Cienie i blaski prowincji Nebraski

Nebraska City w stanie – a jakżeby inaczej – Nebraska. Jest rok 1991. Populacja mieściny wynosi około sześć i pół tysiąca osób (współcześnie mieszkańców jest niewiele więcej). Na ich tle wyróżnia się dwóch młokosów, którzy nazywają się przedsiębiorcami. Wprawdzie AJ Carter (Conor Sherry) i Moose Miller (Gabriel LaBelle; znany z „Fabelmanów” Stevena Spielberga z 2022 roku) mają zaledwie po czternaście lat, ale gonią za szczęściem, sukcesem i – co bodaj najważniejsze – pieniędzmi. Są niesubordynowani. W trakcie szkolnej wycieczki wyrywają się opiekunom, by obstawiać zakłady. Gdy ich rejterada wychodzi na jaw, rodzice tego pierwszego – ojciec zwany sędzią (David Costabile) oraz matka imieniem Jean (Gillian Vigman) – nie tylko nie kryją wściekłości, ale też dają jej upust (ot, uroki epoki).

Pal licho szlaban. Gorzej, że staruszkowie odkrywają trzymany w tajemnicy biznesik chłopaków, a mianowicie partyzancki browar, w którym AJ i Moose wytwarzali niskoprocentowy alkohol sprzedawany następnie kolegom i koleżankom z klasy. Nawarzonego przez siebie piwa bynajmniej nie wypijają. Zostaje wylane.

Pomysł na nowe przedsięwzięcie wynurza się, gdy do pipidówki wraca biorący udział w wojnie w Zatoce Perskiej Shane Workman (Nick Robinson). Weteran przyjmuje pracę ratownika na odkrytym basenie i informuje gołowąsów, iż na jego terenie stoi kiosk, na którego wynajęciu można się obłowić. AJ i Moose, wyniuchawszy potencjalny zysk, decydują się złożyć ratuszowi propozycję wydzierżawienia baraku na okres letniej laby. W tym celu wyciągają z banku forsę, którą AJ miał przeznaczyć na studia (Carterowie nawet nie maskują swego niezadowolenia) i z walizką pełną banknotów o najniższym nominale udają się na sesję rady miasta. Przetarg wygrywają i nie ma w tym nic dziwnego – wyłożyli wszak 3 tysiące dolarów, podczas gdy jedyna kontroferta opiewała na kwotę dziesięciokrotnie mniejszą. Tacy z nich ludzie interesu (nie wystarczy plakat filmu „Wall Street” Olivera Stone’a z 1987 roku na ścianie, by przekształcić się w rekinów finansjery).

Tak czy siak, miejsce, w którym AJ i Moose handlują marnej jakości słodyczami, gazowanymi napojami i hot dogami (te okraszone niecenzuralnymi słowami, w które układa się keczupowa polewa, kosztują dodatkowe 75 centów), okazuje się hitem. Klientela – też dzieci, ale jeszcze młodsze od właścicieli – dopisuje. Wszystko układa się po myśli nastolatków. Idyllę przerywa pojawienie się Brooke (Mika Abdalla), dziewczyny z zewnątrz, w której zarówno AJ, jak i Moose zaczynają się podkochiwać. Zaistniała sytuacja rodzi pytanie: czy przyjaźń podrostków przetrwa?

„Budka z przekąskami” (2024) Adama Rehmeiera, który na koncie ma między innymi „Kolację po amerykańsku” (2020), punkową historię miłosną, to głęboko zakorzenione w latach dziewięćdziesiątych, choć wcale nieżerujące na nostalgii (owszem, kamera wyłapuje tu charakterystyczne dla tej konkretnej ery atrybuty, na czele z, ot, choćby, rowerami czy kasetami VHS, ale ich nie fetyszyzuje) – nad wyraz przyzwoite dzieło o dojrzewaniu. Ogląda się je niczym połączenie „Uczniowskiej balangi” (reż. Richard Linklater, 1993) i „Supersamca” (reż. Greg Mottola, 2007) z „Adventureland” (reż. Greg Mottola, 2009) i „Najlepszymi najgorszymi wakacjami” (reż. Jim Rash, Nat Faxon, 2013), ale także z – uwaga! – twórczością Martina Scorsesego (mowa głównie o tym, że roi się w nim od wulgaryzmów, w których Rehmeier – nie do końca chyba ufający kreślonej przez siebie historii, ponoć na poły autobiograficznej – zbyt często niestety upatruje źródła komizmu).

AJ i Moose, w których wcielają się aktorzy będący po dwudziestce, to niezłe, nomen omen, ziółka (owszem, nie pogardzą marihuaną, ale zadowolą się też odpalanym jeden od drugiego papierosem). Za nic mają autorytety. Nie ugną się przed nikim, nawet przed dokuczającymi im tyranami, skądinąd starszymi od nich i nafaszerowanymi sterydami. Chcą zarobić. Dlaczego? Trudno stwierdzić. Może po prostu dlatego, że to Ameryka, kraj – albo i raj – dla kapitalistów. Grzechem byłoby nie skorzystać. AJ i Moose zaiste korzystają, zatracając się w nieustannym pościgu za dolarami. Obaj są niemal w ciągłym ruchu (wcześniej kino tego typu miało tyle energii, gdy w 2019 roku Gene Stupnitsky zrealizował „Grzecznych chłopców”).

Jeśli jednak chodzi o relacje z płcią przeciwną, to Moose wydaje się tym dużo bardziej doświadczonym kawalerem. AJ to przy nim safanduła, co nie oznacza wcale, że nie ma szans u Brooke. Rehmeier, mimo iż zwykle pędzi na złamanie karku, doskonale wie, kiedy zwolnić narrację lub wręcz ją zatrzymać. W „Budce z przekąskami” jest zatem czas na oddech i refleksję, zwłaszcza w ostatnim akcie, najpierw w scenie, w której AJ maluje Brooke paznokcie u stóp, a następnie w momencie, gdy dochodzi do tragedii. Reżyser, jasne, pozwala na to, by jego bohaterowie się wydurniali, by mataczyli, by kłócili się o to, kto wygra rywalizację o dziewczynę z sąsiedztwa, ale zarazem aprobuje ich potrzebę wyciszenia oraz przemyślenia tego i owego (inaczej AJ nigdy nie doszedłby do wniosku, że jego rodzice wcale nie są tacy źli, jak mu się uprzednio wydawało).

„Budka z przekąskami” to nie tylko sztubacka, beztroska i oddająca ducha wakacji błazenada, na którą składa się 221 przekleństw (obecnie film plasuje się na siedemdziesiątej czwartej pozycji wśród utworów najbardziej obfitujących w nieprzyzwoity język), ale również romantyczna opowieść o dorastaniu. Całość bywa zabawna, ale najwięcej uroku ma wtedy, kiedy Rehmeier odpuszcza silenie się na śmieszność i umożliwia swoim postaciom pogadanie od serca.

Recenzja filmu Budka z przekąskami (Snack Shack); reż. Adam Rehmeier; USA 2024; 112 minut