Nadziei pełna

Urodzony w 1897 roku Frank Capra, syn Sycylijczyków, miał sześć lat, gdy wraz z rodziną przeniósł się do Los Angeles. Od tego czasu stopniowo wspinał się po drabinie sukcesu w legendarnej krainie możliwości, próbując ziścić swój Amerykański Sen. Niemal od zarania lat dwudziestych pisał gagi dla Hala Roacha i Macka Sennetta. Potem wyreżyserował komika Harry’ego Langdona w dwóch bardzo dobrze przyjętych filmach, a więc w „Siłaczu” (1926) oraz w „Długich spodniach” (1927). W 1928 roku został zatrudniony przez wytwórnię Columbia Pictures, która dopiero co awansowała z tak zwanego Poverty Row do grona studiów Małej Trójki. W nowym lofcie kariera Capry wystrzeliła. I choć w Hollywood był wtedy niemal anonimowy, w Columbii uchodził za istny fenomen. Jej szef, Harry Cohn, robił wszystko, by autor czuł się doceniony, łącznie z tym, że przekazał mu pełną kontrolę nad jego piątym obrazem dźwiękowym, którym są „Ćmy nocne” (1930; w tym samym roku reżyser zrobił jeszcze „Rain or Shine”, zwariowane kino spod znaku szalonych komedii z braćmi Marx, niestety nieudane). Zatrudniony przez Cohna Jo Swerling poprawił oparty na sztuce „Ladies of the Evening” Miltona Herberta Groppera scenariusz Capry – tchnął weń życie, a także lapidarne i dowcipne dialogi, rozbudował nieco bohaterów i nakreślił szereg sytuacji skrajnych, wzruszających, chwilami bolesnych.

Artysta Jerry Strong (Ralph Graves), bynajmniej nie tak mocny jak wskazywałoby na to jego nazwisko, syn potentata kolejowego i byłego polityka, zatrudnia do pracy modelki Kay Arnold (Barbara Stanwyck), dziewczynę z niższej klasy, która sama o sobie mówi, że jest imprezowiczką, panną do towarzystwa (oryginalny tytuł – „Ladies of Leisure” – odnosi się nie tylko do bezrobotnych kobiet mających mnóstwo wolnego czasu, ale jest też eufemistycznym i ekstremalnie grzecznym określeniem prostytutek). Im dłużej Kay pozuje Jerry’emu do portretu, tym oboje bardziej się do siebie zbliżają. Pomimo podjętej próby ugaszenia rozpalonego pomiędzy nimi uczucia, zakochują się w sobie. Tak wiele jednak przeszkód stoi na drodze ich szczęścia: jej szemrana przeszłość, ale również jego zaborcza rodzina, która nie chce i nie potrafi zaakceptować tego związku (mezalians to mało powiedziane; ich relacja rozwija się wbrew wszelkiej logice).

Nie byłoby sukcesu tego filmu, gdyby nie dwudziestotrzyletnia wówczas Stanwyck. I odwrotnie. „Ćmy nocne” uczyniły z niej pierwszoligową gwiazdę. Jej trzy poprzednie utwory były klapami. Już miała wracać do korzeni, czyli na Broadway, gdy nadeszła propozycja od Cohna. Rzecz w tym, że podczas przesłuchania nie wypadła najlepiej, odmawiając wzięcia udziału w zdjęciach próbnych. Capra otrzymał testy nagrane przez nią do innego projektu. Był pod takim wrażeniem, że od razu podpisali umowę. Po latach przyznał, że odkrył wtedy nieznane w kinie zjawisko, aktorkę doskonale odnajdującą się zarówno w momentach rozluźniających akcję, jak i wymagających skupienia oraz czułości. Stanwyck – na wszelki wypadek łapana przez kilka kamer jednocześnie – w pierwszym podejściu pokazywała wszystko, na co ją stać, portretując bliską życiu dziewczynę z klasy robotniczej, a przy tym kobietę z krwi i kości, doskonale skadrowaną i oświetloną przez Josepha Walkera, nadwornego zdjęciowca Capry.

Jej bohaterka walczy o godność. Kryzys sprawił, że znalazła się – wraz z najlepszą przyjaciółką i współlokatorką Dot (stanowiąca komediową przeciwwagę Marie Prevost) – w takim, a nie innym położeniu, będąc na zawołanie mężczyzn z głowami w chmurach (mieszkających wszak w wysokościowcach dotykających nieba nad Manhattanem), gdy tylko trzeba podlotków na balandze. Obie robią, co mogą, by przetrwać ekonomiczną depresję. Kay nie jest jednak, jak wiele dziewcząt z kina epoki jazzu, Kopciuszkiem pragnącym romansu i bogactwa. Ona chce, by traktowano ją podmiotowo. Najpierw szacunek, dopiero potem miłość. Jakże nowa postać wykreowana na celuloidzie.

Capra uczłowiecza swą bohaterkę, bodaj pierwszy raz w karierze. Tytułowe ćmy symbolizują tu przemianę. Kay zrywa łatkę, którą jej przyczepiono i daje się poznać jako moralnie dobra kobieta, także dzięki Jerry’emu, który występuje przeciwko konwenansom i dostrzega w ukochanej istotę ludzką. „Nie jestem meblem” – krzyczy dziewczyna w pewnej chwili. Jak sama mówi, pozowała całe życie, ale najwyższy czas z tym skończyć i zdjąć maskę. W końcu w oddali jest coś więcej. To piękna historia miłosna, fenomenalnie ponadto zmontowana (zwłaszcza w ostatniej sekwencji, zrealizowanej iście po griffithowsku), a przy tym jeden z najlepszych filmów roku!

Plakat filmu "Ćmy nocne" (reż. Frank Capra, 1930)

Ćmy nocne (1930)

Ladies of Leisure

COLUMBIA PICTURES ● Reżyseria: Frank Capra ● Scenariusz: Jo Swerling ● Wykonawcy: Barbara Stanwyck, Ralph Graves, Lowell Sherman, Marie Prevost, George Fawcett i Nance O’Neil.

📅 5 kwietnia 1930 roku ● 99 minut