Krwawa przeprawa

Vivien Leigh była świeżo upieczoną laureatką Oscara za „Przeminęło z wiatrem” (reż. Victor Fleming, 1939) i bodaj najgorętszym nazwiskiem w Hollywood, gdy na ekrany wszedł wyprodukowany przez MGM i osadzony w okresie pierwszej wojny światowej melodramat „Pożegnalny walc” (reż. Mervyn LeRoy, 1940). To udane dzieło, docenione zarówno przez krytykę, jak i widownię, także tę polską, o czym w 1976 roku na łamach „Filmu” pisał Leszek Armatys. Jedna zeń sekwencja zasługuje na szczególną uwagę. Oto główni bohaterowie tańczą w eleganckim lokalu do przepięknej aranżacji pieśni „Auld Lang Syne”, zaś członkowie orkiestry kolejno kończą grać swe partie i gaszą świece. Muzyka cichnie, a pogrążeni w ciemności kochankowie całują się. Armatys, zdając sobie sprawę z popularności „Pożegnalnego walca”, dodaje, że to obraz „na ogół zapomniany”, a przez historyków wręcz pomijany (należy oczywiście pamiętać, że jego słowa liczą sobie niemal pół wieku, co nie znaczy bynajmniej, że od ich opublikowania sytuacja uległa radykalnej zmianie). Cóż zatem można powiedzieć o wywodzącym się z tego samego rdzenia, a więc z datowanej na rok 1930 sztuki Roberta E. Sherwooda, „Moście Waterloo” (1931) Jamesa Whale’a, jeśli nie to, iż zaiste jest to kino pokryte pyłem? Niesłusznie. To bowiem absolutne arcydzieło.

Sherwood przyznał, że do stworzenia dwuaktówki zainspirowało go spotkanie, do jakiego doszło po zawieszeniu broni w Londynie. Jako ranny weteran poznał na Trafalgar Square kobietę, która wraz z zespołem tanecznym przybyła z USA do Anglii, gdzie – jak sama stwierdziła – utknęła. Girlsa napomknęła aluzyjnie o wynajmowanym przez nią mieszkaniu, do którego Sherwood mógłby kiedyś wpaść. Nie dostawszy konkretnego adresu, dramaturg już nigdy jej nie zobaczył. Postanowił za to o niej napisać, przekładając opowieść na język teatru. I choć na Broadwayu przedstawienie nie osiągnęło sukcesu, to Carl Laemmle Junior, szef Universalu, uznał, że warto przenieść je na ekran.

Laemmle zaczął szukać kogoś, kto nadałby projektowi prestiżu. Padło na Whale’a, rozstającego się wtedy – w niemiłych okolicznościach – z zasilającą szeregi Poverty Row wytwórnią Tiffany Pictures, dla której w 1930 roku zrealizował „Journey’s End”, swój reżyserski, przeciętny skądinąd, debiut (w międzyczasie pomagał Howardowi Hughesowi przy inscenizacji scen dialogowych w jego „Aniołach piekła”, także z 1930 roku). Laemmle zaoferował Whale’owi pięcioletni kontrakt i posadził za kamerą „Mostu Waterloo”.

Amerykanka Myra (Mae Clarke), jeszcze do niedawna tańcząca na londyńskiej scenie, pracuje teraz – wraz z przyjaciółką Kitty (Doris Lloyd) – jako zaczepiająca powracających z frontu wojaków ulicznica. W trakcie nalotu niemieckich sterowców wpada na nastoletniego Roya Cronina (Douglass Montgomery; w czołówce figurujący jako Kent Douglass), jej rodaka. Naiwny i rozentuzjazmowany młodzian, wiedziony szczytnymi ideałami, natychmiast się zakochuje. Myśląc, że dziewczyna występuje na estradzie, oświadcza się jej i zabiera na wieś, gdzie przedstawia ją matce (Enid Bennett), ojczymowi (Frederick Kerr) i siostrze (Bette Davis w roli tak peryferyjnej, że gdyby wcieliła się w nią mniej znana z dzisiejszej perspektywy aktorka, widz mógłby ją przeoczyć; to zresztą jej ostatni występ w Universalu). Myra, dręczona wyrzutami sumienia i doceniająca autentyczną przyzwoitość Roya, wyznaje pani Cronin prawdę na temat swej profesji, po czym ucieka do miasta i wraca pod latarnię. Zdesperowany chłopak wszczyna poszukiwania, podczas których odkrywa tajemnicę ukochanej. Znajduje ją na moście Waterloo i – nie zważając na nic – prosi o rękę. Kobieta zgadza się, lecz kilka minut później, gdy Roy wyjeżdża na pole bitwy, nad Tamizę znów nadlatują zeppeliny. Zrzucona bomba zabija Myrę.

Film Whale’a należy do czołówki najdojrzalszych dzieł przedkodeksowych. Reżyser, bazując na znakomitym, łączącym poetyckość z potocznością scenariuszu, osiąga mistrzostwo treści i formy, zwłaszcza w jednej scenie, szalenie szorstkiej, zrealizowanej bez zbędnych cięć (całość jest notabene perfekcyjnie zmontowana), poprzez ciszę wyrażającej więcej niż tysiąc słów. Oto Roy, przegadawszy z Myrą pół dnia, wychodzi, zostawiając ją samą. Dziewczyna siada przed lustrem i – patrząc z pogardą w odbicie – zaczyna się malować. Przygotowuje się do tego, by po raz wtóry wyjść na ulice. To moment genialny, pokazujący, że życie bohaterki jest nieustającą walką o przetrwanie, brudną i wstydliwą.

Nie byłoby tego, gdyby nie Clarke, w powszechnej świadomości znana jako aktorka, którą we „Wrogu publicznym” (1931) Williama A. Wellmana potraktowano grejpfrutem. Myśląc o niej, warto tymczasem mieć na względzie jej złożoną rolę w „Moście Waterloo”; rolę kobiety skazanej na zagładę, niegodnej miłości i ukaranej za rozwiązłość (film – choć portretuje pracę seksualną – nie epatuje tanią erotyką).

Sherwood był zachwycony, recenzenci nie szczędzili ciepłych słów, ale dla widowni tematyka okazała się zbyt kontrowersyjna. Cenzorzy żądali poprawek. Gdy w 1934 roku Kodeks Produkcyjny działał już pełną parą, nie było szans na wznowienie dystrybucji. Tytuł przepadł. Trafił do archiwum MGM, w którym kurzył się do lat siedemdziesiątych, aż wreszcie – w połowie dekady, gdy w Polsce królował „Pożegnalny walc” – w USA odkryto go ponownie.

Plakat filmu "Most Waterloo" (reż. James Whale, 1931)

Most Waterloo (1931)

Waterloo Bridge

UNIVERSAL PICTURES ● Reżyseria: James Whale ● Scenariusz: Benn Levy i Tom Reed ● Wykonawcy: Mae Clarke, Douglass Montgomery, Doris Lloyd, Frederick Kerr, Enid Bennett, Bette Davis i Ethel Griffies.

📅 1 września 1931 roku ● 81 minut