Zemsta płynąca w żyłach
Kiedy Warner Oland kręcił produkowany przez Fox Film Corporation utwór „Charlie Chan prowadzi śledztwo” (1931) Hamiltona MacFaddena, dziś zaginiony (zachowała się jego hiszpańskojęzyczna wersja), studio Paramount Pictures miało już na niego inny pomysł. Postanowiło go zmarginalizować, a właściwie to granego przezeń szalonego naukowca, postać wykreowaną przez Saxa Rohmera. Kupiwszy prawa do ekranizacji książki „Daughter of Fu Manchu”, wytwórnia zogniskowała się wyłącznie na pierwszym członie tytułu. Na niczym więcej. Tak się bowiem składa, że anegdota „Córki Smoka” (1931)1 Lloyda Corrigana – bardziej aktora niż reżysera, a przy okazji współscenarzysty „Powrotu Fu Manchu” (reż. Rowland V. Lee, 1930) – nijak ma się do fabuły samej powieści, do tego wręcz stopnia, że zmieniono nawet imię głównej bohaterki (na próżno szukać tu Fah Lo Suee, dziewczyny z literackiego źródła).
Współcześnie trudno odgadnąć, co stało za takim posunięciem. Mało prawdopodobne, by rozchodziło się o Annę May Wong. Owszem, urodzona w 1905 roku w Los Angeles aktorka, najwcześniejsza gwiazda kinowa chińskiego pochodzenia, odzyskała dzięki filmowi utracony chwilę wcześniej blask, ale nie sposób podejrzewać studyjnych baronów, by przyświecały im tak szlachetne idee jak chęć wypromowania kobiety, w dodatku o innym kolorze skóry. Wong, która przed kamerą startowała jako czternastolatka, przez większość kariery wcielała się w jeden z dwóch orientalnych stereotypów. Grywała zatem albo motyle (Butterflies; ewentualnie lalki, czyli China Dolls), delikatne, bierne i uległe dziewczęta zakochujące się w białym mężczyźnie, w finale popełniające samobójstwo, albo smoczyce (Dragon Ladies), mocarne, bezlitosne i zdradzieckie niewiasty, będące inkarnacją wiedźmy ze Wschodu.
Wong, zmęczona takim postrzeganiem, w 1928 roku wyjechała do Europy, gdzie występowała w niemiecko-brytyjskich koprodukcjach. Stany Zjednoczone przełomu lat dwudziestych i trzydziestych przesiąkały rasizmem, o czym najdobitniej świadczy persona Fu Manchu, nie dość, że człowieka na wskroś nikczemnego, to jeszcze interpretowanego przez Szweda z żółtą pomadą na twarzy. „Dlaczego Chińczycy zawsze muszą wcielać się w złoczyńców, istne węże pełzające w zaroślach? Przecież tacy nie jesteśmy!” – grzmiała Wong w wywiadach. Cóż za ironia – wróciwszy do Hollywood i podpisawszy kontrakt z Paramountem na dwa filmy (ten drugi to „Szanghaj Ekspres” Josefa von Sternberga z 1932 roku), przyszło jej zagrać taką właśnie kobietę. Ciekawostka stanowiąca dowód na to, że wszelkie dyskryminacje miały się dobrze w Fabryce Snów: za „Córkę Smoka” Wong, której nazwisko znajduje się nad tytułem (był to ponadto jej mówiony debiut), dostała w sumie 6 tysięcy dolarów. Ile zainkasował Oland? Dwukrotność tej kwoty.
Obraz Corrigana zaczyna się od podsumowania tego, co wydarzyło się w poprzednim filmie o przypadkach arcyłotra z Państwa Środka. O ile z perspektywy XXI wieku wydaje się to niepotrzebne i redundantne, o tyle dla widowni uczestniczącej wówczas w pokazach taki skrót był konieczny – nie istniała wszak możliwość obejrzenia tego specyficznego kryminału poza salą kinową. Fu Manchu (Oland) powraca więc po dwudziestu latach, by znów terroryzować Londyn. Nie szkodzi, że w wyreżyserowanym przedtem przez Lee finale zginął. To nic nowego, że go zabili, a on i tak uciekł. Przyszedł moment ostatecznego rozliczenia się z rodziną Petriech, którą uczony obarcza odpowiedzialnością za śmierć żony i córki (by to zrozumieć, trzeba sięgnąć po „Tajemnicę Fu Manchu” z 1929 roku, również autorstwa Lee). Poddawszy nestora klanu (Holmes Herbert) hipnozie – dzięki, rzecz jasna, starannie opracowanej truciźnie – morduje go, po czym dostaje kulkę od Ah Kee (Sessue Hayakawa; aktor japońskiego pochodzenia), detektywa Scotland Yardu. Przed śmiercią zdradza tancerce Ling Moy (Wong), że jest jej ojcem (?!), a następnie prosi ją, by kontynuowała jego zemstę. Dziewczyna podejmuje się misji i składa przysięgę syna (?!). To, że zakochana jest w Ronaldzie Petriem (Bramwell Fletcher), przestaje mieć znaczenie (ich miłość i tak nie zostaje skonsumowana, gdyż implikujące seks pocałunki pomiędzy rasami były zakazane, i to w erze raczkującego Kodeksu Produkcyjnego). Dzieło tatusia trzeba dokończyć. Jakby tego było mało, Ling Moy jest zaangażowana w romantyczną relację z Ah Kee, mężczyzną miłującym ją, ale i gardzącym krwią płynącą w jej żyłach.
„Córka Smoka” to, podobnie jak „Powrót Fu Manchu”, kino obrośnięte stereotypami, rasizmem i seksizmem. Jasne, część obsady to jak najprawdziwsi Azjaci, ale bohaterowie ci – na czele z Ling Moy – nakreśleni i potraktowani są przez twórców okropnie. Po oczach bije już choćby to, że protagonistka (a potem już antagonistka), zwykła pannica wychowana na Zachodzie, znając ojca zaledwie kilka minut, godzi się, by kontynuować jego wendetę, zupełnie tak, jakby zło było czymś, co można wyssać z mlekiem matki. To zaś każe utożsamiać Wschód z tak zwanym żółtym niebezpieczeństwem, zarazą opanowującą rzekomo świat. No cóż…
Zdaje się, że jedyną osobą, która stara się podnieść jakość filmu, jest zdjęciowiec Victor Milner, późniejszy laureat Oscara za „Kleopatrę” (reż. Cecil B. DeMille, 1934), urozmaicający warstwę wizualną subiektywizacjami, interesującym kadrowaniem oraz grą światłocieniami. Chociaż tyle.
Córka Smoka (1931)
Daughter of the Dragon
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Lloyd Corrigan ● Scenariusz: Lloyd Corrigan, Monte M. Katterjohn i Sidney Buchman ● Wykonawcy: Anna May Wong, Warner Oland, Sessue Hayakawa, Bramwell Fletcher, Frances Dade, Holmes Herbert i Lawrence Grant.
📅 5 września 1931 roku ● 70 minut