Kryzysowa zbrodnia
Anthony Benson (Richard Tucker), przeraźliwie bogaty makler z Wall Street, chcąc się uwolnić od nachodzących go klientów, których pieniądze roztrwonił, inwestując na giełdzie w najbardziej nieodpowiednim momencie (jest rok 1929), wyjeżdża do swej posiadłości w towarzystwie Harry’ego Graya (William ‘Stage’ Boyd), jegomościa podejrzewanego o liczne malwersacje, a może nawet i o morderstwo. Finansista śledzony jest przez tych, którym zaszedł za skórę, a więc Adolpha Mohlera (Paul Lukas), Paulę Banning (May Beatty) oraz Fanny Del Roy (Natalie Moorhead). Podczas niespodziewanej wizyty złożonej brokerowi przez sąsiada piastującego stanowisko prokuratora okręgowego (E. H. Calvert), któremu towarzyszy detektyw-amator Philo Vance (William Powell), Benson traci życie. Gdy policja nie potrafi połączyć tropów, z łatwością czyni to Vance, odtwarzający zbrodnię, rzucający nowe światło na sprawę i udowadniający winę Graya, ostatecznie zastrzelonego przez sierżanta Heatha (Eugene Pallette) w trakcie próby ucieczki.
Film „Sprawa Bensona” (1930) w reżyserii Franka Tuttle’a, w Hollywood pracującego od wczesnych lat dwudziestych, jest klasycznym kryminałem spod znaku whodunit. Powstały na podstawie książki z 1926 roku autorstwa S. S. Van Dine’a obraz na pierwszy rzut oka jest rzeczą szalenie nudną, wręcz nieudaną. Tuttle nie traci czasu na to, by na przestrzeni zaledwie nieco ponad godzinnego metrażu podrzucić widzowi jakiekolwiek wskazówki i zaangażować go w intrygę. Wszystko zostaje wyjaśnione w trwającym dziesięć minut finale, z którego wprost wynika, że detektyw Vance to nieomylny geniusz na miarę samego Sherlocka Holmesa. Rzecz w tym, że łatwość, z jaką rozwiązuje zagadkę, przypomina raczej jednostronicowe komiksy drukowane na łamach „Kaczora Donalda”, w których Myszka Miki posiadał podobne zdolności. Nic dziwnego, że z jego przygód naigrywali się twórcy mięsistej literatury typu hard-boiled, w tym Raymond Chandler, wprost określający Vance’a jako najgłupszą postać w dziejach gatunku. Z bohaterem wykreowanym przez Arthura Conan Doyle’a łączy go dodatkowo fakt, iż nigdy nie przypisuje sobie żadnych zasług: to sierżant Heath, do złudzenia przypominający inspektora Lestrade’a, opuszcza scenę wśród blasków fleszy.
Dla Powella był to trzeci występ w roli popularnego w dobie kryzysu detektywa – po „Sprawie Kanarka” (reż. Malcolm St. Clair, 1929) oraz „Tajemnicy domu Greene’ów” (reż. Frank Tuttle, 1929) – i jednocześnie przedostatni (w 1933 roku zagrał jeszcze w „Mamy morderstwo w Kennel Club” w reżyserii Michaela Curtiza). Poza nim w postać wcielali się również inni aktorzy: między innymi Basil Rathbone oraz Warren William.
Tym, co wyróżnia film Tuttle’a, jest jego aktualność i stosunek do Wielkiego Kryzysu, o którym Van Dine, pisząc powieść, nie mógł mieć jeszcze, przynajmniej teoretycznie, bladego pojęcia. Akcja obrazu zaczyna się wszak w Czarny Czwartek, gdy Benson nerwowo pozbywa się akcji. Na giełdzie trwa panika, starannie uchwycona przez reżysera. Klienci przychodzą do zabitego później bohatera, krzyczą na niego, błagają o finansową litość. To cała zgraja osób podejrzanych potem o zabójstwo. Każdy z nich ma motyw. Po krachu miliony Amerykanów miały jakiś powód, by nienawidzić maklerów. To, co portretuje Tuttle, jest więc zbrodnią na czasie, rozpalającą wyobraźnię wśród ówczesnej publiczności, a przynajmniej tej, która ekonomicznie ucierpiała.
Całość zrealizowana jest na długich ujęciach w planach ogólnych. Zgadza się, to teatr w konserwie. Morderstwo popełnione zostaje dopiero w połowie filmu, niedługo po tym, jak na ekranie po raz pierwszy pojawia się Vance. Tempo jest tragiczne. Złośliwi powiedzieliby, że rozwiązali zagadkę, zanim w ogóle doszło do przestępstwa. Nie ma w tym ani cienia przesady. Patrząc na to, w jaki sposób rozwija się akcja, współczesny widz, oglądający utwór z perspektywy XXI wieku, ma prawo zastanawiać się, czy aby nie jest to poniekąd subwersywnie potraktowany kryminał. Innymi słowy: pytanie o to, czy tytułowy bohater w ogóle zginie, nasuwa się samo. Co znamienne, dochodzenie odbywa się nie na oczach odbiorcy, a poza światem przedstawionym, gdzieś za kulisami, tam, gdzie kamera nie ma wstępu. Proces nie zostaje sfilmowany, zupełnie tak, jakby brakowało tu co najmniej jednej rolki taśmy. Rozwiązanie zostaje podane na tacy. Poziom podnosi Pallette, który – w przeciwieństwie do stoickiego i palącego papierosy Powella – biega tu w tę i we w tę, rzucając raz po raz całkiem niezłym żartem. To jednak zdecydowanie za mało, by „Sprawę Bensona” docenić.
Sprawa Bensona (1930)
The Benson Murder Case
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Frank Tuttle ● Scenariusz: S. S. Van Dine i Bartlett Cormack ● Wykonawcy: William Powell, William ‘Stage’ Boyd, Eugene Pallette, Paul Lukas, Natalie Moorhead, Richard Tucker, May Beatty i E. H. Calvert.
📅 12 kwietnia 1930 roku ● 65 minut