Puste w środku

Wprawdzie już wcześniej powstały takie filmy jak choćby „The Social Network” (reż. David Fincher, 2010) o narodzinach Facebooka czy „McImperium” (reż. John Lee Hancock, 2016) o uruchomieniu sieci barów szybkiej obsługi McDonald’s, ale dopiero w 2023 roku kino amerykańskie skupiło się na początkach znanych marek w takim stopniu, że można tu mówić o pewnym trendzie. W „BlackBerry” Matt Johnson przyjrzał się wzlotowi i upadkowi producenta pierwszego smartfona; we „Flamin’ Hot: Smak sukcesu” Eva Longoria przybliżyła losy człowieka, który rzekomo wymyślił przepis na szalenie popularne w niektórych częściach Stanów Zjednoczonych ostre chrupki Cheetos; w „Tetris” Jon S. Baird, sięgając po konwencję zimnowojennego thrillera, nakreślił skomplikowane dzieje jednej z najbardziej rozpoznawalnych komputerowych gier logicznych na świecie; w „Air” Ben Affleck odmalował legendę słynnych butów noszonych przez Michaela Jordana oraz sposobu, w jaki przedsiębiorstwo Nike włożyło mu je na stopy. Gdy w blokach startowych czeka już Jerry Seinfeld, by w „Unfrosted: The Pop-Tart Story” zrelacjonować koleje wziętych tostów wyrabianych przez Kellogg’s, Kristin Gore i Damian Kulash w „Bańce pluszaków” serwują historię firmy wytwarzającej zabawki, na które w latach dziewięćdziesiątych XX wieku zapanował szał wzdłuż i wszerz USA.

Ty Warner (Zach Galifianakis) wierzy w Amerykę, którą określa mianem krainy „wielkich powrotów, nowych szans i możliwości”. Jego uwielbienie dla ojczyzny, w której „można zdziałać więcej niż gdziekolwiek indziej”, zakrawa chwilami na szowinizm. Mężczyzna uważa, że dzięki ciężkiej pracy da się wznieść coś dobrego, ale warto na wszelki wypadek znaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Idąc za radą ojca, który zwykł mawiać, że nie należy czekać, aż statek przypłynie, lecz trzeba go zbudować własnymi siłami, Ty konstruuje okręt, by wyruszyć w podróż życia. Są wczesne lata osiemdziesiąte, w Białym Domu zasiada Ronald Reagan, zaś gospodarce doskwierają stagnacja, inflacja i bezrobocie, gdy Warner wpada na pomysł, by dać ludziom nieco eskapizmu w postaci maskotek, ale nie takich wypchanych po brzegi, a bardziej miękkich i elastycznych. W tym celu zakłada spółkę sygnowaną swoim nazwiskiem. Nie robi tego sam. Jego partnerką – zarówno biznesową, jak i romantyczną – jest Robbie (Elizabeth Banks; znana z „Zadzwoń do Jane” Phyllis Nagy z 2022 roku), której marzą się dwie rzeczy: fortuna oraz zagraniczna ekspansja, najlepiej w Wielkiej Brytanii.

Dekadę później, kiedy prezydentem jest Bill Clinton, a mieszkańcy masowo podłączają się do Internetu, Ty wprowadza na rynek Beanie Babies, czyli swoje flagowe produkty, małe pluszaki w kształcie zwierząt. Sprzedaje je niewielkim sklepom, jak ognia unikając takich gigantów jak Toys“R”Us, Target czy Walmart, gdyż – jak twierdzi – Ameryka „zwykłym człowiekiem stoi” (pal licho, że jednocześnie zleca wyrób przytulanek w Chinach). Szybko zapomina, że Beanie Babies zainspirowały córki Sheili (Sarah Snook), samotnej matki i jego narzeczonej, której – jak powiada – zawdzięcza wszystko dobre, co go spotkało.

Na punkcie maskotek Ty’a szaleje cały kraj, a przynajmniej jego połowa. Popyt – kontrolowany skądinąd przez Warnera, który ogranicza dostawy i niespodziewanie wycofuje towary, by zastąpić je innymi – rośnie, czemu sprzyja rozwój raczkujących aukcji internetowych i działań kolekcjonerów zrzeszających się na forach i czatach. Ty staje się najbardziej dochodowym producentem zabawek na Ziemi, przechodząc drogę nie tyle od pucybuta do milionera, co od szaraczka do miliardera. Jakiekolwiek zasługi przypisuje sobie, niemal wypierając fakt, iż za rewolucyjną strategią marketingową, opartą na sprzedaży w sieci, stoi Maya (Geraldine Viswanathan; znana z „Galerii złamanych serc” Natalie Krinsky z 2020 roku), która rezygnuje ze studiów medycznych, by na pełen etat parać się faszerowaniem pluszaków.

Film Gore (córki Ala, wiceprezydenta USA za kadencji Clintona i laureata Pokojowej Nagrody Nobla) oraz Kulasha nie jest opowieścią o Warnerze, a o trzech kobietach, które stoją za jego sukcesem. Nie ma w tej anegdocie nic oryginalnego, zaś niechronologiczna kompozycja utworu wprowadza wyłącznie zamieszanie i szum komunikacyjny. Ani Ty, ani Robbie, Sheila czy Maya nie są postaciami z krwi i kości, a jedynie zbiorem cech osobowości. W nim może i następuje jakaś przemiana – tak się składa, że jest to metamorfoza negatywna: z sympatycznego gościa pokładającego ufność w Ameryce i swoich bliskich przekształca się w dość stereotypowego prezesa z przerośniętym ego, wysysającego krew z Bogu ducha winnych osób, które go otaczają – ale one pozostają takie same przez niespełna dwie godziny projekcji.

Wbrew intencjom, jakie przyświecają autorom „Bańki pluszaków”, to, że film jest hołdem dla tria pań, które w istocie zbudowały kolosa o nazwie Ty Inc., absolutnie tu nie wybrzmiewa. Do pewnego momentu ogląda się ten utwór z przyjemnością, zwłaszcza zaś próby odwzorowania realiów ekonomicznych, jakimi rządził się przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale im bliżej końca, tym intensywniej całość przypomina nie tyle ekranizację reportażu Zaca Bissonnette’a (mowa o książce „The Great Beanie Baby Bubble: Mass Delusion and the Dark Side of Cute”), co hasła z encyklopedii, i to strukturalnie nieuporządkowanego (rozłożona aż na trzy głosy narracja ponadkadrowa tylko potęguje fundowany przez Gore i Kulasha rozgardiasz). To, że postaci są tak mało ciekawe, odwraca uwagę od losów firmy, którą tworzą. I vice versa. To, że tyle energii zainwestowano w partie poświęcone rozwojowi przedsiębiorstwa, sprawia, że protagoniści są tłem dla nich. Bańka pęka, statek tonie.

Recenzja filmu Bańka pluszaków (The Beanie Bubble); reż. Kristin Gore, Damian Kulash; USA 2023; 110 minut