Obywatel Garner

Tuż po pogrzebie Thomasa Garnera (Spencer Tracy), znienawidzonego przez Amerykanów prezesa największego w kraju przedsiębiorstwa kolejowego, Henry (Ralph Morgan), jego przyjaciel i sekretarz, w rozmowie ze swą połowicą (Sarah Padden) wraca wspomnieniami do przeszłości, by odczarować negatywny wizerunek nieboszczyka. Jako że kobieta nie kryje pogardy wobec Garnera i obwinia potentata o śmierć zarówno setek strajkujących robotników, jak i jego własnej żony Sally (Colleen Moore), która popełniła samobójstwo, gdy na jaw wyszła niedwuznaczna relacja mężczyzny z młodszą Eve Borden (Helen Vinson), Henry cofa się do lat szczenięctwa, wierząc, iż w ten sposób uda mu się przekonać małżonkę do zmiany zdania.

Staruszek odtwarza sytuację, od której zaczęła się jego znajomość z Tomem. Dzieli się tym, jak ich ścieżki rozeszły się, kiedy rodzice wysłali go do szkoły z internatem. Przybliża okoliczności, w jakich Garner, zubożały dróżnik i analfabeta, poznał Sally, która nie tylko nauczyła go czytać, pisać i liczyć, ale też zgodziła się go poślubić, a następnie przejęła jego obowiązki na torach i wyprawiła na studia inżynierskie umożliwiające mu założenie dochodowej firmy. Henry, przeskakując pomiędzy wydarzeniami, relacjonuje słuchaczce pierwsze spotkanie Toma z Eve, do którego doszło mniej więcej wtedy, gdy Garnerowie kłócili się o przyszłe losy ich syna Tommy’ego (Phillip Trent). Dalej opowiada o tym, jak doszło do tego, że Sally wpadła pod tramwaj, a Thomas poślubił Bordenównę, która pod nieobecność męża wdała się w romans z Tommym i zaszła z nim w ciążę. Kiedy Henry kończy gawędzić, do jego partnerki dociera, dlaczego Garner się zastrzelił. Zrobił to z tego samego powodu, co niegdyś Sally. Poczuł się zdradzony.

Brzmi to banalnie, ale „Potęga i chwała” (1933) Williama K. Howarda to kino ważniejsze dla dziejów X muzy, niż wynikałoby to z przytoczonej anegdoty. Nie fabuła ma bowiem w tym przypadku zasadniczą wartość, a to, jak została ona zbudowana przez scenarzystę, czyli Prestona Sturgesa, który – zainspirowawszy się postacią C. W. Posta, producenta płatków śniadaniowych i dziadka swojej drugiej żony – napisał ten tekst może nie tyle do szuflady, ile nie mając żadnej pewności, czy uda mu się go sprzedać. Okazało się tymczasem, że nie dość, iż skrypt zainteresował Jessego L. Lasky’ego z Fox Film Corporation, to jeszcze producent zlecił jego nakręcenie bez nanoszenia nań żadnych poprawek. W epoce, w której w tekstach maczało palce wiele osób – najpierw dokładających swoje trzy grosze, a potem niejednokrotnie pomijanych w czołówkach gotowych dzieł – była to rzecz bez precedensu, podobnie jak to, że Sturgesowi zagwarantowano w umowie, obok honorarium wynoszącego 17,5 tysiąca dolarów, procentowy udział w zyskach z dystrybucji (co nie spodobało się pozostałym wytwórniom). Mało tego – Sturges nie opuszczał planu zdjęciowego, coraz mocniej utwierdzając się w przekonaniu, że jeśli chce mieć kontrolę nad tym, co stworzył na papierze, to sam musi stanąć za kamerą (na możliwość reżyserowania czekał do 1940 roku).

Gdy „Potęga i chwała” trafiła na afisze, wyróżniała się na tle tego, co wtedy powstawało, z czego włodarze Foxa doskonale zdawali sobie sprawę, reklamując ją jako dzieło nowatorskie, najwcześniejszy obraz wykorzystujący technikę, którą ochrzcili mianem narratage, co można przetłumaczyć jako film narracyjno-montażowy (od połączenia słów narrative i montage). Zastosowana przez Sturgesa metoda charakteryzuje się silną fragmentaryzacją struktury poprzez wprowadzenie – niczym w epice – licznych i prezentowanych nielinearnie retrospekcji (czyż nie tak działa ludzka pamięć, niechronologicznie?). Ramę historii stanowi tu pogrzeb głównego bohatera, zaś jej wnętrze – najistotniejsze epizody z jego życia. Innym czynnikiem kluczowym dla wdrożonego w „Potędze i chwale” systemu – na który Sturges zwrócił uwagę w autobiografii – jest swoista kombinacja kina niemego z dźwiękowym. Chodzi mianowicie o sceny, w których opowiadacz nie tylko komentuje to, co dzieje się na ekranie, ale również wypowiada na głos kwestie części postaci, podczas gdy one poruszają jedynie ustami.

Jeśli film – jak stwierdził Jean-Luc Godard – powinien mieć początek, środek i koniec, choć niekoniecznie w tej kolejności, to Sturges wiedział o tym już na początku lat trzydziestych, a z tego, co wypracował w „Potędze i chwale”, czerpali Herman J. Mankiewicz oraz Orson Welles, twórcy scenariusza do „Obywatela Kane’a” (1941) w reżyserii tego drugiego (zależność między tymi tytułami – tak formalną, jak i tematyczną – wykazywała na przykład Pauline Kael), ale i autorzy realizowanych w piątej dekadzie XX wieku noirów. Niemniej jednak widownia w 1933 roku nie była przygotowana na ten eksperyment. Zdaniem Andrew Hortona, który analizował teksty Sturgesa, skoki pomiędzy akcją właściwą a bliską lub daleką przeszłością, nie padły na podatny grunt i uznano je za zbyt skomplikowane. Sama treść „Potęgi i chwały” nie miała aż takiego znaczenia, mimo iż pokazywała popularną w dobie Wielkiego Kryzysu trajektorię życia człowieka, obywatela Garnera – którego notabene „nie można osądzać zgodnie z powszechnie obowiązującymi standardami” – od wzlotu aż po ostateczny upadek (lub odwrotnie).

Potęga i chwała (1933)

The Power and the Glory

FOX FILM CORPORATION ● Reżyseria: William K. Howard ● Scenariusz: Preston Sturges ● Wykonawcy: Spencer Tracy, Colleen Moore, Ralph Morgan, Helen Vinson, Phillip Trent, Henry Kolker, J. Farrell MacDonald i Sarah Padden.

📅 6 października 1933 roku ● 76 minut