Chrupkie życie
Eva Longoria, aktorka bodaj najbardziej znana z roli przebojowej Gabrielle w szalenie popularnym serialu „Gotowe na wszystko” (2004-2012), debiutuje jako reżyserka filmem „Flamin’ Hot: Smak sukcesu” (2023). I, trzeba przyznać, jest to start zaskakująco udany, może niewynajdujący koła na nowo, ale gwarantujący nieco ponad półtorej godziny przyzwoitej rozrywki, która miesza się tu z wyraźnym komentarzem natury społeczno-politycznej. A wszystko to za sprawą pewnej przekąski, dziś uchodzącej w Stanach Zjednoczonych – zwłaszcza w kręgach latynoamerykańskich – za kultową, oraz człowieka, który (rzekomo) ją wymyślił.
Richard Montañez (Jesse Garcia) był bystrzakiem od małego. By przekabacić jakoś gnębiących go w szkole chłopców, sprzedawał im przygotowywane przez jego matkę (Vanessa Martinez) burrito. Za ćwierć dolara od sztuki zapoznawał ich z urokami meksykańskiej kuchni. Wnet uzbierał w ten sposób cały słoik drobniaków. Kiedy postanowił je wreszcie wymienić na czekoladę, rarytas co się zowie, przyuważył go policjant, a jako że były to charakteryzujące się uprzedzeniami lata sześćdziesiąte, nie obeszło się bez tarapatów. Od tego momentu wpadał w nie regularnie.
„Gdy świat traktuje cię jak przestępcę, stajesz się nim” – powiada Richard w prowadzonej ponad kadrem narracji, zwykle zabawnej, często stanowiącej kontrapunkt do tego, co dzieje się na ekranie. I tak oto, dorastając w epoce, w której mający stać na straży prawa gliniarze wychodzili z założenia, że za samo noszenie nazwiska González mogą skopać komuś tyłek, Richard dostał się w szpony gangsterki. I tkwił w nich, dopóki poślubiona przezeń Judy (Annie Gonzalez) – poznana jeszcze w podstawówce dziewczyna, z którą łączyły go nie tylko etniczne korzenie, ale i bolesne doświadczenia wynoszone dzień w dzień z domu – nie zaszła w ciążę. Otrzymawszy ostatnią szansę od sędziego, uznał, że najwyższy już czas, by wyjść na prostą. Tak też się stało.
Sęk w tym, że nadeszła dziewiąta dekada XX wieku, a wraz z nią prezydentura Ronalda Reagana, w trakcie której kapitalizm, owszem, miał się znakomicie, ale jego największymi beneficjentami byli ludzie uprzednio bogaci. Kiedy na gruncie gospodarczym triumfowały neoliberalizm i korporacjonizm, najbiedniejsi – a do tych zaliczali się Amerykanie meksykańskiego pochodzenia – ledwo wiązali koniec z końcem (w jednej ze scen Judy klei synowi dziurę w bucie przy użyciu gumy do żucia). Wprawdzie Richardowi – dzięki pomocy kumpla imieniem Tony (Bobby Soto) i żony, która wypełniła za niego formularz dostępny wyłącznie po angielsku – udało się znaleźć pracę w kalifornijskim oddziale Frito-Lay, firmy specjalizującej się w chrupkach kukurydzianych i chipsach, ale na stanowisku woźnego.
Tak mija Richardowi kolejny rok w przedsiębiorstwie. Tam poznaje inżyniera Clarence’a C. Bakera (Dennis Haysbert), który, pomimo początkowej niechęci, bierze go pod swoje skrzydła i zaczyna mu mentorować. I choć Montañez ma smykałkę do urządzeń technicznych – bez większych problemów naprawia własną lodówkę – stoi w miejscu, nieustannie z mopem w ręku. Nie dość, że nie awansuje – jego ojciec Vacho (Emilio Rivera), który zamienił alkohol na Biblię, nie jest bynajmniej zaskoczony takim obrotem spraw – to jeszcze kadra kierownicza przebąkuje coś o planowanych zwolnieniach.
Jeśli Richard chce zachować robotę i uchronić placówkę przed zamknięciem, musi dać coś od siebie, a że – jako się rzekło – należy do bystrzaków, wpada na pomysł wprost genialny, wyrastający bezpośrednio z jego dziedzictwa. Przy współudziale żony i dzieci (Hunter Jones i Brice Gonzalez) tworzy ostrą mieszankę, którą posypuje uwielbiane przez Latynosów przekąski, a następnie – przekraczając, nie po raz pierwszy zresztą, wszelkie granice – wysyła próbkę do szefa wszystkich szefów, to jest Rogera Enrico (Tony Shalhoub). Właściciel Frito-Lay jest zachwycony, zwłaszcza entuzjazmem Richarda, któremu daje zielone światło na produkcję Flamin’ Hot Cheetos. Projekt nie od razu wypala, ale Montañez, zwerbowawszy rodzinę, sąsiadów i niegdysiejszych kolegów z przestępczego półświatka, dopina swego, dystrybuując towar wzdłuż i wszerz kraju, czyniąc z pikantnych chrupek jeden z, nomen omen, najgorętszych smaków Ameryki.
W swym debiucie Longoria kreśli wyjątkowo inspirującą i napawającą nadzieją historię, i to według, zdawać by się mogło, najbardziej klasycznego wzorca, jaki znają Stany Zjednoczone. Oto bowiem opowiastka rodem z Horatio Algera. Richard Montañez, którego wspomnienia stanowią kanwę scenariusza Lindy Yvette Chávez i Lewisa Colicka, rzeczywiście przeszedł drogę od pucybuta do milionera, od woźnego do dyrektora do spraw marketingu wielokulturowego. Główny bohater osiąga to wszystko – jak sam wyznaje – dzięki biedzie, z jakiej wyrasta, a także hardości i pracowitości. Nie ma żadnych dyplomów; jest za to zdeterminowany, by piąć się w górę. Uczy się, robi nadgodziny, myśli jak prezes, do czego zresztą Enrico zachęca podwładnych w materiale instruktażowym.
Od samego początku łamie zasady, a to bratając się z wrogami, którzy chcą spuścić mu lanie za to, że ma inny kolor skóry od nich, a to siadając przy jednym stole z ludźmi będącymi wyżej odeń w hierarchii zakładu. Przeciwstawia się i rasizmowi – często systemowemu, jak przekonuje Longoria – i klasizmowi, walcząc zarazem z głosem ojca, który dudni mu w uszach. Znajdując wsparcie w żonie, prawdopodobnie silniejszej niż on sam, kreuje się na brakujące ogniwo pomiędzy porażką o sukcesem. Nie zna się na biznesie – co nie znaczy wcale, że nie próbuje się dokształcić, wypożyczając stos książek z lokalnej biblioteki – ale zna się na otaczających go zewsząd braciach i siostrach. Wie, jakie są ich pragnienia i potrzeby. Rozumie mechanizmy wykształcające się w bliskich mu – głównie z uwagi na wspólne praźródło – osobach (kiedy rozwiązania ekonomiczne zawodzą, sprzedaż produktu podnoszą działania oddolne i poczta pantoflowa).
Film Longorii zaiste jest udany (a przy tym na wskroś idealistyczny), ale anegdota, po którą sięga tu reżyserka, ma postscriptum. Otóż wiele wskazuje na to, że Flamin’ Hot Cheetos, istny fenomen Ameryki, nie zostały wcale wymyślone przez Richarda. „Jestem tym, który pomógł dać światu jego najpopularniejszą przekąskę” – mówi narrator w jednym ze zdań otwierających utwór. Tymczasem dziennik „Los Angeles Times”, przeprowadziwszy dziennikarskie śledztwo w tej sprawie (oparte na wywiadach z byłymi pracownikami Frito-Lay w miejscowości Rancho Cucamonga w Kalifornii oraz archiwach i oświadczeniach samego przedsiębiorstwa), wykazał, że przypisywane sobie przez Montañeza zasługi to bujda (już John Ford w westernie „Człowiek, który zabił Liberty Valance’a” z 1962 roku przekonywał, by drukować legendę, gdy ta staje się faktem – nic zatem dziwnego, że to właśnie Longoria czyni). Przedstawiciele korporacji zwracają uwagę na to, że Flamin’ Hot Cheetos powstały pod okiem specjalistów w teksańskim laboratorium w 1989 roku. Nikt jednak nie powstrzymał Richarda, który w strukturach Frito-Lay rzeczywiście zaszedł bardzo wysoko, przed publicznym i rozpoczętym pod koniec pierwszej dekady XXI wieku rozpowszechnianiem nieprawdziwych informacji. Pomimo odcięcia się firmy od twierdzeń Montañeza (przy równoczesnym podkreśleniu jego zasług w rozwoju marki na rynku latynoamerykańskim) ten podtrzymał swoje stanowisko, przyznając, że w owym czasie mógł nie mieć pojęcia o tym, że inny dział, zwłaszcza w zupełnie innym stanie, eksperymentował z ostrymi chrupkami. Tak czy siak, cała sprawa dodaje pikanterii samemu obrazowi Longorii, tym bardziej, że gazeta opisała ją w 2021 roku, a w filmie nie pojawia się żadna plansza, która przywołałaby te sensacyjne doniesienia.