Samiec na polowaniu
Towarzysząca tyłówce „Sumienia Josepha Chambersa” (reż. Robert Machoian, 2022) piosenka Bruce’a Grahama i Orendii Goodheart pod tytułem „Over Again” dobrze oddaje to, co może dziać się w głowie głównego bohatera filmu. „Czy w tym lub w kolejnym życiu odnajdę przebaczenie?” – słychać, gdy przez ekran przewijają się napisy końcowe. „Czy winę będę dźwigał aż po grób, śniąc koszmary o czynach, których się dopuściłem?”. „Proszę, pozwól mi, Boże, zacząć ten dzień od początku”. Jest wszak wielce prawdopodobne, że Joe (Clayne Crawford) chciałby cofnąć czas.
Nie tak dawno temu on i jego żona Tess (Jordana Brewster) przeprowadzili się do niewielkiego Pell City w Alabamie, by z dala od miejskiego zgiełku wychować dwóch synów (grają ich faktyczne dzieci Crawforda, to jest Colt i Hix). Na co dzień Joe sprzedaje ubezpieczenia i ponoć jest w swym fachu bardzo dobry. Na wszelki wypadek nabywa jednak nowych umiejętności. Trudno stwierdzić, skąd czerpie inspirację i czego konkretnie się obawia – wojny kulturowej, kryzysu klimatycznego, następnej pandemii? – ważne, że działa. Jego nadrzędnym celem jest chęć zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie.
Jak najlepiej dowieść swego męstwa i swej użyteczności? Oczywiście na polowaniu. I choć Tess, która dorastała w otoczeniu myśliwych, przekonuje męża, by poczekał, aż koledzy znajdą wolny poranek, by towarzyszyć mu w wyprawie, Joe upiera się, że zrobi to na własną rękę. Na nic się zdają słowa kobiety. W mieszczuchu bez doświadczenia do głosu dochodzi samiec alfa. I tak oto mężczyzna, ogoliwszy brodę – ale ominąwszy bujnego wąsa – i przywdziawszy kupione specjalnie na tę okazję ciuchy z kolekcji dla łowców dzikich zwierząt, wsiada do eleganckiego samochodu i udaje się do Douga (Carl Kennedy), od którego pożycza nie tylko odpowiedniejszy wóz, ale również – uwaga! – strzelbę (przynajmniej naboje ma własne). Przesiada się do dużego auta i jedzie prosto do lasu należącego do wyrwanego ze snu kumpla, by tam ustrzelić jelenia.
Machoian, który już poprzedni obraz, a mianowicie recenzowane tu „Zabójstwo dwojga kochanków” (2020), rozpoczął od na wskroś niepokojącego ujęcia – ukazującego protagonistę celującego z pistoletu do śpiącej i niczego nieświadomej pary – tak konstruuje „Sumienie Josepha Chambersa”, że nie pozostawia żadnych złudzeń: ta wyprawa będzie miała tragiczny finał. Joe wnet orientuje się, że w poszukiwaniu dziczyzny nie ma bynajmniej nic z rozrywki. To, nomen omen, śmiertelna nuda. Mężczyzna, któremu brakuje cierpliwości, zasypia na ambonie i budzi się, gdy słońce jest już na horyzoncie. Krząta się po gęstych kniejach, puszczając kaczki i wyobrażając sobie, że jest gwiazdą baseballu (w obrębie ścieżki dźwiękowej pojawia się nawet aplauz oklaskujących go kibiców).
Lepiej by było, gdyby nie wpadł na żaden trop, bo bronią posługuje się wręcz po amatorsku (kiedy ładuje magazynek, amunicja leci mu z rąk). Tak się jednak składa, że jego oczom ukazuje się cel. Joe rzuca się w pościg za zwierzęciem, lecz dość prędko traci je z zasięgu wzroku. Słysząc hałas, odwraca się na pięcie i spanikowany oddaje strzał. Na chybił trafił. Bardzo szybko na jaw wychodzi, że powalił człowieka, Samotnego Wilka (Michael Raymond-James), który koczował między drzewami. Joe jest przerażony. Ile sił w nogach, biegnie do półciężarówki. Ciężko dysząc, modli się do Boga. Rozpacza. Najpierw dociera do niego, że zamordował niewinnego faceta, a zaraz potem racjonalizuje to, co się wydarzyło. To prywatna posiadłość, a więc nikogo nie powinno na niej być. Skoro zaś ktoś na nią wtargnął, to on miał prawo go zabić. Joe, zdaje się, zaczyna przykładać do całego zajścia tak zwaną doktrynę zamku, którą stosuje się między innymi w Stanach Zjednoczonych (zakłada ona, że właściciel posesji może w akcie samoobrony użyć siły wobec nieproszonego gościa). Jego postrzeganie sytuacji zmienia się jak w kalejdoskopie. Ostatecznie Joe postanawia zakopać nieboszczyka w lesie, pozbywając się przy tym wszystkich obciążających go dowodów. Sęk w tym, że postrzelony mężczyzna żyje.
Machoian kolejny raz kreśli opowieść o kryzysie współczesnej męskości, prezentując przed widzem bohatera, który – wbrew temu, co zapewne sam o sobie myśli – nie stąpa wcale twardo po ziemi, lecz funkcjonuje w krainie fantazji. Już otwierająca sekwencja, w której Joe, stojąc przed lustrem i dopieszczając swój wygląd myśliwego (tego określenia używa, tłumacząc się żonie z nieostrzyżonego wąsa), cytuje po wielokroć kwestię z filmu „Wyjęty spod prawa Josey Wales” (1976) Clinta Eastwooda, daje wyraz temu, kto stanowi dlań wzorzec maczyzmu do naśladowania. Człowiek bez imienia ze spaghetti westernów Sergio Leone i Brudny Harry z serii kryminałów produkcji Warner Bros., postaci, których hardość wskrzesić miała – jak pisze James L. Neibaur w książce „Tough Guy” – „zwiotczały zmaskulinizowany wizerunek”, problemy rozwiązujące przy pomocy gnata, „surogatu penisa”. „Nie musisz niczego i nikomu udowadniać” – oznajmia Tess, ale Joe jest głuchy na jej wołanie. Buzujące ego, łaknące adrenaliny i w gorącej wodzie kąpane, każe mu przeć przed siebie.
Tytułowy Chambers tak bardzo niepewny jest siebie, że kreuje w swej podświadomości mit o własnej wielkości. Niczym duże dziecko, potykając się o każdy korzeń i w nieodpowiedzialny sposób przedmuchując lufę uzbrojonego karabinu, zachowuje się tak, jakby polowanie było wolną od konsekwencji zabawą w kowbojów i Indian. Persona, którą sobie wymyśla, jest li tylko mrzonką, wyśmianą finalnie przez faceta, którego postrzelił. Nawet Samotny Wilk ma go za idiotę. „Zabity przez pozera” – mówi, patrząc na Joego, który pogrąża się w coraz większym lamencie. Tak bardzo chciał przyszykować rodzinę na enigmatyczny koniec świata, że zgotował jej istną apokalipsę, o czym świadczy zamykająca całość sekwencja, w której skruszony podjeżdża pod posterunek policji. Zagrożenie nie przychodzi z zewnątrz, peroruje Machoian. Źródłem kłopotów jest tu Joe, którego pochopne decyzje i co rusz popełniane błędy sprowadzają niebezpieczeństwo na dom Chambersów. Tak oto reżyser ponownie przygląda się Ameryce i jej białej męskości – niespokojnej, toksycznej, głupiej wręcz, cierpiącej na urojenia – tworząc z tego tematu lejtmotyw swojej twórczości.