Czekając na paliwo

Yuma, graniczące z Meksykiem hrabstwo położone w południowo-zachodniej części Arizony. Patrząc na poruszające się po szosach wozy, a zwłaszcza na silnie eksponowany samochód marki Ford Pinto, są lata siedemdziesiąte XX wieku. Do znajdującej się na odludziu stacji benzynowej przybywa samotny jeździec, w napisach końcowych nazwany po prostu sprzedawcą noży (Jim Cummings). Chce, jak nietrudno się domyślić, zatankować. Problem w tym, że dystrybutory są opróżnione do cna. Zawiadujący biznesem Vernon (Faizon Love) informuje, że wprawdzie cysterna z dostawą już nadciąga w ich kierunku, ale nie wiadomo, kiedy dokładnie dotrze miejsce. Jako że do najbliższego punktu obrotu paliwem jest bez mała 160 kilometrów, właściciel przybytku zachęca gościa do przeczekania w przylegającym do jego lokalu barze. Mężczyzna nie ma wyjścia. Musi skorzystać z propozycji.

W jadłodajni z niedziałającą klimatyzacją – ale serwującej za to najlepsze w okolicy ciasto rabarbarowe – komiwojażer zmierzający na urodziny córki mieszkającej w Carlsbad w Kalifornii (to mieścina oddalona o cztery godziny podróży autem) poznaje kelnerkę Charlotte (Jocelin Donahue), żonę tutejszego szeryfa (Michael Abbott Jr.), która raczy go uśmiechem i świeżo przelaną kawą. I choć obsługująca kobieta nie potrzebuje nowych przyborów kuchennych, zgadza się, by stołujący się u niej handlowiec zaprezentował jej wykonane z japońskiej stali sztućce z mahoniową rękojeścią. Nie ulega wątpliwości, że w dinerze takim jak ten podobny zestaw byłby szczytem luksusu.

Demonstrację produktu przerywa wtargnięcie do przybytku dwóch rozgorączkowanych facetów. Beau (Richard Brake) i Travis (Nicholas Logan) również borykają się z kwestią pustego baku, którą postanawiają rozwiązać inaczej niż akwizytor. Ten zaś, zauważywszy na parkingu zaanonsowanego wcześniej forda, wnet orientuje się, kim są panowie. To rabusie, którzy okradli pobliski bank, wynosząc zeń, bagatela, 700 tysięcy dolarów (uwzględniając inflację, to nieco ponad 5 milionów baksów!). Tak oto rozpoczyna się pojedynek, w którym udział biorą nie tylko sprzedawca noży, Charlotte, Vernon i duet rzezimieszków, ale także przekraczający próg knajpy tułacze bez benzyny, a mianowicie Earline i Robert (Robin Bartlett i Gene Jones), starsze małżeństwo z Teksasu, oraz Sybil i Miles (Sierra McCormick i Ryan Masson), para aspirująca do bycia współczesnymi Bonnie i Clyde’em.

Jasne, wszyscy oni chcą jak najszybciej opuścić diner (pal licho placek z rabarbarem!) i pomknąć w dalszą drogę, ale – jak sugeruje tytuł filmu Francisa Galluppiego – to „Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma” (2023). Nie chodzi wszak wyłącznie o to, że trzeba najpewniej przekroczyć granicę stanów, by napełnić zbiornik, ale i o to, że stojąca w szczerym polu stacja to istne przedpiekle, z którego – co tu dużo mówić – nie ma ucieczki.

Debiutanckie dzieło Galluppiego to, rzecz jasna, powtórka z rozrywki. Słychać w nim echa twórczości zarówno Quentina Tarantino oraz braci Ethana i Joela Coenów, jak i dawnych noirów czy westernów (już sam fakt, że akcja anegdoty toczy się tam, a nie gdzie indziej, konotuje skojarzenia z takimi czołowymi przedstawicielami konwencji jak „Skamieniały las” Archiego Mayo z 1936 roku tudzież „15:10 do Yumy” Delmera Davesa z 1957 roku). Jeśli reżyser potrafi umiejętnie przetworzyć klasykę – a Galluppi zaiste potrafi – to nie ma bynajmniej nic złego w czerpaniu, choćby i całymi garściami, z przeszłości (by przekonać się, jak nie należy tego robić, wystarczy sięgnąć po recenzowaną tu „Wyspę chciwości” Potsy’ego Ponciroliego z 2024 roku).

Galluppi w zręczny sposób konstruuje tę opowieść o ludziach, którzy – znalazłszy się tam, gdzie diabeł mówi dobranoc – posuwają się do grzechu. Po co? Jedni po to, by przetrwać, a inni w celu zagarnięcia torby wypchanej gotówką. O tym, że nie ma tu postaci nieskazitelnie czystych, świadczy wspaniała i utrzymana w telegraficznym trybie sekwencja, w której kamera prześlizguje się po pomieszczeniu, odkrywając przed widzem prawdę o osobach siedzących w barze (lub – mówiąc wprost – na beczce prochu). Otóż każda z nich ma na podorędziu jakąś broń, a to palną, a to białą. Nic dziwnego, że w dinerze prowadzonym przez Charlotte zaczyna wrzeć (zepsute urządzenie chłodzące wzmaga i tak już gęstą atmosferę).

Autor, zrównując ze sobą czas ekranowy i czas fabuły, świetnie operuje suspensem, wprowadzając do dramatu kolejnych bohaterów nieświadomych tego, z kim i z czym mają do czynienia. Dobrym tego przykładem jest moment, w którym po zastrzyk kofeiny przyjeżdża gliniarz Gavin (Connor Paolo), młodzian mogący zażegnać kryzys, ale ni w ząb nieorientujący się w sytuacji. To jego brak doświadczenia i nieumiejętność oceny poziomu ryzyka przyczyniają się poniekąd do rozlewu krwi, który Galluppi inscenizuje nie w baletowej i idealnie zsynchronizowanej manierze rodem z, ot, choćby, „Johna Wicka” (reż. Chad Stahelski, 2014), lecz w chaotycznym stylu. Szybko, wściekle, rach-ciach i po sprawie. Teraz tylko brać forsę i w nogi. Ale – jako się rzekło – dokąd uciekać, skoro to i tak ostatni przystanek w hrabstwie Yuma?

Recenzja filmu Ostatni przystanek w hrabstwie Yuma (The Last Stop in Yuma County); reż. Francis Galluppi; USA 2023; 90 minut