Małolaty na tropie

James Ponsoldt może się poszczycić między innymi tym, że zrobił jeden z najciekawszych filmów 2013 roku, a mianowicie pokazywane na Sundance „Cudowne tu i teraz”, słodko-gorzką historię o dojrzewaniu, która zwróciła uwagę świata na Milesa Tellera, i to zanim ten zdążył zagrać w obsypanym nagrodami „Whiplash” (reż. Damien Chazelle, 2014). Dwa wcześniejsze utwory Ponsoldta – „Mów mi tato” (2006) oraz „Wyjść na prostą” (2012) – również zadebiutowały podczas święta tak zwanego kina niezależnego odbywającego się w Park City w stanie Utah. Nie inaczej było w przypadku czwartego pełnospektaklowego utworu reżysera, czyli „Końca trasy” (2015), relacjonującego spotkanie pisarza Davida Fostera Wallace’a (Jason Segel) z Davidem Lipskym (Jesse Eisenberg), dziennikarzem magazynu „Rolling Stone”. Zanim w 2022 roku Ponsoldt powrócił na Sundance, zrealizował wyjątkowo nieudany obraz, zwłaszcza jak na standardy, do jakich przyzwyczaił widownię, to jest „The Circle. Krąg” (2017), dystopię, w której wystąpili Emma Watson i Tom Hanks. Siedmioletnia nieobecność na jednym z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych festiwali globu musiała dać mu się we znaki, skoro jego ostatniemu projektowi – „Latu tajemnic” (2022) – bliżej jakością, zwłaszcza scenariusza, do niefortunnej opowieści o wszechmocnej firmie technologicznej niż do cudowności sprzed niemal dekady.

Amerykańskie przedmieścia. Ostatni weekend wakacji. Cztery przyjaciółki – Daisy (Lia Barnett), Lola (Sanai Victoria), Dina (Madalen Mills) i Mari (Eden Grace Redfield; zdecydowanie najsłabsza w całej aktorskiej stawce) – starają się chwytać dzień, póki jeszcze mogą. Wszak tuż za rogiem czai się pierwszy poniedziałek roku szkolnego. Już wkrótce dziewczęta rozpoczną naukę w nowym gimnazjum. Zanim ich ścieżki się rozejdą, bawią się w najlepsze, co sugeruje utrzymana w iście arkadyjskim klimacie – oraz, rzecz jasna, zdejmowana przy użyciu zdjęć zwolnionych – sekwencja towarzysząca czołówce, w której jedenastolatki biegną beztrosko przez trawnik, a rozpryskiwana przez zraszacze woda, w połączeniu ze światłem słonecznym, rysuje na ekranie tęczę. Piękny i przepojony radością moment, bodaj ostatni taki w tym filmie.

Szwendając się po okolicznym lesie, najlepsze kumpele – niczym niegdyś chłopcy w kinie tego typu (vide: „Stań przy mnie” Roba Reinera z 1986 roku) – przegadawszy kilka tematów w sposób niewspółmierny do ich wieku, trafiają na zwłoki mężczyzny. Wypadałoby w takiej sytuacji powiadomić władze albo przynajmniej rodziców, zwłaszcza że matka Daisy (grana przez Lake Bell) jest policjantką, lecz nic takiego się nie dzieje. Wprawdzie przez chwilę pannice kłócą się o to, jak należy się zachować, ale ostatecznie podejmują decyzję o przeprowadzeniu śledztwa na własną rękę. Dlaczego nie? Gdy nauczyciele zapytają, co robiły w trakcie laby, będą mogły przywołać historię, która nie ma sobie równych. Zabawa w smarkate detektywki, ot co. I tak Daisy, Lola, Dina oraz Mari wyruszają na przygodę. Po drodze wstępują do podrzędnego pubu, w którym udaje im się przesłuchać barmankę (!), a potem – włamawszy się do szkoły i przeczesawszy Darknet (!) – znajdują nawet garaż, w którym denat trzymał cały swój dobytek (dlaczego w środku wciąż pali się światło i gra telewizor?).

Madalen Mills, Sanai Victoria, Eden Grace Redfield i Lia Barnett w filmie "Lato tajemnic" (reż. James Ponsoldt, 2022)

Ponsoldt oraz jego współscenarzysta, debiutant Benjamin Percy, kreślą anegdotę, która na pierwszy rzut oka wydaje się kolejną, zanurzoną w nostalgii opowieścią o dojrzewaniu. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie to, że twórcy – chcąc dotrzeć do celu – sięgają po motywy rodem z kina grozy, niewinnie sygnalizowane skądinąd już w nawiązującej do slashera scenie otwierającej film, próbując udowodnić tym samym, na wskroś łopatologicznie, że dorastanie to istny horror. Łączenie wątków ściśle realistycznych z tymi, które wykraczają poza świat odbierany zmysłowo, nie wychodzi „Latu tajemnic” na dobre. Naciągany wydaje się już sam punkt wyjścia, który generuje mnóstwo problemów odbiorczych. Jak widz ma się zaangażować w losy tych rzekomo superinteligentnych dziewcząt, skoro te na wstępie popełniają kardynalny błąd, nie zgłaszając odnalezienia truposza ani stróżom prawa, ani zaniepokojonym rodzinom? Jaki jest powód, dla którego wybierają taką opcję? Kuriozalny – milczą, ponieważ wiedzą, że gdyby puściły parę z ust, zostałyby zasypane gradem pytań, na które najzwyczajniej nie chce im się odpowiadać! Tu nasuwa się zatem taka oto kwestia: czy młodociane bohaterki, które dopiero co rozprawiały o patriarchacie, jakby były co najmniej studentkami, rozumieją w ogóle istotę śmierci? („Każdy wasz krok niesie was naprzód w czasie. A gdyby odwrotność tego twierdzenia też była prawdziwa? Gdyby każdy krok w tył sprawiał, że cofacie się w czasie?” – filozofuje któraś z nich, nie potrafiąc zarazem wykrzesać z siebie choćby odrobiny empatii pozwalającej, by ta farsa potoczyła się inaczej).

Dokonany przez nie wybór generuje koszmary. Wzrok zaczyna płatać im figle, a to, co pragnie przekazać Ponsoldt staje się coraz bardziej oczywiste. „Lato tajemnic” to kino transgresyjne. Weekend wieńczący wakacje to etap, na którym kończy się dzieciństwo, a zaczyna quasi-dorosłość. Cóż z tego, skoro reżyser i scenarzysta projektują tu własne bolączki, szkicując ten fatalny przekaz tak, jakby chcieli mówić nie o Daisy, Loli, Dinie i Mari, a o sobie. Znamienne jest to, że protagonistki długo nie sięgają po telefony. Można w związku z tym odnieść wrażenie, że akcja filmu rozgrywa się w latach osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych. Wątpliwości rozwiewa dialog nawiązujący do dorobków artystycznych Taylor Swift i Beyoncé. Kiedy wreszcie jedna bohaterek niszczy smartfon należący do drugiej, dzieje się coś absurdalnego – poszkodowana dziewczynka krzyczy załamana, że roztrzaskany przedmiot był całym jej życiem. Może i tak, ale chyba w innej rzeczywistości. Przedtem Ponsoldt ani razu nie zasugerował bowiem, by nastolatki były uzależnione od mediów społecznościowych. Równie niewiarygodnie wypada rozmowa o helikopterowych matkach, i to prowadzona w czasie, gdy panienki biegają samopas, zupełnie tak, jakby wychowywały się na przełomie XX i XXI wieku.

W przesiąkniętym tęsknotą za młodością i minionymi epokami „Lecie tajemnic” niedorzeczności mnożą się wraz z każdą upływającą minutą, a wszystko po to, by opowiedzieć o tym, że dorosłość wcale nie jest taka fajna.

Recenzja filmu Lato tajemnic (Summering); reż. James Ponsoldt; USA 2022; 87 minut