Nieumeblowani

Wprawdzie Oakbed’s Furniture, sklep meblowy leżący gdzieś na amerykańskich przedmieściach (prawdopodobnie w Karolinie Północnej, stanie, który – dzięki imprezie handlowej znanej jako High Point Market, czyli największym na świecie targom dla firm branży wyposażenia wnętrz – uchodzi za globalną stolicę przemysłu związanego z wytwarzaniem tego rodzaju dóbr), kończy działalność, ale zamieszanie, jakie w nim panuje, musi przypominać okres jego dawnej świetności. Wszystko za sprawą rodziny, której nestorka (Ellen Burstyn; znana między innymi z „Cząstek kobiety” Kornéla Mundruczó z 2020 roku), usiadłszy na upatrzonej kanapie, nie chce z niej wstać.

Sytuacja w głównej mierze przytłacza jej czterdziestoośmioletniego syna Davida (Ewan McGregor; występujący uprzednio w „Raymondzie i Rayu” Rodrigo Garcíi z 2022 roku), który – widząc, że nie może liczyć na starszego brata Gruffudda (Rhys Ifans), bez ogródek flirtującego z pracownicą pawilonu imieniem Bella (Taylor Russell; zdecydowanie najjaśniejszy punkt spektaklu, aktorka znana, ot, choćby, z udziału w „Falach” Treya Edwarda Shultsa z 2019 roku) – próbuje samodzielnie zapanować nad kryzysem. Mimo że powinien celebrować urodziny córki, co wypomina mu żona Anne (Lake Bell z „Lata tajemnic” Jamesa Ponsoldta z 2022 roku), mężczyzna stara się – dosłownie i w przenośni – podnieść matulę z sofy. Pewnie łatwiej byłoby zadzwonić po karetkę, co sugeruje skądinąd Linda (Lara Flynn Boyle), siostra Davida przekonana, że osiemdziesięciolatka postradała zmysły, ale ten stanowczo odmawia. Przyjmuje za to pomoc zaoferowaną mu przez Bellę, która godzi się na to, by nocował na zapleczu – wszak łóżek w nim pod dostatkiem – aż do momentu zażegnania impasu.

„Mother, Couch!” (2023), reżyserski debiut urodzonego w Malmö Niclasa Larssona, to film oparty na wydanej w 2020 roku szwedzkiej powieści „Mamma i soffa” Jerkera Virdborgsa. To, przynajmniej na pierwszy rzut oka, skąpana w oparach absurdu opowieść o – jako rzecze tytuł – matce na kanapie, ale pod powierzchnią, i to wcale nie tak głęboko, kryje się egzystencjalny dramat człowieka poranionego przez życie (nie bez powodu raz po raz przez kadr przewijają się, niczym strzelba Czechowa, nóż, idealne narzędzie do dźgnięcia w plecy, oraz – uwaga! – piła mechaniczna). Oto zwyczajna na pozór wizyta w salonie meblowym przekształca się w tragedię łączącą w sobie pełną ludzkich lęków prozę Franza Kafki oraz surrealistyczne kino spod znaku Luisa Buñuela.

Larsson, nie odżegnując się od cierpkiego humoru, kreśli dzieło upiorne i oniryczne, w którym zderza ze sobą pogrążoną w żalach i resentymentach seniorkę z jej własnym potomstwem, metrykalnie dorosłym, ale mentalnie wciąż tkwiącym w dziecięctwie. Im bardziej dwóch synów i córka siłują się, by wyciągnąć kobietę z magazynu, tym gęstsza staje się atmosfera, zwłaszcza że na jaw wychodzą pilnie strzeżone tajemnice z przeszłości. Napięcie i frustracja postępują, co odbija się szczególnie na najwrażliwszym z tria Davidzie, którego skrajne emocje i narastająca dezorientacja zaczynają manifestować się na zewnątrz. Narracja subiektywizuje się do tego stopnia, że otaczająca bohaterów przestrzeń sklepu przekształca się w projekcję wspomnień granego przez McGregora mężczyzny i wraz z każdą kolejną sceną coraz mocniej ewoluuje w rodzinny dom (utrzymane w kolorach ziemi zdjęcia Chayse’a Irvina oraz skupiona na detalach scenografia Mikaela Varhelyi’ego katapultują widza do miejsca, w którym dorastał David). Film Larssona niespodziewanie przeobraża się w filozoficzny horror. Punkt sprzedaży mebli przeistacza się natomiast w swego rodzaju czyścieć, arenę walki o dusze matki i syna (w wywiadzie udzielonym magazynowi „Variety” przy okazji premiery utworu na festiwalu w Toronto reżyser przyznał nawet, że postać Belli, dziewczyny „słodkiej i niepokojącej zarazem”, pisał tak, jakby była aniołem, co koresponduje notabene z jej białym strojem).

„Mother, Couch!” ogląda się z zapartym tchem. To portret familii, której członkowie tak długo funkcjonowali z dala od siebie (dość powiedzieć, iż Gruffudd nie tylko nie zaprosił Davida na swój ślub, ale także go o nim nie poinformował), że teraz, w momencie konfrontacji, nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Mnożą się niedopowiedzenia, półprawdy oraz najzwyczajniejsze kłamstwa. W protagonistach nie ma ani zrozumienia, ani empatii. „Czy to jakaś gra?” – pyta w pewnej chwili skonfundowany David, który grzęźnie w szaleństwie. Zarówno matka na kanapie, jak i jej – o, ironio! – pociechy krwawią. Niemniej jednak Larsson nie pozostawia tych bohaterów na pastwę losu. Gdzieś w oddali tli się nadzieja, że jeszcze może być normalnie. Wystarczy usiąść do stołu i wieczerzać.

Recenzja filmu Mother, Couch!; reż. Niclas Larsson; USA 2023; 96 minut