Żigolak w piżamie

Przełom dźwiękowy był gwoździem do trumny dla wielu aktorskich karier, ale zdaje się, że to niekoniecznie transformacja techniczna przyczyniła się do aż tak bolesnego upadku Bustera Keatona, a raczej korporacja o nazwie Metro-Goldwyn-Mayer oraz niejaki Edward Sedgwick, rzemieślnik oddelegowany przez włodarzy rzeczonego studia do reżyserowania coraz to smutniejszych ekranowych wygłupów niegdyś czołowego komika w Hollywood (podium, w zależności od preferencji, dzielącego z Charliem Chaplinem i Haroldem Lloydem). Owszem, kino mówione nie było łaskawe dla Keatona, ale to nie oznacza, że nie dawał sobie rady z grą głosem, o czym świadczą niektóre zabawne partie „Impresaria” (reż. Edward Sedgwick, 1930). Niewykluczone więc, że gdyby tylko udało mu się zachować tę autonomię, której pragnął zawsze najbardziej – a więc artystyczną – to przeszedłby przez lata trzydzieste, wciąż rozśmieszając publiczność (czyż w dobie Wielkiego Kryzysu jego powściągliwy humor nie funkcjonowałby niczym balsam na dusze zatrwożonych i niepewnych jutra Amerykanów?). Tak się jednak nie stało. Człowiek o kamiennej twarzy nie spasował w odpowiednim momencie (to uczynił dopiero, i to w znaczeniu symbolicznym, w filmie „Bulwar Zachodzącego Słońca” Billy’ego Wildera z 1950 roku), stając się trybikiem w machinie oliwionej na co dzień przez Irvinga Thalberga, prawą rękę Louisa B. Mayera. „Impresario” był co najwyżej zwiastunem nadchodzącej katastrofy. „Buster na froncie” (1930) autorstwa – a jakże! – Sedgwicka jawił się jako synonim klęski, zaś komedia (przynajmniej nominalnie) „Salonik, sypialnia i kąpiel” (1931) od tegoż samego twórcy, znana też w Polsce jako „Buster się żeni”, sięgnęła już dna.

Trzeci mówiony obraz Keatona rysuje się mniej więcej tak: Jeffrey Haywood (Reginald Denny) chce poślubić Virginię Embrey (Sally Eilers), ale dziewczyna ani myśli, by wyjść za mąż wcześniej od swej starszej siostry Angie (Dorothy Christy). Sęk w tym, że nikt nie jest w stanie sprostać specyficznym oczekiwaniom tejże młodej kobiety – zależy jej bowiem na tym, by wybranek był doświadczonym kochankiem. Któregoś dnia Jeffrey, jadąc samochodem, potrąca Reggiego Irvinga (Keaton). Chcąc zadośćuczynić krzywdzie, daje mu pokój w posiadłości narzeczonej – majątek, w którym powstał film, faktycznie należał do komika – i przedstawia go wszystkim jako notorycznego bawidamka (by kłamstwo wypadło jak najwiarygodniej, wynajmuje panienki nawiedzające domostwo w celu spotkania z rzekomym playboyem). Angie, która nie zna zazdrości, jest zaintrygowana i wnet skupia całą energię na przybyszu. Jeffrey tymczasem, obawiając się, że jego przyszła szwagierka zorientuje się, iż Reggie jest w istocie nudziarzem, zwraca się do Polly Hathaway (Charlotte Greenwood), dziennikarki prowadzącej kolumnę plotkarską, aby nie tylko napisała kilka pikantnych tekstów o chłopaku, ale jeszcze – spotykając się z nim w hotelu – nauczyła go, jak się obchodzić z kobietami.

Pal licho, że talent Keatona rozmieniono tu na drobne, angażując go do buduarowej farsy, w dodatku absolutnie pozbawionej dowcipu (choć już to sprawia, iż patrzenie na „Salonik, sypialnię i kąpiel” jest zwyczajnie niezręczne). Gorzej, że – mówiąc wprost – uczyniono zeń idiotę, który, gdyby zaszła taka konieczność, nie umiałby policzyć do pięciu (jest tu zresztą scena, w której nie potrafi literować, ale może należy to zrzucić na karb wypadku samochodowego). Jego Reggie jest topornym uczniem. Nie ma szans, by zrozumiał, na czym polegają damsko-męskie interakcje (nigdy wcześniej nie był w związku), dlatego nieszczęsny Sedgwick stawia na jawne przekraczanie granic, które mają bodaj wywołać na widowni kaskadę radości. I tak oto Reggie, szkoląc się w zdobywaniu kobiet, w istocie je napastuje. Wymuszone przytulanki, pocałunki, tarzanie się po podłodze – do wyboru, do koloru. Przedkodeksowa komedia, zdecydowanie. Wywoływanie szoku, mając w obsadzie Keatona, nie powinno być jednak nadrzędnym celem wytwórni MGM.

Film o planowanych małżeństwach, inicjowanych zdradach oraz zazdrości, która jest, a zaraz potem jej nie ma, broni się chyba wyłącznie dzięki występowi Greenwood, która dorównuje Keatonowi pod względem fizycznego potencjału (jej slapstickowe numery naprawdę robią wrażenie), a ponadto ma jedyne rozkładające na łopatki kwestie w całym utworze („Ostatni raz, gdy zostałam nakryta przez czyjąś narzeczoną, miałam na głowie mniej włosów niż ona w ręce” – rzuca w pewnym momencie). Poza jej wyczynami na próżno szukać tu udanych grepsów. Ileż można się ślizgać na kałuży wody w hotelowym lobby? Ile kobiet w bieliźnie musi przebiec przez ekran, by się wreszcie roześmiać? Znamienne jest to, że Keaton powtarza tu słynny numer z „Jednego tygodnia” (1920), który współtworzył z Edwardem F. Cline’em – oto samochód staje na torach dokładnie wtedy, gdy do przejazdu zbliża się pociąg. Jak bardzo autorom musiało brakować pomysłów, że zdecydowali się sięgnąć po stary gag, tym razem wcale nieśmieszny. Co gorsza – daleki od suspensu, którym charakteryzował się oryginał! Aż trudno uwierzyć, że zaledwie kilka dni później do powszechnej dystrybucji weszło arcydzieło Chaplina, czyli „Światła wielkiego miasta” (1931). Jeszcze trudniej uwierzyć w to, że – jak podaje James Curtis, biograf Keatona – film pozostaje najbardziej kasowym tytułem w karierze komika.

Plakat filmu "Salonik, sypialnia i kąpiel" (reż. Edward Sedgwick, 1931)

Salonik, sypialnia i kąpiel (1931)

Parlor, Bedroom and Bath

MGM ● Reżyseria: Edward Sedgwick ● Scenariusz: Charles William Bell, Mark Swan i Robert E. Hopkins ● Wykonawcy: Buster Keaton, Charlotte Greenwood, Reginald Denny, Cliff Edwards, Dorothy Christy, Joan Peers, Sally Eilers i Natalie Moorhead.

📅 28 lutego 1931 roku ● 73 minuty