Utrzymanka szefa

Pochodząca z dużej, proletariackiej rodziny Laura Murdock (Constance Bennett), otrzymawszy ofertę pracy jako modelka w agencji reklamowej, rezygnuje ze słabo płatnej posady ekspedientki w pawilonie handlowym. W nowej firmie zwraca na siebie uwagę bogatego szefa. William Brockton (Adolphe Menjou) proponuje panience otwarty związek. Laura przystaje na układ, dzięki któremu – będąc utrzymanką starszego mężczyzny – może pławić się w luksusie, jakiego dotąd nie zaznała, i wyrwać swą familię z biedy (ku uciesze jednych i niezadowoleniu innych jej członków). Sielankę zakłóca pojawienie się Jacka Madisona (Robert Montgomery), w którym ona naprawdę się zakochuje. Czy w imię miłości będzie potrafiła zrezygnować z dobrobytu? Czy raczej jest na to za późno, gdyż pieniądze zdążyły zepsuć ją bezpowrotnie?

Odpowiedzi na te pytania poszukuje w opartym na broadwayowskiej sztuce Eugene’a Waltera – już raz, w 1917 roku, zekranizowanej przez Alberta Capellaniego – utworze „Najprostszy sposób” (1931)1 Jack Conway, mając o tyle swobodniej, że tematy, które na deskach teatru, a potem w filmie niemym owiane były jeszcze aurą skandalu, w trakcie Wielkiego Kryzysu i ery przedkodeksowej stały się szalenie aktualne i szeroko dyskutowane (choć wciąż gorszące). W tym stosunkowo krótkim obrazie reżyser kreśli bowiem historię ubóstwa i próby wyswobodzenia się zeń, lecz wcale nie za pomocą ciężkiej harówy, a poprzez obranie drogi na łatwiznę, a mówiąc bez ogródek – przez seks.

Zatłoczone mieszkanie, w którym gnieżdżą się Murdockowie, trochę przypominające na poły kreskówkowe lokum ze „Złotych czasów radia” (1987) Woody’ego Allena, nie odbiegało standardem od tysięcy innych tego typu robotniczych kwater rozsianych po całym Nowym Jorku u progu ekonomicznej depresji. Siedem osób w czterech ścianach: rodzice (grani przez Clarę Blandick i J. Farrella MacDonalda), śpiący skądinąd w jednym łóżku (!), trzy najstarsze siostry (niemal bliźniaczo podobne do siebie blondynki) oraz dwoje dzieci w wieku szkolnym. Kłótnie w trakcie pobudki, harmider przy śniadaniu, zamieszanie w momencie opuszczania kamienicy. Tak czy siak, każdy w tej ferajnie doskonale zna swoje miejsce, może z wyjątkiem ojca, który wyraźnie miga się od roboty (niewykluczone, że stracił zatrudnienie wraz z gospodarczym krachem), co nie oznacza bynajmniej, że nie oczekuje łożenia na dom od swych latorośli.

Nic dziwnego, że gdy tylko pojawia się okazja, Laura ją wykorzystuje. Będąc świadoma własnej urody, pnie się coraz wyżej, i to dosłownie – potrzeba zaledwie paru dni, by z poziomu rynsztoka wzniosła się o kilkadziesiąt pięter, na sam szczyt manhattańskiego drapacza chmur. Kiedy po raz pierwszy zostaje wezwana do biura Brocktona, mówi koleżance (Marjorie Rambeau), że jest nieubrana. „Nie szkodzi! Włóż uśmiech na twarz, a dobrze na tym wyjdziesz” – odpowiada dziewczyna, która, jak się zresztą wkrótce okazuje, zjadła zęby na zarabianiu jako kochanka krezusów. To faktycznie wystarczy, by wpaść w oko leciwemu przełożonemu, który natychmiast obdarowuje ją kosztownościami (łącznie z autem z szoferem), czyniąc z niej Kopciuszka nie w magicznej dyni, a w Wielkim Jabłku. I choć matka Laury nie aprobuje tego związku, bohaterka idzie w zaparte, zwłaszcza że ojciec nie ma żadnych oporów, by brać od córki forsę na gorzałę (także po śmierci żony; wtedy nawet z większym wyrachowaniem).

Postawę protagonistki Conway kontrastuje ze stylem życia jej siostry Peg (Anita Page). Ta, poślubiwszy z miłości Nicka (Clark Gable) – rozwożącego pranie uczciwego mężczyznę, który na szwagierkę patrzy spod byka – buduje z nim cichą przystań gdzieś na przedmieściach, wydaje na świat dziecko i dba o to, by rodzinne ognisko nie przygasło. Znamienny jest fakt, iż to właśnie oni – po chrześcijańsku, w Wigilię Bożego Narodzenia – przygarniają pod swój dach, niczym zbłąkaną owieczkę, pannę marnotrawną, zziębniętą i sięgającą bruku Laurę (dotkliwy upadek był oczywiście konieczny, ponieważ cenzorzy obawiali się, że widownia błędnie ulokuje swe sympatie i spróbuje usprawiedliwiać zachłanność oraz seksualną rozwiązłość dziewczyny, a także – co najgorsze! – zechce pójść w jej ślady, na skróty).

Finał „Najprostszego sposobu”, filmu ponurego i dość cynicznego, jest ostatecznie przepełniony nadzieją, przynajmniej w jakimś stopniu. Wprawdzie bohaterka nie ma u swego boku ani Williama, zostawionego przez nią umyślnie, acz niechętnie – pomimo ostrzeżeń, że oto wygoda jest jak narkotyk, a kto raz jej zasmakował, uzależnia się na zawsze – ani Jacka, zakochanego, lecz odrzucającego jej starania („Nie chcę miłości, którą da się kupić” – mówi na odchodne), ale dostępuje szansy odkupienia win. Nie wszystkich, rzecz jasna, i nie od razu. Pogoń za pieniądzem zdeprawowała ją i splamiła na tyle, że dopiero z czasem i wkładając ogromny wysiłek, którego chciała wszak uniknąć, uda jej się odtworzyć to, co zniszczone.

Plakat filmu "Najprostszy sposób" (reż. Jack Conway, 1931)

Najprostszy sposób (1931)

The Easiest Way

MGM ● Reżyseria: Jack Conway ● Scenariusz: Edith Ellis ● Wykonawcy: Constance Bennett, Adolphe Menjou, Robert Montgomery, Anita Page, Clara Blandick, J. Farrell MacDonald, Marjorie Rambeau i Clark Gable.

📅 7 lutego 1931 roku ● 80 minut

1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.