Zbrodnia doskonała

Nim William Beaudine – twórca średnio w Polsce kojarzony, choć pokazywany na ekranach międzywojnia (warszawskie kinoteatry grały między innymi wyreżyserowane przezeń „Wróbelki” z 1926 roku oraz „Według litery prawa” z roku 1929) – zrobiwszy znakomitą „Podróż do raju” (1930), wyruszył w połowie lat trzydziestych do Wielkiej Brytanii, by pomóc w rozwinięciu powstających tam ruchomych obrazów, zdążył się jeszcze podpisać pod kilkoma tytułami produkcji amerykańskiej. Były wśród nich dość przeciętne „Three Wise Girls” (1932) z Jean Harlow, Mae Clarke i Marie Prevost w rolach głównych oraz naprawdę udane „Make Me a Star” (1932) z Joan Blondell i Stuartem Erwinem, oba o mieszkańcach prowincji, którzy aspirują do społecznego awansu, możliwego do uzyskania – przynajmniej ich zdaniem, no i, rzecz jasna, nie zawsze – tylko w wielkomiejskich ośrodkach.

Problem w tym, że czasy nie należały do najłatwiejszych. Ekonomiczna depresja dawała się we znaki całemu krajowi, także hollywoodzkim studiom, a już zwłaszcza przedsiębiorstwu Paramount Pictures, które zmuszone było do cięcia funduszy, szczególnie zaś tych przeznaczonych na filmy z założenia niskobudżetowe. To z kolei oznaczało, że autorzy pokroju Beaudine’a, czyli pracujący szybko i zręcznie, ale przy projektach nieuchodzących za flagowe, realizowanych za względnie nieduże pieniądze, musieli uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejne zlecenia.

Wreszcie włodarze wytwórni, zadowoleni z wyników osiągniętych przez wspomniane „Make Me a Star”, odezwali się do doń i ściągnęli go na plan kryminału „Sprawca nieznany” (1933), opartego na sztuce „Der Fall Grootman”, którą napisał Walter Maria Espe. Reżyser nie mógł trafić na lepszy materiał źródłowy. Mając doświadczenie w opowiadaniu trzymających w gorączkowości historii, czego dowodem jest omawiana tu „Podróż do raju”, Beaudine z entuzjazmem przystąpił do kręcenia utworu, w którym już sama sekwencja otwierająca – zaiste wprawiająca w zdumienie – wyróżnia się na tle tego, co oferowała ówcześnie Fabryka Snów.

Doktor Emil Brandt (Jean Hersholt; fakt, że to właśnie nazwisko tego wypożyczonego z MGM aktora wyłania się najwcześniej w oryginalnie skomponowanej czołówce, świadczy o tym, jak małym przedsięwzięciem był „Sprawca nieznany”) zjawia się na komisariacie, by oddać się w ręce policji. Jak tłumaczy kapitanowi Rileyowi (Robert Elliott) i porucznikowi Martinowi (David Landau), ma zamiar popełnić zbrodnię, której ofiarą padnie jeden z jego pacjentów. Tak się bowiem składa, że alienista, zahipnotyzowawszy leczącego się u niego bankiera, kazał mu wynieść z placówki 100 tysięcy dolarów. Gdy dostanie gotówkę, zabije mężczyznę i pozbędzie się ciała. Gliniarze, wysłuchawszy petenta, odprawiają go z kwitkiem. Nie mogą go aresztować. Do żadnego wszak morderstwa nie doszło. Na prośbę Brandta eskortują go do domu, gdzie – jak łatwo się domyślić – finansista zaiste ginie, a wyniesiona przezeń koperta ze szmalem znika. Podejrzenia padają naturalnie na psychiatrę, który nakręcił te wydarzenia.

W niewinność doktora – ale i jego córki Doris (Frances Dee) – wierzy reporter Dan McKee (Stuart Erwin; jakże inna byłaby to rola, gdyby wcielił się w nią specjalizujący się w tego typu postaciach Lee Tracy), który działa efektywniej niż przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Sytuacja komplikuje się, kiedy umiera łasa na forsę żona Brandta (Wynne Gibson), w związku z czym w kręgu zainteresowań Rileya i Martina znajduje się Gilbert Reid (Gordon Westcott), kochanek denatki.

„Sprawca nieznany” to zaskakująco solidny i świeży film. Beaudine bezbłędnie przenosi na taśmę elementy doskonale znane miłośnikom gatunku, zwłaszcza tym namiętnie zaczytującym się w literaturze kryminalnej. Na uwagę zasługuje przede wszystkim moment, w którym reżyser dosłownie zatrzymuje akcję – niczym w pulpie z tego okresu – dając widzowi szansę na rozwikłanie zagadki. Oto w kadrze pojawia się mężczyzna, który – zwracając się bezpośrednio do kamery – informuje odbiorcę, co następuje: jako że intryga jest aż nazbyt skomplikowana, a morderca ukrywa się wśród wielu bohaterów, oglądający dostaje minutę na zebranie myśli, uporządkowanie bałaganu i wskazanie, oczywiście na własne potrzeby, przestępcy. Po zakończonym wywodzie wyświetlony zostaje odliczający 60 sekund zegar, na który nakładane są twarze każdej z potencjalnie zamieszanych w bestialski proceder osób. Potem, jak gdyby nigdy nic, Beaudine wraca do właściwego toku zdarzeń. Wprawdzie publiczność AD 1933, w przeciwieństwie do tej zapoznającej się z tytułem w XXI wieku, nie mogła cofnąć materiału, ale i tak zastosowany przez autora zabieg spotkał się z euforycznym przyjęciem.

Jak pisano na łamach polskiej prasy z września 1933 roku, a zatem kilka miesięcy po światowej premierze dzieła Beaudine’a, „Sprawca nieznany” to „trzymający w nieustannym napięciu film sensacyjny, który warto zobaczyć”. Może i „o artyzmie nie ma w ogóle mowy, lecz wszystko zrobione jest uczciwie, z werwą i w dobrym tempie”. Nie sposób się nie zgodzić.

Sprawca nieznany (1933)

The Crime of the Century

PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: William Beaudine ● Scenariusz: Florence Ryerson i Brian Marlow ● Wykonawcy: Jean Hersholt, Wynne Gibson, Stuart Erwin, Frances Dee, Gordon Westcott, Robert Elliott, David Landau, William Janney, Bodil Rosing i Torben Meyer.

📅 24 lutego 1933 roku ● 74 minuty