Przebudzenie narodu
Judson Hammond (Walter Huston), nowo wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych, to demagog i konformista, człowiek ślepo podążający za linią partii, mający w nosie dający się we znaki szarym obywatelom kryzys gospodarczy oraz nasilającą się wzdłuż i wszerz kraju przestępczość. Sytuacja zmienia się, gdy mężczyzna ulega wypadkowi samochodowemu. Cudem przeżywa, a wybudziwszy się z kilkudniowej śpiączki, doznaje objawienia. Jego asystentka Pendie (Karen Morley) – zakochana skądinąd w sekretarzu Hammonda, Beeku (Franchot Tone) – wprost stwierdza, że w letargu musiał mu się ukazać anioł Gabriel, w Piśmie Świętym pełniący rolę posłańca, który przekazuje ludziom polecenia od Boga.
Natchniony zbawczym duchem prezydent zaczyna wdrażać zgoła inny program. Organizuje miejsca pracy dla reprezentowanych przez Johna Bronsona (David Landau) i maszerujących na Waszyngton bezrobotnych. Rozbija organizacje gangsterskie ucieleśniane przez rekietera Nicka Diamonda (C. Henry Gordon), jej członków rozstrzeliwując u stóp Statui Wolności. Zdymisjonowawszy skład swojego gabinetu, bezprawnie wprowadza stan wyjątkowy i rozwiązuje parlament, którego przedstawiciele oskarżają go o dyktaturę, co on kwituje deklaracją, że postępuje w oparciu o utylitarystyczną koncepcję demokracji zaczerpniętą prosto od Thomasa Jeffersona. Uporawszy się z wewnętrznymi sprawami, przenosi się na arenę międzynarodową – zmusza zagranicznych dyplomatów do podpisania traktatu rozbrojeniowego, zaprowadzając tym samym ład na świecie. Hammond, wykonawszy misję daną mu przez niebiosa, umiera jak bohater.
„Gabriel nad Białym Domem” (1933) Gregory’ego La Cavy – reżysera „Żony mądrej” (1931) i „Symfonii sześciu milionów” (1932) – to dzieło wyjątkowe, nawet jak na standardy ery przedkodeksowej. To bodaj pierwszy w historii Hollywood obraz wpisujący się w ramy konwencji znanej jako fikcja polityczna. Utwór ten, powstały na podstawie prozy Brytyjczyka Thomasa F. Tweeda pod tytułem „Rinehard: A Melodrama of the Nineteen-Thirties” (w czołówce widnieje informacja, że całość oparto na kanwie powieści anonimowego literata), sfinansował baron medialny William Randolph Hearst, wtedy zagorzały apostoł Franklina Delano Roosevelta, którego uroczyste zaprzysiężenie na trzydziestego drugiego przywódcę USA odbyło się blisko cztery tygodnie przed premierą filmu. To nie bez znaczenia, zwłaszcza że w Hammondzie – tym po przemianie – odbija się sylwetka prezydenta pochodzącego z ramienia Demokratów, zwolennika interwencjonizmu państwowego i aktywnej walki ze skutkami Wielkiego Kryzysu, a także osoby maczającej palce przy ostatecznej wersji scenariusza przygotowanego przez Careya Wilsona.
Temu wcieleniu głównego bohatera przeciwstawiona zostaje jego wcześniejsza inkarnacja – ta sprzed wypadku – a mianowicie „manekina w rękach Kongresu, swych wyborców i finansistów amerykańskich”, jak to zgrabnie określił korespondent „Kuriera Porannego”, opisując niewyświetlanego na nadwiślańskich ekranach „Gabriela nad Białym Domem”. Ta wizja to oczywiście parodystyczne wręcz nawiązanie do postawy Herberta Hoovera, w trakcie ekonomicznej depresji zainteresowanego wspieraniem nie tyle przeciętnych Smithów, co grubych ryb (co znamienne, sympatykiem Republikanina i poprzednika Roosevelta był niezapoznany ze skryptem Louis B. Mayer, szef studia MGM, które dystrybuowało projekty – w tym i ten – realizowane przez należącą do Hearsta wytwórnię Cosmopolitan Productions).
„Gabriel nad Białym Domem” był jednym z największych hitów kasowych sezonu. Nic dziwnego. Rozczarowana słabą kadencją Hoovera widownia rozpoznała w namaszczonym przez samego Boga Hammondzie silnego lidera, którego USA potrzebowały do pokonania recesji (taką figurą był, rzecz jasna, Roosevelt). Oglądając film La Cavy, nie sposób nie zwrócić uwagi na tkwiące w jego przesłaniu niebezpieczeństwo (trudno orzec, czy równie wyraźnie dostrzegała je publiczność kupująca bilety na seanse w epoce brudnej dekady).
O tym, że to opowieść o fikcyjnym prezydencie, który „wyrzuca na śmietnik całą ideę demokracji”, pisze obszernie Ben Urwand w wydanej także w Polsce książce „Kolaboracja. Pakt Hollywoodu z Hitlerem”. Autor bez ogródek konstatuje, że to w zasadzie najwcześniejszy obraz faszystowski, nakręcony wcale nie we Włoszech Benito Mussoliniego czy w Trzeciej Rzeszy, a w Ameryce, kraju uchodzącym za ostoję demokracji. Czymś niebywałym jest fakt, iż pomysł na „Gabriela nad Białym Domem” zrodził się, zanim Adolf Hitler przejął władzę w Niemczech. Tak czy siak, naziści szybko zareagowali, nie tylko ściągając dzieło La Cavy do swoich kin, ale również wykorzystując je jako propagandę – wszak utwór racjonalizował omnipotentne rządy Führera i stanowił dowód na to, że narodowy socjalizm trafia na podatny grunt w skali globalnej. Przerażające.
Gabriel nad Białym Domem (1933)
Gabriel Over the White House
MGM ● Reżyseria: Gregory La Cava ● Scenariusz: Carey Wilson ● Wykonawcy: Walter Huston, Karen Morley, Franchot Tone, Arthur Byron, Dickie Moore, C. Henry Gordon i David Landau.
📅 31 marca 1933 roku ● 86 minut