Pan i pani Eks
Urodzony w 1893 roku Sidney Franklin – który w Hollywood zahaczył się jako dwudziestolatek, by z czasem zrealizować szereg utworów z Constance Talmadge, Marion Davies, Gretą Garbo czy wreszcie Normą Shearer – nie trafił nigdy do panteonu zasłużonych twórców komedii, mimo że podpisał przezabawne „Życie prywatne” (1931). Jedna jaskółka wiosny wprawdzie nie czyni, lecz żeby tak sprawnie i swawolnie przenieść na ekran sztukę Noëla Cowarda, trzeba mieć nie tylko fach w ręku (w branży Franklin uchodził za pokornego rzemieślnika, co zaskarbiło mu sympatię Irvinga Thalberga, czołowej postaci w przedsiębiorstwie MGM), ale i swego rodzaju szósty zmysł.
Obyczajową farsę Cowarda wystawiano na West Endzie od października do grudnia 1930 roku. Stamtąd przedstawienie ruszyło na podbój Broadwayu, gdzie zagrano je 256 razy. Spektaklem odnoszącym sukces po obu stronach Atlantyku zainteresował się wspomniany Thalberg, który wnet zabezpieczył prawa do adaptacji, chcąc obsadzić w projekcie swą żonę, panią Shearer, zdobywczynię nagrody Akademii za „Rozwódkę” (reż. Robert Z. Leonard, 1930). Szalenie ambitna i utalentowana gwiazda, której wybór Coward przyjął niechętnie (wszak wcześniej występowała głównie w typowych dla studia i niemal melodramatycznych opowieściach o kobietach upadłych, ukazując w nich skłonność do popadania w teatralną wręcz przesadę), zażyczyła sobie, by przed kamerą towarzyszył jej Robert Montgomery, z którym zagrała uprzednio w trzech filmach.
Będący szarą eminencją w studiu MGM producent zgodził się na wszystko – wiedział bowiem, że Shearer i z wyrafinowaną komedią sobie poradzi. By się przypadkiem nie przeliczyć, Thalberg posadził na najważniejszym krześle na planie Franklina, który prowadził ją w niemej „Aktorce” (1928) oraz mówionym „Końcu pani Cheyney” (1929). Reżyser zaś, byle nie zawieść pracodawcy, wysłał na Broadway ekipę, zlecając jej zarejestrowanie całego spektaklu. Z przygotowanych taśm korzystał, ilekroć nie był pewien, jak pociągnąć dalej anegdotę, swych wykonawców zachęcając jednocześnie do wychodzenia ze strefy komfortu i ciągłego podkręcania tempa. Opłaciło się. „Życie prywatne” przyjęto na tyle dobrze, że przed Cowardem otworzyły się bramy Hollywood.
Amanda (Shearer) i Elyot (Montgomery), którzy byli niegdyś parą, a teraz mają nowych małżonków – ona wyszła za Victora (Reginald Denny), on ożenił się z Sibyl (Una Merkel) – nieświadomie spędzają swe miodowe miesiące w tym samym hotelu na francuskim wybrzeżu. Rozwiedli się przed rokiem i najchętniej zostawiliby przeszłość za sobą, gdyby nie to, że Victor i Sibyl wciąż wypytują ich o poprzednie związki, co w obu przypadkach generuje spięcia. Zostawszy sami, spotykają się na łączącym ich pokoje wspólnym tarasie. Udają, że są szczęśliwi, po czym dociera do nich, iż wciąż się kochają. Romans odżywa. Uciekają w szwajcarskie Alpy, gdzie – znając powód poprzedniego rozstania – zawierają pakt: potencjalną kłótnię niechaj zakończy słowo bezpieczeństwa. Entuzjazm wnet opada, a oni skaczą sobie do gardeł. Godzą się i znów drą ze sobą koty. Przepraszają się i powtórnie się awanturują, do tego stopnia, że demolują wynajętą chatkę. Odnajdują ich Victor i Sibyl, którzy – wciągnięci w rywalizację – zaczynają się spierać. Amanda i Elyot ulatniają się i odjeżdżają pociągiem w siną dal.
„Życie prywatne” – pierwsza skądinąd w dziejach kina komedia ponownego małżeństwa, przez Stanleya Cavella, autora terminu, niewłączona do listy („Kochanie, zdajesz sobie sprawę, że popełniamy grzech?” – pyta zatroskana Amanda, na co Elyot odpowiada: „W oczach niebios nigdy się nie rozwiedliśmy”) – to niepohamowanie szalona i zapowiadająca nieco późniejsze screwballe rozrywka. W relacji dwojga bohaterów (podbijanej przez komentującą ich poczynania ilustrację muzyczną Williama Axta), którym dziką przyjemność sprawia zarówno seks, jak i wzajemne okładanie się po twarzach, jest oczywiście coś toksycznego, ale i przyciągającego. Amanda i Elyot to ludzie kochający się aż za bardzo, ledwo ze sobą wytrzymujący, ale i niepotrafiący być bez siebie. Ich paranoiczna wręcz miłość oparta jest na zazdrości i pragnieniu nieustannego spłacania długów. Oko za oko, ząb za ząb. Piękne wspomnienia z dawnych lat szybko przysłaniają podejrzenia o niewierność, które prowadzą do wymierzania sobie kolejnych policzków.
Protagoniści są wprost niemożliwi. Sielanka błyskawicznie przekształca się w armagedon. Ona nazywa go nawet dupkiem i świnią (to bodaj drugie po „Szalonym geniuszu” Michaela Curtiza z 1931 roku tak niecenzuralne zwroty w hollywoodzkim kinie). Spirala się nakręca, a proces ten ogląda się – no właśnie! – z rozkoszą, mimo że w istocie widz przypatruje się sadystom, raniącym nie tylko siebie, ale i swych nowych współmałżonków. Kiedy mogłoby się wydawać, że zniszczenie górskiej chałupy stanowi apogeum, zaraz potem następuje jeszcze jedna sekwencja, a mianowicie konfrontacja we czworo. Finałowe śniadanie znajduje się w ścisłej czołówce najzabawniejszych momentów AD 1931, zwłaszcza że wynika z niego, iż Victor i Sibyl mają predyspozycje do tego, by pokonać wysoko postawioną poprzeczkę. Są dużo gorsi!
Życie prywatne (1931)
Private Lives
MGM ● Reżyseria: Sidney Franklin ● Scenariusz: Hanns Kräly i Richard Schayer ● Wykonawcy: Norma Shearer, Robert Montgomery, Reginald Denny, Una Merkel, Jean Hersholt i George Davis.
📅 12 grudnia 1931 roku ● 84 minuty