Wyścig po ziemię

Szereg skomplikowanych fuzji, przejęć oraz korporacyjnych przekształceń sprawił, że w 1928 roku, dwanaście miesięcy przed Czarnym Czwartkiem (niemal co do dnia), powstało RKO Pictures, które wnet dołączyło do innych studiów zintegrowanych pionowo, a więc kontrolujących produkcję, dystrybucję i wyświetlanie dzięki sieci kin rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych. Okoliczności narodzin najmłodszej wytwórni wchodzącej w skład tak zwanej Wielkiej Piątki pociągnęły za sobą niemałe problemy finansowe, z którymi firma zmagała się przez większość swego istnienia, aż do późnych lat pięćdziesiąt, gdy – za panowania rozrzutnego Howarda Hughesa – upadła. Ekonomiczne tarapaty, w jakich znaleźli się włodarze RKO, nie przeszkodziły im bynajmniej w stworzeniu jednego z najwystawniejszych dzieł powstałych na początku lat trzydziestych.

Zakupiwszy za rekordowe 125 tysięcy dolarów prawa do ekranizacji niezwykle poczytnej powieści Edny Ferber, studio wzięło się za realizację wielkiej epopei pod tytułem „Cimarron” (1931) w reżyserii Wesleya Rugglesa, jednego z trzech – obok „Drogi olbrzymów” Raoula Walsha i „Billy’ego Kida” Kinga Vidora (obu z 1930 roku) – znaczących westernów wczesnej epoki dźwiękowej. Ten kosztujący około półtora miliona dolarów (!) obraz – aż do „Tańczącego z wilkami” (1990) Kevina Costnera jedyny film o Dzikim Zachodzie z Oscarem w głównej kategorii – nie mógł się nie udać. Wprawdzie cieszył się ogromną popularnością, ale ekstremalnie wysoki budżet oraz trwający kryzys złożyły się na kasowe rozczarowanie, i to pomimo pozytywnych recenzji. Owszem, w porównaniu z innymi utworami wydanymi w tym sezonie nie miał sobie równych, lecz zyski nie były tak wysokie, jak zakładano (dopiero ponowne projekcje zorganizowane w 1935 roku, a zatem – z uwagi na szalejące burze pyłowe – w teoretycznie mało sprzyjającym momencie, pozwoliły RKO odzyskać znaczną część ulokowanych pieniędzy).

Film Rugglesa, kombinacja wartkiej akcji, sentymentu, bólu, a także komedii i dreszczyku emocji – jak pisali, czasami nieco na wyrost, krytycy – to rozpisana na cztery dekady rodzinna saga, która rozgrywa się na tle ważnych dla USA wydarzeń. Oto w 1889 roku, gdy tylko rozpoczął się sławetny wyścig po ziemię (Oklahoma Land Run), w wyniku którego amerykański rząd udostępnił osadnikom ze wschodu kraju rozległe połacie Terytorium Indiańskiego, pionier Yancey Cravat (Richard Dix) zabiera żonę Sabrę (Irene Dunne) do pączkującego miasta Osage, by tam założyć gazetę. Mężczyzna, nie mogąc wysiedzieć za długo w jednym miejscu, gryziony ponadto wyrzutami sumienia – uprzednio zabiwszy lokalnego banitę (Stanley Fields) i dawnego druha (William Collier Jr.) – po czterech latach postanawia wziąć udział w kolejnej gorączce gruntu. Wyrusza w siną dal, a pieczę nad redakcją powierza małżonce. Wraca po pół dekady, a jako że jest też prawnikiem, broni oskarżonej o naruszenie porządku publicznego prostytutki Dixie Lee (Estelle Taylor), dziewczyny, która niegdyś zagarnęła kawałek działki przezeń upatrzonej. Miasto – jak wiele tak zwanych Boom Towns zawdzięczających rozwój otwarciu tych terenów przez prezydenta Benjamina Harrisona – prężnie się rozwija. Oklahoma staje się częścią Unii. Dochodzi do odkrycia złóż ropy. Yancey kandyduje na gubernatora, ale przegrywa wybory, nie godząc się – jako orędownik równych praw dla rdzennych mieszkańców – na ograbienie ich z surowca. Znowu wyjeżdża, a jego żona zasiada w Kongresie jako pierwsza kobieta z czterdziestego szóstego stanu. Ich syn Cim (Don Dillaway) żeni się z Indianką, pomimo sprzeciwu pierwotnie wrogo nastawionej do autochtonów Sabry. U kresu ziemskiej wędrówki Yancey na powrót pojawia się w mieścinie i – tuż przed wyzionięciem ducha – pojednuje się z ukochaną.

O ile w powieści to Sabra – typowa dla twórczości Ferber bohaterka: silna dama przejmująca obowiązki nieprzygotowanego do pełnienia pewnych społecznych ról mężczyzny – wybija się na pierwszy plan, o tyle Ruggles tak przenosi akcenty, że to Yancey jest rdzeniem filmu. Nawet jeśli nie ma go na ekranie przez większość czasu, to jego patriarchalna obecność daje się we znaki pozostałym postaciom. Ten pionier z prawdziwego zdarzenia, ale również kaznodzieja, wydawca, strzelec wyborowy, prawnik oraz bojownik o prawa człowieka (nie każdego, bo już czarnoskórego służącego Isaiaha, granego przez nastoletniego Eugene’a Jacksona, ukazano tu nad wyraz stereotypowo) jest personifikacją wszystkiego, co najlepsze w Ameryce. Sabra zepchnięta zostaje na boczny tor, a jej siły należy poszukiwać raczej pomiędzy wierszami tej zmaskulinizowanej opowieści.

„Cimarron”, prawdziwie jankeską epopeję, Akademia nagrodziła jeszcze dwiema statuetkami (w sumie nominowano ją do siedmiu nagród): za scenariusz (Howard Estabrook) oraz scenografię (Max Rée). Wizualny rozmach jest dostrzegalny już od pierwszych ujęć. Operator Edward Cronjager, skonsultowawszy się z Ferber, dokładnie zaplanował wszelkie kompozycje, zwłaszcza w sekwencji pogoni za lepszym życiem, kiedy to ludzie w krytych wozach, na koniach i welocypedach ruszają na Zachód. Łącznie ponad pięć tysięcy statystów – chwytanych przez dwadzieścia osiem kamer – ścigających się po amerykańskiej prerii. To i tak nic. Bodaj najwspanialszym momentem w tym dość przeciętnym eposie jest sekwencja wjazdu do miasteczka, w której Ruggles powoli buduje świat, skupiając się na najdrobniejszych szczegółach. Pijaństwo, hazard, strzelaniny. Oto historia Dzikiego Zachodu. „Nie chcę mieszkać w takim miejscu” – mówi Sabra, ale pan Cravat chce i to do niego należy ostatnie zdanie.

Plakat filmu "Cimarron" (reż. Wesley Ruggles, 1931)

Cimarron (1931)

Cimarron

RKO PICTURES ● Reżyseria: Wesley Ruggles ● Scenariusz: Howard Estabrook ● Wykonawcy: Richard Dix, Irene Dunne, Estelle Taylor, Stanley Fields, William Collier Jr., Nance O’Neil, Eugene Jackson i Don Dillaway.

📅 9 lutego 1931 roku ● 124 minuty