Zapisane w gwiazdach
Jakże rozczarowana musiała być Myrna Loy decyzją krawaciarzy z MGM, którzy, dostrzegłszy jej komediowy talent – ujawniony w zrobionym dla Paramountu filmie „Kochaj mnie dziś” (reż. Rouben Mamoulian, 1932) – postanowili zignorować to, co zobaczyli, i wypożyczyć aktorkę studiu RKO, mając świadomość, iż władze konkurencyjnego towarzystwa szykują dla niej kolejną rolę modliszki. Wszak – chcąc nie chcąc – to w graniu takich postaci się wyspecjalizowała, przejmując schedę po aktorkach pokroju Thedy Bary, Nity Naldi, Barbary La Marr, Poli Negri czy Glorii Swanson. Redakcja magazynu „Kino, Tygodnik Ilustrowany” nie owijała w bawełnę, opatrując fotografię Loy takim komentarzem: „Oto modny obecnie wamp ekranów amerykańskich. Spójrzcie na te okrutne, nieco skośne oczy, które nie znają litości, na dłoń wąską z palcami jak szpony tygrysicy, na ciało sprężyste i giętkie pod fałdami miękkiego jedwabiu”. W utworze „Trzynaście kobiet” (1932) – bodaj najbardziej znanym w dorobku George’a Archainbauda – stworzyła kreację niewiasty „pięknej, ale złej i przewrotnej, siejącej śmierć i zniszczenie, gdziekolwiek się ukaże” (zrobiła to skądinąd tak dobrze, że w tym samym roku Irving Thalberg z MGM obsadził ją u boku Borisa Karloffa w „niesamowitce” „Maska Fu Manchu” Charlesa Brabina, będącej kontynuacją – ostatnią w latach trzydziestych – serii przygód geniusza zbrodni i szalonego naukowca z Chin, którego dotąd, pod egidą Paramountu, interpretował Warner Oland).
Przyjaciółki należące niegdyś do tego samego siostrzeństwa ślą listy do jasnowidzącego Swamiego Yogadachiego (C. Henry Gordon), w których proszą go o postawienie im horoskopów. Choć wizje ich przyszłości rysują się w różowych barwach, panie otrzymują pisma zawierające kasandryczne przepowiednie. I tak na przykład Hazel Cousins (Peg Entwistle; aktorka, która 16 października 1932 roku, a zatem dokładnie miesiąc po premierze jedynego w karierze obrazu, popełniła samobójstwo, skacząc ze słynnego na cały świat znaku, wtedy jeszcze układającego się w napis Hollywoodland) dowiaduje się, że zamorduje swego męża, co zaraz potem rzeczywiście ma miejsce. Jak się okazuje, korespondencją manipuluje Ursula Georgi (Loy), półkrwi Azjatka szukająca zemsty na dziewczynach, które w przeszłości wykluczyły ją z organizacji i przekształciły jej życie w piekło, a to dlatego, że miała inny od nich kolor skóry. Ursula obiera sobie za cel wszystkie członkinie zrzeszenia – w tym także Helen Frye (Kay Johnson), która kończy ze sobą strzałem z pistoletu – opór napotykając dopiero w przypadku Laury Stanhope (Irene Dunne; największa sława w RKO, a przez to otwierająca listę płac i wyprzedzająca Loy aż o trzy pozycje!), racjonalistki niewierzącej w ponure wróżby. Georgi, nie mogąc posiłkować się siłą perswazji, decyduje się na pragmatyczne kroki. Próbuje najpierw otruć, a następnie wysadzić w powietrze Bobby’ego (Wally Albright), ukochanego syna Laury, która wzywa na pomoc detektywa Barry’ego Clive’a (Ricardo Cortez). Gliniarz wpada na trop Ursuli, która – nie mając innego wyjścia – przypieczętowuje swój los i zabija się, skacząc z pociągu.
Wyprodukowane przez Davida O. Selznicka „Trzynaście kobiet” to film powstały w oparciu o powieść Tiffany’ego Thayera, czołowego gorszyciela epoki (na podstawie jego prozy zrealizowano „Dziką dziewczynę” Johna Francisa Dillona z 1932 roku), w związku z czym nie powinny bynajmniej dziwić kontrowersje, jakimi jest obrośnięty. Na pierwszy plan wysuwa się konwencja, w jakiej został utrzymany, szalenie brutalna. Tak się bowiem składa, że dzieło uchodzi, i to całkiem słusznie, za prekursora datowanych na przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych slasherów (nie dość, że jego fabuła kręci się wokół ginących w tajemniczych okolicznościach i jedna za drugą osób, to jeszcze pojawia się w nim ujęcie chętnie wykorzystywane przez późniejszych autorów konwencji, a mianowicie to, w którym główna bohaterka wykreśla ze szkolnego albumu kolejne ofiary).
W tle natomiast kryje się prawdziwy temat filmu. Dlaczego Ursula mści się na koleżankach ze szkoły? Ponieważ została przez nie skrzywdzona, a powodem, dla którego to się stało, było jej dalekowschodnie pochodzenie. „Wiesz, jaki jest los mieszańca w świecie białych?” – pyta retorycznie panna Georgi. I wprawdzie to, co ją spotkało zasługuje na współczucie – przynajmniej ze współczesnej perspektywy – ale Archainbaud tak filtruje tę historię, że to Ursula wychodzi na tą złą. Nie pannice, które ją ciemiężyły, lecz ona. Jasne, Laura i reszta były – a może i nadal są – rasistkami, ale rasistką jest też grana przez Loy postać, która gardzi płynącą w swoich żyłach azjatycką krwią. „Jedyną drogą do wolności było zostać w pełni białą kobietą, ale z waszej winy było to niemożliwe! Harowałam po to, by mnie zaakceptowano, ale dla was zawsze byłam skundlona” – mówi Ursula, przyznając się do pragnienia egzystowania nawet nie tyle pomiędzy, co po stronie uprzywilejowanych WASP-ów. Skoro jej się nie udało, przeprowadza bezlitosną wendetę, a jako narzędzia zemsty używa – na wzór doktora Fu Manchu, który mógłby być jej mentorem – mocy nieczystych, stając się nową przedstawicielką tak zwanego żółtego niebezpieczeństwa.
Trzynaście kobiet (1932)
Thirteen Women
RKO PICTURES ● Reżyseria: George Archainbaud ● Scenariusz: Bartlett Cormack i Samuel Ornitz ● Wykonawcy: Irene Dunne, Ricardo Cortez, Jill Esmond, Myrna Loy, Mary Duncan, Kay Johnson, Florence Eldridge, C. Henry Gordon, Peg Entwistle, Harriet Hagman, Edward Pawley, Blanche Friderici i Wally Albright.
📅 16 września 1932 roku ● 59 minut