Marionetkarz
Głęboka wieś w Europie Centralnej. Kaleki lalkarz Iwan Carakow (John Barrymore), świadom tego, że nigdy nie będzie mógł tańczyć, przygarnia pod swe skrzydła zwinnego jak kozica górska chłopca, by w Berlinie uczynić zeń najdoskonalszego baletnika pod słońcem. Mija piętnaście lat, a Fedor (Donald Cook), bo o nim mowa, faktycznie osiąga wielkość. Problem w tym, że młodzian zakochuje się – i to z wzajemnością – w primabalerinie Nanie (Marian Marsh), co nie w smak jest Iwanowi, który obawia się, że monogamiczna miłość zrujnuje jego podopiecznemu karierę. Mężczyzna wyrzuca Nanę z teatru, lecz nie przewiduje tego, że Fedor będzie gotów wskoczyć za dziewczyną w ogień. Para ucieka do Paryża. Tancerz, otrzymawszy wilczy bilet, nie może znaleźć pracy w operze, dlatego przyjmuje podrzędną posadę w kabarecie. Nana tymczasem błaga przebywającego we Francji Carakowa, by przyjął Fedora z powrotem. Maestro zgadza się, ale pod warunkiem, że kobieta odejdzie od wybranka i zwiąże się z hrabią Renaudem (Andre Luguet), przyjacielem Iwana. Tak się staje. Na premierze Fedor zauważa Nanę siedzącą z arystokratą i – zorientowawszy się, że ta wciąż darzy go miłością – odmawia udziału w spektaklu. Carakow grozi mu śmiercią, ale popełnia błąd, nie czując zagrożenia nadciągającego z innej strony – oto zabija go uzależniony od narkotyków baletmistrz Siergiej (Luis Alberni), uwalniając przy okazji kochanków.
Wytwórnia Warner Bros., zachwycone wynikami kasowymi filmu „Svengali” (reż. Archie Mayo, 1931), postanowiło kuć żelazo, póki gorące, dając zielone światło Michaelowi Curtizowi na realizację „Szalonego geniusza” (1931)1 na podstawie nigdy niewystawianej na Broadwayu sztuki Martina Browna „The Idol”. Urodzony na Węgrzech Curtiz przybył do Hollywood w 1926 roku jako czterdziestolatek. Mając już wtedy ogromne doświadczenie nabyte na przeróżnych europejskich rynkach, wkroczył w brudną dekadę jako jeden z czołowych twórców studia. Często utożsamiano go po prostu z subordynowanym wyrobnikiem, ale w trakcie długiej kariery zrobił wiele interesujących dzieł, spośród których „Szalony geniusz” zasługuje na szczególną uwagę.
W przywołanym i nieomawianym tu „Svengalim”, opartym na kanwie słynnej powieści „Trilby” autorstwa George’a du Mauriera z 1894 roku, Barrymore wcielił się w złowrogiego hipnotyzera, który graną przez siedemnastoletnią wówczas Marsh przekształcił – wprowadziwszy ją w trans – z modelki w operową diwę. Film miał tak duży wpływ na publiczność, że nazwisko antagonisty weszło do codziennego języka jako określenie kogoś, kto próbuje zdominować inną osobę, nie mając przy tym bynajmniej szlachetnych intencji. Historycy kina do dziś zastanawiają się, czy „Svengali” jest, czy nie jest horrorem. Podobnych wątpliwości nie ma w przypadku „Szalonego geniusza”, opowieści o sfrustrowanym marionetkarzu, który swe niemożliwe do zaspokojenia – z uwagi na chorą nogę – i związane ze sceniczną sławą ambicje projektuje na Bogu ducha winnego Fedora.
Carakow jest mizoginem. Kobiet nienawidzi, postrzega je jedynie jako narzędzia do zaspokajania potrzeb seksualnych, nie tylko jego („Chcesz zostać primabaleriną? Przyjdź do mojego biura o 15:00” – powtarza trzem różnym tancerkom), ale i tych odczuwanych przez protegowanego (Iwan wychodzi z założenia, że prawdziwy artysta musi być nieustannie stymulowany przez wiele dziewczyn, ponieważ poligamia, przynajmniej teoretycznie, nie zakłada angażowania w relacje uczuć). Uważa ponadto – jak mówi Nanie – że „każda niewiasta ma cenę”, każdą da się kupić. Ta niechęć do płci przeciwnej może wynikać z tego, że jako dziecko został porzucony przez matkę, genialną baletnicę, która nie mogła znieść faktu, że urodziła syna z niepełnosprawnością (znamienne, że zaledwie rok wcześniej będący na topie Sigmund Freud wydał rozprawę „Kultura jako źródło cierpień”).
Tytułowy maestro jest ponadto maniakiem kontroli. Nie bez przyczyny zawodowo zajmuje się lalkarstwem. Od samego w zasadzie początku pociąga za sznurki, manipulując innymi: nie tylko Fedorem, którego w zasadzie porywa ojcu (niemal niezauważalna rola Borisa Karloffa), by potem sterować jego życiem (sam przyznaje, że wprawdzie wykonuje postaci z drewna, ale ma predyspozycje do ulepienia własnego homunkulusa), ale i swym partnerem, poniewieranym przezeń Karimskim (Charles Butterworth w podobnej roli, jaką zagrał w „Side Show” Roya Del Rutha z 1931 roku), oraz wspomnianym Siergiejem. To tego ostatniego, wiedząc, że jest nałogowcem, zaopatruje w prochy (heroinę lub kokainę), uzależniając go także od siebie. Mówi o sobie, że jest Bogiem, choć inni widzą w nim diabła.
„Svengali” był nominowanym do dwóch Oscarów – doceniono scenografię Antona Grota oraz zdjęcia Barneya McGilla. Obaj panowie pracowali również przy „Szalonym geniuszu”, tworząc – na poziomie wizualnym – obraz nawet doskonalszy od nie-horroru Mayo. Dzięki Grotowi i McGillowi Curtiz wyprzedza w zasadzie o dekadę Orsona Wellesa, który w „Obywatelu Kanie” (1941), wraz z Greggiem Tolandem, zachłysnął się kadrowaniem z dołu, pokazując generujące klaustrofobię sufity. U Curtiza to wszystko pojawia się już w 1931 roku. Cóż z tego, skoro utwór okazał się porażką, zarówno komercyjną, jak i krytyczną? Warner Bros. zdecydowało się nie przedłużać kontraktu Barrymore’owi, który po dziewięciu latach opuścił studio i przeszedł do wytwórni MGM.
Szalony geniusz (1931)1
The Mad Genius
WARNER BROS. ● Reżyseria: Michael Curtiz ● Scenariusz: Harvey F. Thew i J. Grubb Alexander ● Wykonawcy: John Barrymore, Marian Marsh, Charles Butterworth, Donald Cook, Luis Alberni, Carmel Myers, Andre Luguet i Boris Karloff.
📅 7 listopada 1931 roku ● 89 minut
1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.