Zdrowie doktora

W 1921 roku, opuściwszy Universal, John Ford podpisał kontrakt z Fox Film Corporation, dla którego zrealizował ostatecznie prawie trzy tuziny tytułów. Zanim dziesięć lat później wyrzucono go z wytwórni – za liczne zaniedbania i odmowę świadczenia zawartych w umowie usług – został wypożyczony przez Samuela Goldwyna do wyreżyserowania swego najbardziej prestiżowego obrazu pierwszej połowy brudnej dekady, a mianowicie „Arrowsmitha” (1931), opartego na wydanej w 1925 roku – i wyróżnionej nieodebranym przez autora Pulitzerem – powieści Sinclaira Lewisa, wówczas świeżo upieczonego laureata Nagrody Nobla.

Martin Arrowsmith (Ronald Colman), ambitny student medycyny, marzy o tym, by zostać naukowcem. Poznawszy pielęgniarkę Leorę (Helen Hayes), rezygnuje z asystentury u profesora Gottlieba (A. E. Anson), żeni się z kobietą, a następnie otwiera praktykę lekarską w jej rodzinnej wsi. Wkrótce znowu oddaje się pasji do eksperymentowania. Odkrywa surowicę przeciwko szelestnicy, która trzebi bydło. Małżeństwo przenosi się do Nowego Jorku, gdzie Martin znajduje zatrudnienie w instytucie kierowanym przez Gottlieba. Efektywność prowadzonych tam badań – dopingowanych przez doktora Sondeliusa (Richard Bennett; ojciec aktorek Constance i Joan) – ma okazję sprawdzić w Indiach Zachodnich, gdzie wybucha epidemia dżumy. Żona, która niedawno poroniła, upiera się, by płynąć z nim. Przełożeni – bardziej zainteresowani skutecznością preparatu niż losem tubylców – zlecają mu wykonanie ślepej próby, czemu sprzeciwiają się biali mieszkańcy wyspy, którzy nie chcą robić za króliki doświadczalne. W dalszych testach pomaga mu Oliver Marchand (Clarence Brooks; czarnoskóry aktor, którego postać traktowana jest tu z rzadkim dla kina tego okresu szacunkiem). Mężczyzna zabiera go do wioski, w której Arrowsmith – dowiedziawszy się, że zarówno Leora, jak i Sondelius pochorowali się i zmarli – podaje szczepionkę wszystkim, w tym Amerykance Joyce Lanyon (Myrna Loy). Po powrocie do kraju Martin rzuca posadę w instytucie. Zamierza kontynuować aktywność laboratoryjną na własną rękę.

Pierwszy film Forda zrobiony poza Foxem nominowano do czterech Oscarów. Miał szansę otrzymać statuetkę w głównej kategorii, ale pokonali go „Ludzie w hotelu” (1932) Edmunda Gouldinga. Doceniono scenariusz Sidneya Howarda, skądinąd przeciętny, utrzymaną w stylu art déco scenografię Richarda Daya, a także korespondującą z nią, niemal ekspresjonistyczną fotografię Raya June’a. Całkowicie pominięto z kolei główną rolę męską. Nic dziwnego. Jak pisze Carol Easton, biografka Goldwyna, Colman – który prywatnie nie znosił szefa, i to pomimo faktu, że miał komfort, jakiego koledzy po fachu mogli pozazdrościć: nie musiał harować jak wół; wystarczyło, by wystąpił w przynajmniej dwóch utworach rocznie – posiadał wszystko, by stać się gwiazdą (i rzeczywiście – wnet okrzyknięto go czołowym bożyszczem wczesnego kina dźwiękowego), a zatem wygląd, seksapil, głos oraz – co ważne w tym kontekście – autentyczny brytyjski akcent. Sęk w tym, że to, jak tu mówi, absolutnie nie pasuje do granej przezeń postaci, czyli potomka pionierów ze Środkowego Zachodu.

Film otwiera plansza informująca, iż jest to „historia człowieka, który poświęcił swe życie służbie, zaś serce – miłości do kobiety”. Nic bardziej mylnego. „Arrowsmith” to raczej opowieść o egocentrycznym mężczyźnie, skupionym na sobie w takim stopniu, że to, co kręci się wokół niego, przestaje mieć znaczenie. Martin zatapia się nie tyle w misji, co po prostu w pracy, która ma przynieść wielkość. Bycie wiejskim uzdrawiaczem szybko przestaje mu wystarczać, choć przecież z częścią pacjentów radzi sobie świetnie. Ciągnie go do miasta, do wzorowanego na Instytucie Badań Medycznych Rockefellera ośrodka, w którym mógłby skoncentrować się na eksplorowaniu tego, co w lekarskim światku wciąż nieznane. Jakież jest jego rozczarowanie, gdy okazuje się, że w odkryciu nieco enigmatycznej formuły zabijającej bakterie uprzedził go ktoś inny. Znów: nie o dobro ogółu mu chodzi, a o sławę. Coś się zmienia wraz z podróżą na Karaiby w celu zwalczania dżumy. Żeby jednak przełom nastąpił, konieczna jest tragedia. Pierwotnie bowiem Arrowsmith chce postąpić zgodnie z wytycznymi szefostwa, dzieląc autochtonów na tych, którzy otrzymają szczepionkę, i na tych, którzy przyjmą placebo. Dopiero śmierć żony i tęsknota wyrażana poprzez sięgnięcie po butelkę sprawiają, że bohater weryfikuje poglądy i ratuje wszystkich tuziemców.

Co w takim razie z drugim członem myśli przewodniej filmu? Co z miłością? Na tym polu Martin również zawodzi. Nie dość, że trudno w ogóle pojąć skalę uczucia, jakim darzy Leorę – tę, która w imię jego kariery odpuszcza całą resztę – to jeszcze nie sposób nie zauważyć, iż nie ma go przy niej, kiedy jest potrzebny, a więc i wtedy, gdy kobieta traci dziecko, i wtedy, gdy umiera, w gruncie rzeczy z jego winy, ponieważ to on nie potrafił zadbać o odpowiednie przechowywanie probówek z wirusem (Ford inscenizuje ten moment wprost rewelacyjnie, operując wymownymi zbliżeniami awizującymi rychłe nieszczęście, przeplatanymi – jakby tego było mało! – z ujęciami sugerującymi zdradę żony z panną Lanyon).

Skąd rozbieżności pomiędzy planszą otwierającą a treścią filmu? Niewykluczone, że wynikały z tego, iż Ford nie panował nad materiałem. Nie mogąc oderwać się od kieliszka i wdając się w konflikt z Goldwynem, był zwyczajnie zmęczony „Arrowsmithem”.

Plakat filmu "Arrowsmith" (reż. John Ford, 1931)

Arrowsmith (1931)

Arrowsmith

SAMUEL GOLDWYN PRODUCTIONS ● Reżyseria: John Ford ● Scenariusz: Sidney Howard ● Wykonawcy: Ronald Colman, Helen Hayes, Richard Bennett, A. E. Anson, Clarence Brooks i Myrna Loy.

📅 26 grudnia 1931 roku ● 108 minut