Jak trwoga, to do matki
„To musi być udręka” – mówi psychopatyczny diler narkotykowy Jackie Lawson (Domhnall Gleeson), któremu Claire Garretson (Sydney Sweeney; znana między innymi dzięki komedii romantycznej „Tylko nie ty” Willa Glucka z 2023 roku) winna jest towar lub pieniądze, a najlepiej i jedno, i drugie. „Ale co?” – dopytuje zaskoczona Kate (Julianne Moore z „Obsesji” Todda Haynesa z 2023 roku), matka dziewczyny. „Mieć takie dziecko. Wiecznie trzeba po nim sprzątać” – konstatuje mężczyzna.
Wprawdzie Jackie ma rację, ale Kate, właścicielka stadniny i instruktorka jazdy konnej mieszkająca gdzieś na odludziu Pensylwanii, wypiera tę prawdę. Pogrążona w smutku po stracie partnerki kobieta zrobi dla swojej córki wszystko. Im bardziej ta narozrabia, tym aktywniej Kate zaangażuje się w to, by jej pomóc i ogarnąć bałagan. Claire doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego raz po raz testuje rodzicielkę, sprawdza, na ile może sobie pozwolić. A tak się składa, że granica pobłażliwości wobec niej przesuwa się wraz z każdym kolejnym wybrykiem. Niezależnie od tego, co by się stało, matka będzie przy niej (w przeciwieństwie do granego przez Kyle’a MacLachlana ojca, filadelfijskiego prawnika, który może i już dawno przejrzał na oczy, ale wciąż wypisuje byłej żonie czeki mające pokryć potrzeby niezsubordynowanej latorośli).
Gdy zatem któregoś wieczoru umazana krwią Claire zjawia się na terenie rancza, twierdząc, iż przypadkiem kogoś zabiła, Kate wie, jak się zachować. Na bok odsuwa wszelkie smutki oraz resentymenty, zakasuje rękawy i zaczyna działać. Najpierw to, co konieczne, dopiero potem pytania.

„Kresy szczerości” (2025) – trzeci pełnometrażowy film w reżyserskim dorobku Michaela Pearce’a (po „Pod ciemnymi gwiazdami” z 2017 roku i cztery lata późniejszym „Starciu”), oparty na scenariuszu Brada Ingelsby’ego, twórcy miniserialu „Mare z Easttown” (2021) – to kryminalna opowieść o gotowym do ofiary macierzyństwie i wynikającej zeń bezwarunkowej miłości. Rezultat toczonej przez Kate walki serca z rozumiem łatwy jest do przewidzenia. Tym bowiem, co w dużo większym stopniu interesuje autorów, jest sama relacja pomiędzy bohaterkami, na wskroś toksyczna, przywodząca na myśl tę przedstawioną w klasyku „Mildred Pierce” (reż. Michael Curtiz, 1945).
Kate, podobnie jak niegdyś postać interpretowana przez nagrodzoną Oscarem za tę rolę Joan Crawford, poświęca się dla dziecka, jego szczęście przedkładając nad swoje własne, by ostatecznie zorientować się, że wychowała osobę ze wszech miar samolubną i traktującą ją jak skarbonkę bez dna (naiwna pani Garretson popada w finansowe tarapaty, opłacając zarówno niczego dobrego nieprzynoszące odwyki, na których ląduje uzależniona od używek Claire, jak i najmniejsze zachcianki niewdzięcznej pannicy, łącznie z nowymi telefonami). Protagonistka nie chce, ale musi. Prędzej sprzedałaby nerkę, niż pozostawiła córkę na pastwę losu. W ratunek dziewczyny wkłada całą duszę, niewiele w zamian nie oczekując. No, może z wyjątkiem tego, że też chce być kochana.
Ale – jako się rzekło – „Kresy szczerości” to także kryminał. Nie ma w tym bynajmniej nic zaskakującego, bo tak film Pearce’a reklamowano, ale zmiana konwencji z subtelnego kina dotykającego kwestii żalu po śmierci kogoś bliskiego na film o próbie zatuszowania morderstwa wydaje się mało zadowalająca. Brakuje tu zwłaszcza napięcia. Abstrahując jednak od faktu, iż suspens budowany jest dość siermiężnie (vide: przeciągnięte sekwencje na jeziorze), to tym, co niweczy wcześniejsze starania reżysera, by nakreślić historię o bezkresnym matczynym oddaniu, są zwroty akcji w przekombinowanym – choć, co zakrawa na paradoks, poniekąd satysfakcjonującym – finale. Po studium żałoby nie ma już śladu. Jest za to sensacyjne zakończenie, w którym trawiący ranczo ogień pozwala wierzyć, że jeszcze wszyscy będą szczęśliwi, odradzając się niczym feniks z popiołów.