Córeczka tatusia

Sean Penn, dwukrotny zdobywca Oscara dla najlepszego aktora – za „Rzekę tajemnic” (reż. Clint Eastwood, 2003) i „Obywatela Milka” (reż. Gus Van Sant, 2008) – oraz twórca takich filmów jak „Obietnica” (2001), „Wszystko za życie” (2007) czy wygwizdany na festiwalu w Cannes „Jej twarz” (2016), w „Dniu flagi” (2021) bierze na warsztat zamknięte w książce „Flim-Flam Man: A True Family History” wspomnienia Jennifer Vogel, wydanym w 2004 roku reportażu poświęconym jej relacji z ojcem, oszustem, który znalazł się na celowniku FBI, sfałszowawszy 22 miliony dolarów. Dziennikarka, za punkt wyjścia biorąc zainicjowaną przez mężczyznę zabawę w kotka i myszkę z amerykańskimi organami ścigania, na ponad dwustu stronach przygląda się cieniowi rzucanemu przezeń na jej młodość i dorosłość. Reżyser – wespół ze scenariopisarskim rodzeństwem, a więc z Jezem i Johnem-Henrym Butterworthami (to oni, wraz z Jasonem Kellerem, napisali skrypt do „Le Mans ‘66” Jamesa Mangolda z 2019 roku) – podąża tym tropem, kreśląc opowieść o toksycznym związku rodzica z córką, rozłożoną na dobrych kilkanaście lat.

„Mój ojciec pojawiał się i znikał” – mówi w wyjątkowo pretensjonalnej, prowadzonej ponad kadrem narracji Jennifer (Dylan Penn; prywatnie dziecko autora i Robin Wright). „Niektóre wspomnienia z okresu dojrzewania są niczym bajki. W tych moich tata był księciem” – dodaje zaraz potem, już od początku idealizując obiekt swego przekazu. John Vogel (w tej roli Penn, po raz pierwszy w karierze zarówno za, jak i przed kamerą), słodki drań i drobny cwaniaczek, zostawia dziewczynkę i jej brata Nicka (dorosłego bohatera gra tu kolejny z klanu Pennów, Hopper Jack, syn tej samej pary) pod opieką depresyjnej i uzależnionej od alkoholu matki (Katheryn Winnick). Ponieważ Patty nie radzi sobie z latoroślami, częściej niż do ich pokoju zaglądając do kieliszka, Jennifer i Nick uciekają z domu. Udają się do staruszka, który życie dzieli z nową partnerką imieniem Debbie (Bailey Noble). Wydawać by się mogło, że problemy odeszły w siną dal, jak ręką odjął. W głowie Jennifer tymczasem, i słusznie, uruchamiają się czerwone lampki ostrzegające przed tym, że sielanka jest li tylko przejściowa (wiadomo, że John jest zamieszany w szemrane interesy, gdy pod jego drzwiami zjawiają się typy spod ciemnej gwiazdy i spuszczają mu łomot). Wakacje się kończą, pora wrócić do matki.

Lata mijają, a nastoletnia Jennifer zaczyna przysparzać Patty coraz więcej problemów wychowawczych. Dziewczyna – ubrana na czarno buntowniczka, jak na miłośniczkę grungowego stylu przystało – podpala szkołę, na oczach rodzicielki zażywa narkotyki, a gdy dostaje od kobiety po twarzy, natychmiast jej oddaje. Sęk w tym, że i ona jest bezbronna. Patty, próbując się ustatkować, związała się bowiem z mężczyzną, który molestuje Jennifer. Fakt, że przekracza granicę, zostaje jednak zbagatelizowany przez matkę, która tłumaczy, iż ten wszedł do łóżka jej córki przez pomyłkę. Nie pozostaje nic innego, jak ponownie wynieść się z chaty, raz jeszcze do ojca.

Sean Penn i Dylan Penn w filmie "Dzień flagi" (reż. Sean Penn, 2021)

„Jak zarabiasz na życie?” – pyta Jennifer Johna, na co ten odpowiada, że jest przedsiębiorcą, biznesmenem. Tyle jej wystarczy, choć to oczywiście wierutne kłamstwo. John nie potrafi przestać konfabulować. Gdy rzekomo dostaje pracę, walizka, z którą się porusza, okazuje się pusta. Vogel to człowiek zawsze zmieniający temat, gdy rozmowa zbacza na nieprzyjazne mu tory. Jego patologicznie wygłaszane łgarstwa długo nie zniechęcają bohaterki, choć przecież już w dzieciństwie los bombardował ją sygnałami ostrzegawczymi. Dziewczyna wierzy zarówno jemu, jak i w niego, powielając popełnione przezeń błędy. Składając papiery na uczelnię w Minnesocie, sama oszukuje rekrutującego ją profesora, zupełnie tak, jakby inaczej nie potrafiła. Wciskanie kitu staje się jej sposobem na to, by przetrwać, wchodzi jej w krwioobieg. Bohaterka potrzebuje czasu, by zrozumieć, co chce ze sobą zrobić. Studia dziennikarskie, które zdaje finalnie z wyróżnieniem, to dobry pomysł (gdyby nie to, że to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, można by założyć, że oklepany). Dostaje etat w gazecie i wreszcie realizuje postawiony sobie cel: znaczyć coś w tym świecie (to zaiste przedziwna motywacja, biorąc pod uwagę fakt, iż nic wcześniej nie wskazywało na podobne ambicje).

Reżyser i scenarzyści mają ogromny kłopot z utrzymaniem tej historii w ryzach, równocześnie – w ramach tej samej anegdoty – dając widzowi kilka różnych filmów, kręconych ponadto na rozmaite sposoby, raz nawiązujących do kina Terrence’a Malicka, innym zaś do wspomnianego już Eastwooda, a jeszcze kiedy indziej do Arthura – nomen omen – Penna (zwłaszcza w parafrazującym poniekąd „Bonnie i Clyde” z 1967 roku zakończeniu). Daje to oczywiście poczucie obcowania z pewną Americaną (wszak sam tytuł, odnoszący się do obchodzonej 14 czerwca rocznicy dnia, w którym Kongres Kontynentalny przyjął Gwieździsty Sztandar jako oficjalną flagę Stanów Zjednoczonych, wskazuje na quasi-patriotyczny charakter dzieła), wzbogaconą dodatkowo o charakterystyczną dla taśmy 16 mm ziarnistą fakturą i krajobrazami Środkowego Zachodu o złotej godzinie, ale zdaje się, że to wyłącznie powierzchowna nijakość.

W Johnie Voglu nie ma nic z banity, a jego czarujący uśmiech działa doraźnie. To z jednej strony zwykły naciągacz, który oszukuje nie tylko najbliższych, ale i samego siebie, a z drugiej – mający problemy psychiczne mężczyzna łamiący serca stającym na jego drodze. Penn relacjonuje jego losy z perspektywy Jennifer, przez co trudno zrozumieć, na czym mógł polegać przed kilkoma dekadami jego fenomen w USA. Pełen przeciętnych dialogów scenariusz Butterworthów nie wyciąga absolutnie nic godnego uwagi z tej postaci, zaś aktorski duet Pennów, zwłaszcza Dylan, pozbawiony jest głębi (córka reżysera z trudem przekazuje wszelkie nieco bardziej skomplikowane emocje, które targają jej skłonną do autodestrukcji bohaterką). „Dzień flagi” to film, w którym obcować można z dwiema scenami leżącymi na przeciwległych biegunach. Pierwsza jest fatalna – to chwila, w której trwa idylla, a John, Debbie oraz Jennifer i Nick tańczą do „Night Moves” Boba Segera (choć wszyscy wiedzą, że głowa tej rodziny woli słuchać jakże jankeskich nokturnów Fryderyka Chopina). Druga natomiast jak w soczewce skupia skłonność głównego bohatera do bajdurzenia. Oto Jennifer przyłapuje ojca w sytuacji, gdy ten udaje, że rozmawia przez telefon, mimo iż kabel aparatu nie jest podłączony do gniazdka. John, niezrażony tym, że został nakryty, mówi do słuchawki, kierując te słowa do wyimaginowanej osoby: „Oddzwonię do ciebie”. Ludzie się nie zmieniają – wynika z filmu.

Recenzja filmu Dzień flagi (Flag Day); reż. Sean Penn; USA 2021; 107 minut