Z miłości do chleba
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Tatuażysta Gary (Ray Nicholson), chcąc zadośćuczynić swej dziewczynie Rachel (Zoey Deutch; znana z omawianego na Mocnych Punktach filmu „Nie w porządku” Quinn Shephard z 2022 roku) wszelkie przewiny (a tych – jak wnet się okazuje – jest całkiem sporo), udaje się do położonego w nowojorskim SoHo oddziału Tiffany & Co., synonimu bogactwa i elegancji, by kupić jej kolczyki (oczywiście w rozsądnej cenie), bo wszak – jak wyznaje ekspedientce – „to niebieskie pudełeczko powinno zdziałać cuda”. W tym samym momencie w salonie myszkuje też Ethan (Kendrick Sampson), który – przy pomocy córki imieniem Daisy (Leah Jeffries) – poszukuje pierścionka zaręczynowego dla Vanessy (Shay Mitchell). On nie liczy się z kosztami – w końcu wykłada kreatywne pisanie na Uniwersytecie Kalifornijskim i ma na koncie wyjątkowo nieudaną książkę (niezrażony, a właściwie motywowany tym niepowodzeniem pracuje obecnie nad kolejną powieścią, biorąc jej powodzenie za punkt honoru).
Po wyjściu ze sklepu jubilerskiego Gary zostaje potrącony przez samochód. Na ratunek spieszy mu, a jakżeby inaczej, sam Ethan, człowiek promieniujący taką przyzwoitością, że zdobiąca Centrum Rockefellera słynna choinka wypada przy nim blado. W wyniku szlachetnego gestu dochodzi do fatalnej pomyłki, bez której nie byłoby tej wigilijnej opowieści – otóż Ethan wraca do domu z podarkiem przeznaczonym dla Rachel, z kolei Gary ląduje w szpitalu zaopatrzony w prezent dla Vanessy, zdecydowanie przekraczający jego finansowe możliwości. Zanim ambaras wyjdzie na jaw, Daisy, bodaj jeszcze bardziej altruistyczna niż jej tatko, pragnie wysondować, czy poszkodowanemu nieznajomemu nic się nie stało (niewykluczone, że odpuściłaby sobie, gdyby wiedziała, jaki z niego bałwan). Wraz z ojcem udają się zatem do placówki medycznej, by zasięgnąć języka o stanie zdrowia pacjenta. Jako że nie należą do rodziny, pielęgniarka (niemiła, wiadomo) nie udziela im żadnych informacji. Ich rozmowie z sanitariuszką przysłuchuje się Rachel, która nie dość, że mówi im, jak się Gary miewa, to jeszcze zabiera ich na kawę, by podziękować za uratowanie życia jej chłopakowi oraz powiedzieć im co nieco o sobie.
Tak się składa, że dziewczyna prowadzi piekarnię i restaurację w Little Italy (nie jest bynajmniej Włoszką, a Żydówką, co wyraźnie zaznacza). Cóż za zbieg okoliczności – ona piecze chleby, zaś Ethan uwielbia je jeść (wszystko wskazuje na to, że jest największym miłośnikiem glutenu w całych Stanach Zjednoczonych). Mężczyzna dostaje od niej zaproszenie na jarmark świąteczny w Bryant Parku, gdzie Rachel wystawia się ze swoimi produktami, do których – jak sama przyznaje – lubi czasami pogadać. Będąc akurat w pobliżu Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, Ethan korzysta z okazji i zjawia się w progu stoiska zarządzanego przez młodą kobietę. Widząc, że ta nie radzi sobie z obsługą klientów (szalenie skądinąd nieprzyjemnych, z niezrozumiałych względów czekających kwadrans w kolejce, by potem utyskiwać na personel), rusza jej z odsieczą. Skoro ktoś jest w opałach, on – do czego zdążył już wszem wobec przyzwyczaić – przywdziewa zbroję i przeistacza się w rycerza. Po zamknięciu sklepiku udają się oboje na spacer wzdłuż East River. Rozmawiają, chichotają i dzielą się swoimi traumami (jemu zmarła żona, ona straciła matkę). Z tej mąki będzie chleb!

Oparty na powieści Melissy Hill „Prezent od Tiffany’ego” (2022) Daryla Weina, reżysera recenzowanej tu komedii „To już koniec” (2021), nie jest wcale aż tak złym filmem, jak mogłoby się wydawać, choć powiela szereg schematów znanych ze świątecznych romansów. Spora w tym zasługa odtwórców głównych ról, to jest Deutch i Sampsona, którzy wkładają mnóstwo energii i w to, by dość jednowymiarowi bohaterowie wypadli w ich interpretacjach przynajmniej odrobinę głębiej. Specyfika tego typu kina pozwala wiele wybaczyć, lecz przecież nie wszystko. Nie sposób na przykład przejść obojętnie obok tego, że kreślone przez Weina postaci nie mają ukształtowanej osobowości, a raczej składają się z pewnych cech, za pomocą których można je zdefiniować. Na zasadzie jaskrawej opozycji budowani są Ethan oraz Gary. Ten pierwszy, jako się rzekło, to dżentelmen, zawsze zorientowany w sytuacji i dostosowujący swe zachowanie do kontekstu (kiedy dowiaduje się, że niczego nieświadoma Rachel jest w posiadaniu kupionego przezeń pierścionka, postanawia milczeć, byle tylko nie sprawić jej przykrości). Ten drugi zaś to istny buc, o którym nawet jego dziewczyna nie ma dobrego zdania (znamienny jest fakt, iż nigdy w zasadzie nie wyprowadza Rachel z błędu, stale utwierdzając ją w przekonaniu, że rzeczywiście chciał się jej oświadczyć).
Pomimo scenariuszowych i charakterologicznych niedociągnięć film Weina ogląda się całkiem przyjemnie (nie obyłby się on notabene bez wizualnego cytatu z kultowego dziś „Śniadania u Tiffany’ego” Blake’a Edwardsa z 1961 roku). Pocztówkowy Nowy Jork, oferujący widzowi szeroką paletę miejsc wartych zwiedzenia (od Washington Square Park aż po Pier 35), oraz unosząca się nad miastem gwiazdkowa atmosfera, przywodząca na myśl powrót do rodzinnego domu na święta, zręcznie maskują słabe punkty anegdoty, wydobywającej na powierzchnię to, co w ludziach – zwłaszcza tych sumiennych, mających kręgosłup moralny i wierzących w tradycyjny wypiek chleba, a więc taki czyniony z miłością, w zgodzie z głosem serca – najlepsze. Pomimo tego wspaniałego przesłania seans „Prezentu od Tiffany’ego” może zostawić widza z kluczowym pytaniem: co uczyniła Vanessa, że zasłużyła na taki los (poza tym, że woli Los Angeles od Nowego Jorku)?