Przesunięcia

Jak informują plansze zamykające „Nie do pary” (2025) w reżyserii Rachel Lee Goldenberg – dzieło inspirowane faktami, ale wzbogacone o elementy nieprawdziwe, mające służyć podrasowaniu historii – urodzona w 1989 roku w Salt Lake City w stanie Utah Whitney Wolfe Herd, niebiorąca skądinąd udziału w realizacji tego filmu (tak się składa, że wciąż obowiązuje ją umowa o zachowaniu poufności), uchodzi za najmłodszą przedsiębiorczynię, która wprowadziła firmę na giełdę, a ruch ten uczynił z niej miliarderkę. Całkiem nieźle, zwłaszcza że zanim w iście amerykańskim stylu pokonała drogę od nędzy do pieniędzy, musiała ominąć cały szereg trudności, na jakie natknęła się na trasie.

Goldenberg, autorka „Testu na przyjaźń” (2020), kina o dojrzewaniu będącego na poły przebojową komedią, a na poły brawurowym akcyjniakiem, relacjonuje losy swojej bohaterki, czerpiąc z konwencji, która w ostatnich latach zdążyła stać się wyraźnym trendem. Mowa oczywiście o biografiach znanych marek, reprezentowanych przez takie utwory jak „Air” (reż. Ben Affleck, 2023), „BlackBerry” (reż. Matt Johnson, 2023), „Flamin’ Hot: Smak sukcesu” (reż. Eva Longoria, 2023), „Tetris” (reż. Jon S. Baird, 2023) czy wreszcie „Bańka pluszaków” (reż. Kristin Gore, Damian Kulash, 2023). Jeśli „Nie do pary” czymś się na tym tle wyróżnia, to tym, że opowiada nie o mężczyznach budujących imperia, a o kobiecie, która w celu rozkręcenia biznesu musi z tymi facetami – każdorazowo kreującymi się na jej sojuszników, a potem i tak robiącymi ją w balona – rywalizować.

Whitney Wolfe (Lily James; znana między innymi z „Wyspy chciwości” Potsy’ego Ponciroliego z 2024 roku), świeżo upieczona absolwentka teksańskiego Southern Methodist University, przybywa do Los Angeles, by w blasku kalifornijskiego słońca znaleźć inwestora dla swojego start-upu. Marzy jej się stworzenie programu, który połączy wolontariuszy z sierocińcami na całym świecie, ale nikt nie jest zainteresowany jej ideą. Osobą, która w ogóle chce z nią rozmawiać, jest Sean Rad (Ben Schnetzer). Właściciel inkubatora Hatch Labs wyjaśnia swą niechęć do konceptu zaproponowanego przez dziewczynę bardzo obrazowo. „Bill Gates wyleczył polio czy tam malarię, ale najpierw zarobił miliard dolarów” – mówi. Widząc w Whitney spory potencjał, zatrudnia ją w roli dyrektorki marketingu i kieruje do prac nad rozwijaną w firmie aplikacją randkową.

W nowym miejscu panna Wolfe czuje się jak ryba w wodzie. To ona wpada zarówno na to, by serwis przygotowywany przez kolegów i koleżanki ochrzcić nazwą Tinder, jak i na to, by wyruszyć na kampusy studenckie i wśród członków bractw oraz siostrzeństw rekrutować użytkowników. Efekty jej działań są tak doskonałe, że owocują niezwykłym awansem, który wiąże się z otrzymaniem tytułu współzałożycielki platformy. To z kolei nie w smak jest jej chłopakowi, czyli Justinowi Mateenowi (Jackson White), który – choć piastuje identyczne stanowisko – zaczyna zachowywać się tak, jakby był jej szefem. Whitney, nie mogąc znieść tego, co się dzieje (a dzieje się zaiste dużo, zaś seksistowskie odzywki to wierzchołek góry lodowej), zgłasza sprawę Seanowi, ale ten – wbrew temu, co wcześniej deklarował – staje po stronie kumpla. Wolfe nie tylko wylatuje z hukiem, ale także – wkroczywszy na ścieżkę prawną – zostaje obsmarowana przez media (to jeszcze nie era #MeToo). Upadek Whitney jest, owszem, bolesny, a reputacja zszargana, ale to dzięki temu jej późniejszy powrót na szczyt – z finansowaną przez Rosjanina Andrieja Andriejewa (Dan Stevens) aplikacją Bumble – wypada aż tak spektakularnie.

„Nie do pary” to film nie tyle o Tinderze czy jego kolejnych wariacjach (w związku z czym nie ma sensu rozpisywanie się na ich temat), co o kobiecie mierzącej się z wszechobecną w branży technologicznej mizoginią. Niemal wpisana w to środowisko niechęć mężczyzn do płci przeciwnej jest największą ze wspomnianych uprzednio przeszkód znajdujących się na szlaku prowadzącym protagonistkę do triumfu. To ona wpływa na to, że Whitney nie może przebić szklanego sufitu. To ona także przyczynia się do tego, że osiągnięcie powodzenia wiąże się z obecnością jakiegoś gościa, który podłoży nogę, zmiesza z błotem, wyzwie od dziwki. „Większość założycielek firm traci je w ciągu trzech lat” – pada w pewnym momencie z ekranu, co tylko potwierdza fakt, iż problem ma charakter systemowy.

To, co próbuje przekazać Goldenberg, jest jasne. Sęk w tym, że reżyserka oraz towarzyszący jej scenarzyści – Kim Caramele i Bill Parker – stawiają diagnozę, ale nie mają pomysłu, jak leczyć. Druga część „Nie do pary”, ta, w której zmarginalizowana i udręczona Whitney odradza się niczym z feniks z popiołów, jest efektowna, ale nie sposób dopatrzeć się w niej informacji o tym, jak bohaterce udaje się osiągnąć finalne zwycięstwo, zwłaszcza że i na tym etapie w jej życiu pojawia się pociągający za sznurki mężczyzna (ostatecznie skompromitowany, a jakże!). Kultura jest oparta na toksycznej samczości, ale walka z nią odbywa się w zasadzie poza kadrem. O ile film Goldenberg długo jest satysfakcjonujący, o tyle wraz z narracyjnym pęknięciem przekształca się w rzecz wyjątkowo powierzchowną i uproszczoną, wręcz ocierającą się o jakąś fantazję. Przesunięcie w prawo czy w lewo?

Recenzja filmu Nie do pary (Swiped); reż. Rachel Lee Goldenberg; USA 2025; 110 minut