Dyskretne uroki rodzicielstwa
Aktorka Jess Weixler, bodaj najbardziej znana z występów w filmach „Strach przed pływaniem” (reż. Ishai Setton, 2006), „Zęby” (reż. Mitchell Lichtenstein, 2007) i „Uwięzieni” (reż. Aaron Schimberg, 2019), oraz Joshua Leonard, który pod koniec XX wieku zadebiutował rolą w głośnym „Blair Witch Project” (reż. Daniel Myrick, Eduardo Sánchez, 1999), łączą siły, by opowiedzieć historię pary spodziewającej się pierwszego dziecka i w związku z tym przeżywającej swego rodzaju załamanie nerwowe, a właściwie – mówiąc krótko – wspólnie cierpiącej na depresję. Weixler i Leonard razem nie tylko napisali scenariusz komedii „Prawdziwie spełnieni” (2020), ale również wcielili się w tytułowych bohaterów, czyli Jackie i Elliota (Leonard dodatkowo całość wyprodukował, wyreżyserował i zmontował, a więc to niepodważalnie autorski projekt). Żartów jest tu jak na lekarstwo, przez zdecydowaną większość stosunkowo krótkiego seansu – utwór trwa zaledwie 76 minut – panuje potworna nuda, zaś realizacyjnie obraz trąci amatorszczyzną.
Za niespełna cztery tygodnie Jackie urodzi długo oczekiwaną córkę. Podczas bociankowego ich znajomi, już od dawna mający doktoraty z rodzicielstwa (to najpewniej dokładnie ci samiuteńcy ludzie, którzy rok wcześniej przekonywali, że życie jest kompletne dopiero wtedy, gdy na świat przychodzi dziecko, gwarant pełni szczęścia i satysfakcji), rysują macierzyństwo i ojcostwo w ciemnych barwach. „Możecie już nigdy nie być sobą” – rzuca ktoś z obecnych przy stole, zaś w tle pojawia się muzyka ilustracyjna rodem z thrillera, a cięcia montażowe stają się niespodziewanie dużo dynamiczniejsze. Już sam poród to droga przez mękę, a co dopiero wychowanie potomka, wcale nie tak kolorowe jak wszem i wobec głoszą. Wszak dylematy stawiane przed świeżo upieczonymi mamusią i tatusiem są poważne, a należy do nich, ot, choćby, wybór fotelika, w którym malec bezpiecznie pokona podróż samochodem.
Jackie i Elliot czują nóż na gardle. Motywowani strachem podejmują więc decyzję o tym, by wespół wyruszyć w symboliczną podróż, która przygotuje ich do stania się rodzicami. Obaw mają co niemiara. Towarzyszące im natręctwa, traumy i demony tylko sprawę komplikują. Zdaje się, że najbardziej jednak oboje boją się tego, że przekażą dziecku te wzorce, które im wpojono, gdy byli mali. Chcąc zatem pozbyć się ciążącego im bagażu emocjonalnego, zaczynają eksperymentować z własnymi ciałami, umysłami, duszami i emocjami. Odkrywają w sobie dziką naturę. Robią rzeczy, o których nawet im się nie śniło. W łóżku zamieniają się rolami, świadomie pozwalają tłuc się po twarzy przez inne osoby, oddają się istnemu szaleństwu, do tego wręcz stopnia, że odwraca się od nich przerażona tym zachowaniem doula (kobieta sama będąca matką, udzielająca niemedycznego wsparcia przyszłym rodzicom w trakcie ciąży).
„Prawdziwie spełnieni” to na pierwszy rzut oka całkiem uczciwe podejście do niepokojów doskwierających ludziom na chwilę przed rozwiązaniem. Twórcy rozumieją skalę niebezpieczeństwa i to, z czym może się wiązać depresja na tym etapie – w podobnym tonie, choć sięgając po zupełnie inne rejestry, wypowiadały się całkiem niedawno takie tytuły jak „mother!” (reż. Darren Aronofsky, 2017) czy „Niedosyt” (reż. Carlo Mirabella-Davis, 2019) – ale swą historię snują w sposób skrajnie nieprzekonujący i pretensjonalny, nieudolnie sięgając po konwencje znane z kina mumblecore. Całość jest zatem do bólu abstrakcyjna, kuriozalna, a czasami wprost żenująca. Nawet jeśli da się zauważyć, iż Weixler (podczas zdjęć faktycznie w ósmym miesiącu) oraz Leonard bawią się świetnie, to ich błazenada nie przekłada się niestety na film zabawny. Nie jest to zatem – wbrew pozorom i na przekór wszelkiej logice – dzieło śmieszne, w związku z czym trudno, by było w stanie odpowiednio zaangażować widza w tę mocno improwizowaną anegdotę (znacznie ciekawiej sprawdza się, ot choćby, „Umowa na zawsze” Nikole Beckwith z 2021 roku).
Scenariusz jest fatalny na tyle, że bohaterowie co rusz rozmawiają o kwestiach, o których już wcześniej wielokrotnie musieli dyskutować – są to między innymi problemy Elliota z agresją czy uzależnienie ojca Jackie od opioidów – poruszając je tak, jakby się nie znali lub nie uczestniczyli w tych wydarzeniach, co automatycznie każe sądzić, iż twórcy albo powątpiewają w inteligencję odbiorcy, albo zwyczajnie nie mają pojęcia, jak ustrukturyzować skrypt. Aż dziw zatem bierze, że oto w ostatnim akcie rzeczone dyletanctwo zostaje odkupione przypuszczalnie najatrakcyjniejszą sekwencją filmu. W długiej scenie konwersacji, w której główni bohaterowie pragną zwrócić swym rodzicom uwagę na to, jak bardzo zostali przez nich skrzywdzeni w przeszłości, jednocześnie na głos wyrażając obawy dotyczącego tego, że mogą być dokładnie tacy sami dla swoich pociech, zderzają się dwa światy, różne pokolenia. Prawda odnośnie wychowania leży natomiast pośrodku. Kiedy Jackie i Elliot narzekają na swoich staruszków, ci odpowiadają, że nie mieli innych wzorców, robili to, co uważali za słuszne, kochali, ale nie wiedzieli, czy wystarczająco dobrze. Działali intuicyjnie, i tak próbując skorygować błędy własnych matek i ojców. „Wszystko, co wiem o byciu rodzicem, nauczyłem się od mojego taty, który lał mnie czym popadnie” – pada zdanie. Ktoś inny dopowiada: „Żyjecie w innym świecie niż my, dorastaliście w innych realiach od nas”, by zaraz potem dodać przeprosiny. Dla tego momentu warto przetrwać „Prawdziwie spełnionych”.