Poskromicielka
Urodzona w 1893 roku Mae West występowała od dziecka. Nowojorskie teatry znała jak własną kieszeń. Będąc nastolatką, przepisywała swoje kwestie i umacniała się w przekonaniu, że mogłaby od podstaw stworzyć sztukę sceniczną. W 1926 roku zadebiutowała trzyaktówką „Sex”, którą wystawiła na Broadwayu, wywołując nie lada skandal. Choć widownia sprzyjała (spektakl zagrano 375 razy), to krytycy nie pozostawili na materiale suchej nitki. West zarzucono deprawację obywateli i na dziesięć dni posłano za kratki (wyszła po ośmiu – o, ironio! – za dobre zachowanie). Ciesząc się zainteresowaniem mediów, w 1927 roku zaprezentowała Ameryce „The Drag”, przedstawienie, które wprawdzie biło rekordy frekwencyjne – nie w Wielkim Jabłku, gdzie go zakazano, lecz w stanie New Jersey – ale w recenzjach zmieszano je z błotem, szczególnie za otwarte portretowanie homoseksualizmu. W 1928 roku z kolei, mając na pieńku ze strażnikami moralności, zademonstrowała „Diamond Lil”, utwór, który nie tylko okazał się sukcesem, ale także zwrócił na nią uwagę Hollywood.
Zakup tytułu i zawarcie kontraktu z West rozważało studio Universal, ale ostatecznie twórczyni trafiła do Paramountu. Po raz pierwszy przed kamerą pojawiła się w filmie „Noc po nocy” (reż. Archie Mayo, 1932), gdzie może i wcieliła się w rolę drugoplanową, ale jej obecność wprost rozsadzała ekran (West osobiście naniosła poprawki na sceny, które zakładały udział jej bohaterki). Następnie artystka, zaskarbiwszy sobie sympatię kiniarzy i publiczności, została zaangażowana do opartego na kanwie „Diamond Lil” obrazu „Lady Lou” (reż. Lowell Sherman, 1933). Cenzorzy ostrzegli wytwórnię, by nie adaptować opowieści o frywolnych latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, której protagonistka (West), śpiewająca w wyszynku miłośniczka klejnotów, uwodzi oficera Armii Zbawienia (Cary Grant), pod przykrywką rozpracowującego gang handlarzy żywym towarem, ale mleko się rozlało. Kipiąca erotyzmem West rozsierdziła urzędników z Biura Haysa, a kosztujący 200 tysięcy dolarów film stał się hitem, zarabiając w USA dziesięciokrotność budżetu. Zainkasowana kwota nie wystarczyła, by wyciągnąć Paramount z finansowego dołka, ale przynajmniej wlała w studio nadzieję.
Kontrowersyjną „Lady Lou” nominowano do Oscara w głównej kategorii, a o jej gwieździe zaczęto rozprawiać coraz głośniej, także nad Wisłą. „Wieczór Warszawski” donosił, że „kto nie mówi o West, ten jest człowiekiem niemodnym”. Sęk w tym, że stosunek polskich dziennikarzy do aktorki był, by ująć to oględnie, wysoce ambiwalentny. Na łamach „Kina, Tygodnika Ilustrowanego” pisano, że to kobieta, na którą patrzy się „z odrazą pomieszaną ze zdziwieniem”. „Kurier Poranny” przestrzegał, tłumacząc czytelnikom hałas reklamowy wokół West, że oto nadciąga indywidualność na wskroś wulgarna, której nie sposób porównać do kogokolwiek innego. Owszem, doceniano jej wszechstronność, lecz zarazem – dosłownie w każdym poświęconym West tekście – wspominano o odbiegającej od ówczesnych standardów sylwetce (pojawiające się w „Kurierze Warszawskim” określenie – „propagatorka pełnych kształtów, zręczna i zwinna pomimo tuszy” – należy do najmniej uszczypliwych). Tak czy siak, popularność West sprawiła, że Paramount dał zielone światło na kolejny film, a mianowicie „Nie jestem aniołem” (reż. Wesley Ruggles, 1933).
Dzięki nowemu numerowi polegającemu na wkładaniu głowy w paszczę lwa poskromicielka dzikich zwierząt Tira (West) – a przy okazji rasowa naciągaczka, której facet Slick (Ralf Harolde) ląduje w więzieniu za napaść na randkującego z nią absztyfikanta – zyskuje sławę i z cyrkowego namiotu przenosi się do apartamentowca przy Park Avenue. Tam, wyszedłszy na prostą, wpada w oko Kirkowi (Kent Taylor), który – choć ma narzeczoną Alicię (Gertrude Michael) – obdarowuje ją drogimi prezentami. Jack (Cary Grant), współpracownik mężczyzny, prosi Tirę, by ta odpuściła sobie Kirka. Niegdysiejsza treserka przystaje na jego prośbę, po czym zakochuje się w pośredniku, i to z wzajemnością. Po wyjściu z ciupy Slick szuka protekcji w domu byłej partnerki. Podając się za jej kochanka, płoszy zazdrosnego Jacka, który zrywa zaręczyny. Oszukana Tira oskarża niedoszłego męża o złamanie obietnicy. W sądzie kobieta reprezentuje samą siebie. Jack, uświadomiwszy sobie, że został wrobiony przez Slicka, idzie na ugodę i ponawia oświadczyny.
Film „Nie jestem aniołem”, do którego West stworzyła scenariusz (aż szkoda, że go nie wyreżyserowała!), był przebojem i przyniósł wytwórni jeszcze większe kokosy niż „Lady Lou”. Dzieło – obfitujące w seksualne aluzje i ostre dialogi („Gdy jestem dobra, jestem bardzo dobra, ale kiedy jestem niegrzeczna, jestem jeszcze lepsza”) – uniknęło poważnej ingerencji cenzorskiej, ale to i owo w nim pozmieniano, zwłaszcza treści piosenek. Historia niezależnej kobiety żyjącej na własnych warunkach, bez skrupułów, ale za to z emocjami, rozgrywającej mężczyzn, jak chce, przełamującej tabu zarówno kulturowe (vide: scena, w której Tira śpiewa z czarnoskórymi kosmetyczkami, mając gdzieś ówczesną politykę rasową), jak i obyczajowe (jej szalenie progresywne i prowokacyjne podejście do cielesności oraz relacji płciowych) bez wątpienia unieśmiertelniła West i dała podwaliny pod późniejsze screwballe. I tylko Cary Grant irytował się, gdy aktorka dekadami przypisywała sobie zasługi za rzekome odkrycie go przed światem.

Nie jestem aniołem (1933)
I’m No Angel
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Wesley Ruggles ● Scenariusz: Mae West ● Wykonawcy: Mae West, Cary Grant, Gregory Ratoff, Edward Arnold, Ralf Harolde, Kent Taylor, Gertrude Michael, Russell Hopton, Dorothy Peterson, William B. Davidson i Gertrude Howard.
📅 6 października 1933 roku ● 87 minut