Młodzież Ameryki
Właściwie już od samego początku brudnej dekady Hollywood przyglądało się ówczesnemu pokoleniu wyrostków, to jest osób urodzonych w latach dziesiątych lub nawet dwudziestych XX wieku. Wprawdzie rzadko kiedy powstawały utwory skupione wyłącznie na postaciach w okresie dojrzewania, ale nie znaczy to bynajmniej, że takich nie produkowano, czego dobrą egzemplifikacją jest „Skippy” (reż. Norman Taurog, 1931), któremu szlak przetarły krótkometrażówki z serii „Our Gang” („Nasza banda” lub „Klan urwisów”), wyświetlane w latach 1922-1944. Znacznie częściej prezentowano historie, w których zachowania malców wpływały na decyzje podejmowane przez dorosłych. Tak było w przypadku, ot, choćby, „Donovana” (reż. Fred Niblo, 1931), „Dobroczyńcy ludzkości” (reż. Jules White, Zion Myers, 1931), „Mistrza” (reż. King Vidor, 1931), „Diabelskiego domu” (reż. Howard Higgin, 1932) czy „Młodej Ameryki” (reż. Frank Borzage, 1932). Ten ostatni film – wzniosły ideowo, ale zrealizowany czytankowo – zwiastował zmiany, które nadeszły wraz z kolejnym sezonem.
W 1933 roku, a więc na szalenie trudnym etapie w dziejach Stanów Zjednoczonych, Fabryka Snów skierowała obiektywy kamer na nastolatków, by opisać doświadczenia nabyte przez tę grupę w trakcie Wielkiego Kryzysu. Prym na tym polu wiodła, rzecz jasna, wytwórnia Warner Bros., zawsze najbliżej obywatelskich dołów. To pod jej egidą nakręcono interesujące „Serca ze stali” (reż. Archie Mayo, 1933) – znane też w Polsce pod niefortunnie, bo dosłownie przetłumaczonym tytułem „Major piekła” – w których kilku nieletnich trafia do zakładu poprawczego zarządzanego przez despotycznego naczelnika (Dudley Digges), wkrótce potem zastąpionego przez eks-gangstera (James Cagney), człowieka gotowego zaprowadzić nowe porządki, oparte nie na terrorze, a na humanitaryzmie.
Następnie – co ciekawe – do tematu podeszło niełączone z tego typu zagadnieniami studio Paramount Pictures, które Cecila B. DeMille’a, twórcę kojarzonego albo z biblijnymi widowiskami, albo z oscylującymi wokół seksu komediami o żonach i mężach, oddelegowało do zrobienia „Buntu młodzieży” (1933). Tu uczniowie ogólniaka mszczą się na notorycznym rekieterze (Charles Bickford), spuszczając go na linie do dziury pełnej szczurów. Za co? Za to, że ten zabił zaprzyjaźnionego z nimi żydowskiego krawca (Harry Green). Ostatecznie do materii wrócili Warnerowie, którzy jednemu ze swoich najlepszych etatowców – Williamowi A. Wellmanowi, wtedy świeżo po społecznie zaangażowanym „Bohaterstwie na sprzedaż” – zlecili reżyserię „Bandy dzikich dzieci” (1933), kina tyleż posępnego, i to nawet bardzo, co przywracającego nadzieję, zwłaszcza w tej jakże niepewnej epoce.
Gdy w wyniku postępującego załamania gospodarczego rodzice Eddiego Smitha (Frankie Darro) tracą stanowiska, licealista – sprzedawszy uprzednio ukochany samochód, którym woził się z panienkami – rzuca szkołę i wraz z kumplem Tommym Gordonem (Edwin Phillips) udaje się na poszukiwanie roboty. Wskoczywszy do pociągu jadącego na wschód, chłopcy poznają Sally (Dorothy Coonan; późniejsza żona reżysera, będąca z nim aż do jego śmierci w 1975 roku), dziewczynę w męskich ciuchach (czyżby prototyp odtwarzanej przez Veronicę Lake protagonistki „Podróży Sullivana” Prestona Sturgesa z 1941 roku?), która zabiera ich do mieszkającej w Chicago ciotki (Minna Gombell).
Gdy na miejscu sprawy idą nie po myśli młokosów – kobieta prowadzi burdel – paczka rusza w dalszą włóczęgę. Uciekając przed policją kolejową, Tommy wpada pod koła lokomotywy, po czym przechodzi amputację nogi. Przemierzywszy Amerykę wzdłuż, trio dociera w końcu do Nowego Jorku, zatrzymując się na terenie bieda-osiedla. Eddie znajduje wreszcie pracę, ale daje się wystrychnąć na dudka dwóm opryszkom, za co i on, i jego przyjaciele lądują przed obliczem wymiaru sprawiedliwości. Sędzia (Robert Barrat), wysłuchawszy ich smutnej historii, postanawia dać im szansę. Wszak – jak mówi, stojąc na tle niebieskiego orła, logo Krajowej Administracji Odnowy (NRA), głównego symbolu Nowego Ładu Franklina Delano Roosevelta – „od teraz wszystko się zmieni”.
Optymistycznemu zakończeniu „Bandy dzikich dzieci” daleko do realizmu – do zażegnania ekonomicznej depresji wciąż długa droga – ale, patrząc na to, co dzieje się przez dobrą godzinę projekcji (całość trwa zaledwie 67 minut), jest ono niczym kojący balsam na serce poturbowanej Ameryki (co znamienne, oryginalnie reżyser – zgodnie z materiałem źródłowym, czyli opowiadaniem „Desperate Youth” Daniela Aherna – nagrał finał na wskroś pesymistyczny, w którym system dobija bohaterów). Bogu ducha winni chłopcy i dziewczęta – zaznawszy rozwodów matek i ojców, nędzy i upokorzeń, bezdomności oraz głodu, a także bezpardonowej pacyfikacji slumsów – odzyskują wiarę w to, że przyszłość może rysować się w różowych barwach.
I dobrze. Inne zamknięcie tej opowieści byłoby zwyczajnie nie do zniesienia, zwłaszcza że na trasie dzieją się prawdziwe okropieństwa, które prowadzą do utraty niewinności (dla przykładu: interpretowana przez Ann Hovey Lola zostaje zgwałcona, oczywiście poza kadrem, przez hamulcowego – w tej roli niewymieniony w czołówce Ward Bond – w akcie wendetty wypchniętego z pędzącego wagonu przez smarkatych trampów). Zaproponowane przez studio rozwiązanie „Bandy dzikich dzieci” jest ponadto ważne z tego powodu, że już niedługo ci sami, którzy wkroczyli na ścieżkę przestępczości, ale oczyszczeni z oskarżeń, staną się potencjalnym mięsem armatnim podczas zbliżającej się wojny.

Banda dzikich dzieci (1933)
Wild Boys of the Road
FIRST NATIONAL PICTURES ● Reżyseria: William A. Wellman ● Scenariusz: Earl Baldwin ● Wykonawcy: Frankie Darro, Edwin Phillips, Rochelle Hudson, Dorothy Coonan, Sterling Holloway, Arthur Hohl, Ann Hovey, Minna Gombell, Grant Mitchell, Claire McDowell, Robert Barrat, Willard Robertson i Ward Bond.
📅 7 października 1933 roku ● 67 minut