej fortuny, z którą rzekomo chce się skontaktować jej zmarły niedawno bliźniak.
Roma, nie mając nic do stracenia – no, może z wyjątkiem bajońskich sum, na których swe łapska położyć pragnie Bavian – decyduje się wziąć udział w seansie spirytualistycznym. W wydarzeniu towarzyszy jej zakochany w niej Grant Wilson (Randolph Scott), młodzian sceptycznie nastawiony do całej tej hucpy. Zaprezentowawszy kilka sprytnych trików przy użyciu wykonanego uprzednio odlewu twarzy nieboszczyka, Paul sprawia, że Cortney objawia się siostrze, informując ją, że winny jego zgonu jest Nick Hammond (William Farnum), zarządca majątku.
Roma i Grant spotykają się z doktorem Houstonem, który akurat bada Ruth. Dusza kryminalistki wdziera się do ciała spadkobierczyni i wyrusza na poszukiwania Baviana w celu zlikwidowania kapusia. Paul, nieświadomy tego, iż przebywa nie z Romą, a z Ruth, zaleca się do kobiety. Gdy ta planuje zadać ostateczny cios, przeszkadza jej Grant. Bavian, próbując zbiec, kończy marnie jako wisielec. Zjawa opuszcza Romę, która po przebudzeniu niczego nie pamięta.
Trwające nieco ponad godzinę „Tajemne moce” to film z jednej strony głupiutki, z drugiej zaś – niezwykły. Abstrahując od nieprzebranych absurdów zamkniętych w anegdocie, przyczyniających się do tego, że seans dreszczowca Halperina staje się niezamierzenie śmieszny, warto spojrzeć na kilka elementów, które powodują, że to dzieło może nie tyle dobre, co przynajmniej specyficzne i rzadko spotykane, i to nawet w epoce przedkodeksowej.
Wprawdzie Jerzy Topelitz, omawiając „Tajemne moce” w „Kurierze Polskim”, twierdził, iż fakt, że osobą odpowiedzialną tutaj za zbrodnie jest „przedstawicielka płci pięknej”, to coś nieobecnego przedtem w dziejach ruchomych obrazów, ale zdaje się, że krytyk zapomniał, ot, choćby, o wyświetlanych na nadwiślańskich ekranach dosłownie chwilę wcześniej „Trzynastu kobietach” (reż. George Archainbaud, 1932), gdzie w rolę okrutnego wampa wcieliła się Myrna Loy. Interesujące u Halperina jest nie to, że zabija białogłowa, ale to, jak zostaje ona przedstawiona przez ludzi stojących za kamerą, czyli – mówiąc krótko – samych facetów, mizoginów co się zowie. Otóż nie dość, że Ruth, której szaleństwo, zdaniem doktora Houstona, może zarażać, jest zepsutą do szpiku kości gorszycielką (pada tu sugestia, iż wszystkie jej ofiary padły trupem tej samej nocy, tuż po seksualnej orgii urządzonej przez Rogenównę), to jeszcze wprost głosi skrajnie mizoandryczne hasła („Nienawidzę męskiej rasy” – wykrzykuje). Mało tego, Ruth nie ma żadnych wyrzutów sumienia („Zrobiłabym to ponownie!” – zapewnia). Oto seryjna morderczyni AD 1933!
Równie ciekawa, choć przecież funkcjonująca na przeciwległym biegunie, jest Roma, w szczególności z uwagi na to, że – w przeciwieństwie do dziesiątek innych postaci, nie licząc bodaj tylko bohaterów „Człowieka, którego zabiłem” (reż. Ernst Lubitsch, 1932) – bezspornie przeżywa tu żałobę. Nic zatem dziwnego, że chwyta się wszystkiego, byle tylko ulżyć swojemu cierpieniu.
Choć Lombard nie przepadała za kręceniem „Tajemnych mocy”, jest w nich znakomita. Jej przemiana z przyzwoitej i niewinnej panienki w bestię działa, zarówno na poziomie czysto aktorskim, jak i technicznym (twórcy, chcąc wyraźniej zasygnalizować transformację, zrobili to samo, co Rouben Mamoulian w „Doktorze Jekyllu i panu Hydzie” z 1932 roku, a więc zabawili się charakteryzacją i oświetleniem).
Stefania Heymanowa konstatowała w „Kinie”, że dźwiękowe „niesamowitki” nie dorównują – „ani pod względem treści, ani realizacji” – „filmom tego samego typu z epoki niemej”. Może to prawda, ale lepiej, że „Tajemne moce” Halperina są, niżby ich miało nie być.
Tajemne moce (1933)
Supernatural
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Victor Halperin ● Scenariusz: Harvey Thew i Brian Marlow ● Wykonawcy: Carole Lombard, Alan Dinehart, Vivienne Osborne, Randolph Scott, H. B. Warner, Beryl Mercer i William Farnum.
📅 12 maja 1933 roku ● 65 minut