Ósmy cud świata
Na początku lat trzydziestych moda na filmy egzotyczne trwała w najlepsze. Będące mieszanką dokumentu i sensacji obrazy, wyrastające bezpośrednio z popularności, jaką w epoce kina atrakcji cieszyły się trawelogi, czyli swego rodzaju pocztówki zabierające odbiorcę w miejsca, do których – jak pisze Tomasz Kłys – „przeciętnemu widzowi trudno byłoby dotrzeć z racji kosztów, odległości i długiego czasu podróży”, wyrastały jak grzyby po deszczu. „Ingagi” (1930) Williama S. Campbella, „Trader Horn” (1931) W. S. Van Dyke’a, „Maradu” (1931) George’a Melforda, „Pozwólcie nam żyć” (1932) Clyde’a E. Elliotta to tylko część nacechowanych rasizmem tytułów, po których przyszły „Człowiek małpa” (1932) Van Dyke’a oraz „Syn dżungli” (1933) H. Bruce’a Humberstone’a i Maxa Marcina. W końcu konwencję sparodiowano w „So This Is Africa” (1933) Edwarda F. Cline’a.
Charakteryzując genre, „Kurier Warszawski” pisał o „wspaniałych korowodach przedziwnych zwierząt”, „emocjonujących walkach”, „dzikich mieszkańcach Afryki” i „widokach tajemniczych krain, pociągających swym niebezpieczeństwem”, a także o tym, że „odtwórcą głównej roli w tych filmach jest przyroda”. Na fali zainteresowania tego typu widowiskami świetlnymi – w połączeniu, rzecz jasna, z niesamowitkami serwowanymi przez Universal – powstał „King Kong” (1933) Meriana C. Coopera i Ernesta B. Schoedsacka, jedno z najważniejszych dzieł brudnej dekady.
Słynący z brawury reżyser Carl Denham (Robert Armstrong), znalazłszy idealną lokację do realizacji swego najnowszego filmu, zbiera ekipę i przygotowuje się do wypłynięcia na niewidniejącą na żadnej mapie Wyspę Czaszki. Na pokładzie statku towarzyszy mu między innymi zaangażowana przezeń do głównej roli Ann Darrow (Fay Wray), w której zakochuje się członek załogi Jack Driscoll (Bruce Cabot). Po dotarciu na miejsce zespół natrafia na tubylcze plemię czczące tajemnicze stworzenie żyjące za murem. Jeszcze tej samej nocy autochtoni porywają blondwłosą Ann i składają ją w ofierze Kongowi, wielkiej małpie znanej z legend. Personel rusza kobiecie na ratunek. Uporawszy się z olbrzymim zwierzęciem, przybysze zakuwają je w łańcuchy i na polecenie Denhama przetransportowują do Nowego Jorku. Prezentowany na Broadwayu jako ósmy cud świata Kong wyswobadza się z ucisku i zaczyna siać spustoszenie wśród mieszkańców miasta. Uprowadza Ann i ucieka na szczyt drapacza chmur (oddany do użytku w 1931 roku Empire State Building), z którego zostaje zestrzelony przez wojsko. Bestia umiera, zaś Piękna wpada w ramiona Driscolla.
Cooper wpadł na pomysł „King Konga” w trakcie realizacji swojego pierwszego filmu fikcji, a zatem produkowanych dla Paramountu i współreżyserowanych przez Lothara Mendesa i Schoedsacka „Czterech piór” (1929). Wyobraziwszy sobie monstrualnego małpoluda mierzącego się z nowoczesną cywilizacją, przedstawił projekt włodarzom studia, ale ci – podobnie zresztą jak baronowie z MGM – nie byli zainteresowani przygodówką o powiększonych za pomocą fotografii trikowej gorylach. Przynajmniej do czasu. Znalazłszy zatrudnienie w RKO, podróżnik poznał Willisa H. O’Briena, pioniera animacji poklatkowej odpowiedzialnego za efekty specjalne do „Zagubionego świata” (reż. Harry O. Hoyt, 1925)
Cooper, kręcąc „Hrabiego Zarowa” (1932) Schoedsacka i Irvinga Pichela, nadawał kształt „King Kongowi”. O’Brienowi zlecił inscenizację bitwy pomiędzy gigantyczną małpą a tyranozaurem, którą następnie przedstawił Davidowi O. Selznickowi, czołowej postaci w RKO. Ten nie tylko dał Cooperowi zielone światło, ale również obsypał go dodatkowym budżetem (zabranym skądinąd innym twórcom). Ustrukturyzowanie historii powierzono Edgarowi Wallace’owi, brytyjskiemu autorowi powieści sensacyjno-kryminalnych, który przed niespodziewaną śmiercią w 1932 roku oddał szkic anegdoty służący jako podstawa fabuły, w efekcie czego Cooper umieścił jego nazwisko w czołówce. Wreszcie można było wejść na plan zdjęciowy, ten zbudowany uprzednio na potrzeby „Hrabiego Zarowa” (by zaoszczędzić, RKO wykorzystało fachowców i aktorów od Schoedsacka i Pichela, na czele z Wray, prawdopodobnie najwcześniejszą w historii kina królową krzyku).
O’Brien i jego brygada wykonali niespełna półmetrowe modele Konga, które w ruch wprawiono za pomocą animacji poklatkowej, zaś łącząc różne efekty praktyczne – od tylnej projekcji przez wędrujące maski aż po dorysówki – stworzono nieistniejący i ożywający na ekranie świat. Dzięki tym zabiegom tytułowy bohater – małpa beznadziejnie zakochana w kobiecie – stał się jedną z ikon popkultury, na dobre rozgaszczając się w kinie (kolejne epizody z jego udziałem, począwszy od „Syna King Konga” Schoedsacka z 1933 roku, ukazują się do dziś).
Polska prasa piała z zachwytu, pisząc o „największym wydarzeniu sezonu” oraz „szczycie techniki, rozmachu i wystawy”. Tylko Jerzy Toeplitz, jak to miał w zwyczaju, trochę utyskiwał, stwierdzając, że to rzecz nierówna, pełnymi garściami czerpiąca z tego, co już było (vide: wszystkie wymienione we wstępie utwory), a ponadto nieskomplikowana (zwłaszcza na „ludzkim poziomie tego nieludzkiego filmu”).
Nikt jednak nad Wisłą choćby słowem nie wspomniał o muzyce Maxa Steinera, który już w „Symfonii sześciu milionów” (reż. Gregory La Cava, 1932) uczynił z tego składnika ścieżki dźwiękowej narzędzie dramatyczne. W „King Kongu” wszedł na wyższy poziom, wprowadzając motyw przewodni oraz nastrojowe pasaże, które wyrażają emocje (jako że małpa nie mówi, odpowiednia ilustracja muzyczna staje się nośnikiem informacji fabularnych, uzupełniając to, czego nie jest w stanie przekazać obraz). Może nie cud, ale na pewno kamień milowy w dziejach kinematografii.
King Kong (1933)
King Kong
RKO PICTURES ● Reżyseria: Merian C. Cooper i Ernest B. Schoedsack ● Scenariusz: James Creelman i Ruth Rose ● Wykonawcy: Fay Wray, Robert Armstrong, Bruce Cabot, Frank Reicher, Sam Hardy, Noble Johnson, Steve Clemente i James Flavin.
📅 7 kwietnia 1933 roku ● 100 minut