Niezniszczalni?

Rozwijający się w spektrum autyzmu Austin LeRette (Jacob Laval) cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Dolegliwość tę odziedziczył po matce Teresie (Meghann Fahy). W prowadzonej ponad kadrem narracji trzynastolatek skrupulatnie wylicza wszystkie obrażenia ciała, jakim uległ, począwszy od uszkodzenia żeber przy przyjściu na świat. Młodzian lubi dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić. Wykonując działania matematyczne, łatwiej mu uporządkować własną doczesność. Gdyby tylko za ich pomocą mógł poukładać egzystencję swojego ojca Scotta (Zachary Levi).

Nie ulega wątpliwości, że staruszek Austina się pogubił. Jego ambitne plany zakładające między innymi przeprowadzkę do Nowego Jorku, pracę w prężnie działającej agencji reklamowej z siedzibą na Manhattanie i posiadanie zielonego samochodu marki Volvo spaliły na panewce. Gdy Teresa zaszła w ciążę – na trzeciej randce, jak skrupulatnie odnotowuje Austin – Scott postanowił przewartościować swe życie. Jeśli chciał być dobrym tatą – a zaiste chciał – to nie miał innego wyboru. Sęk w tym, że wraz z upływem czasu mężczyzna zaczął coraz bardziej upadać. I choć pozostaje człowiekiem kochającym – tak partnerkę, jak i potomstwo (para ostatecznie doczekała się drugiego dziecka, czyli granego przez Gavina Warrena chłopca imieniem Logan) – to jest też osobą zmagającą się z wewnętrznymi demonami. Jego uzależnienie od alkoholu przyczynia się do popadnięcia w tarapaty i finansowe, i małżeńskie.

Wbrew temu, co sugeruje tytuł filmu, „Jeden na milion” (2025) w reżyserii Jona Gunna – twórcy, który ma na koncie recenzowany tu utwór „Aniołowie są wśród nas” (2024) – jest nie tyle opowieścią o Austinie, a o jego ojcu. To, zdaje się, największy błąd, jaki popełnia autor, który skądinąd oparł całość na losach jak najprawdziwszej rodziny z Oklahomy w Stanach Zjednoczonych. Młodzian – kolekcjoner płyt DVD i fikuśnych nakryć głowy, zakochany przy tym w trampkach, smokach, naleśnikach, kawałkach kurczaka w panierce oraz sosie ranczerskim – jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem kreślonej przez Gunna historii, ale także jej katalizatorem. Bez niego nie byłoby anegdoty.

Reżyser często o tym zapomina. Owszem, w „Jednym na milion” pojawia się kolejne spojrzenie na neuroróżnorodność, znowu inne niż w serialach takich jak choćby „Atypowy” (2017-2021) czy „Tak to widzimy” (2022) – Austin jest rozbrykany i gadatliwy, z chęcią nawiązuje relacje z rówieśnikami i do woli puszcza wodze wyobraźni – ale Gunna w większym stopniu interesuje to, czego doświadcza Scott, a zatem jego lęki i wątpliwości. Ba, nawet spotkania mężczyzny z wyimaginowanym przyjacielem Joem (Drew Powell) są dla twórcy ciekawsze niż to, z czym boryka się Austin (Teresa jest natomiast postacią wyraźnie drugoplanową, mimo iż to ona trzyma w ryzach tę familię). Nie byłoby w tym bynajmniej nic złego – wszak niedawno podobną optykę przyjął Tony Goldwyn w filmie „Mój syn Ezra” (2023) – gdyby nie to, że Gunn aż zanadto przekracza granicę pomiędzy kinem inspirującym, podnoszącym na duchu i dodającym odwagi a nadmiernym sentymentalizmem.

„Jeden na milion” jest obrazem ku pokrzepieniu, którego główny bohater – raz jeszcze: nie Austin, a Scott – poszukuje nie tylko odkupienia, lecz również sposobu na to, by docenić to, co ma. Bez wątpienia głębokie to przesłanie, ale realizacja Gunna to ponadto dzieło epatujące nieszczęściami spadającymi na LeRette’ów niczym plagi egipskie albo raczej klęski dotykające Hioba. Scott jawi się tu jako współczesne ucieleśnienie biblijnej postaci, której życie stało się przedmiotem zakładu między Bogiem a Szatanem. Jego wiara także zostaje wystawiona na próbę, z której – jak można się spodziewać – protagonista wychodzi zwycięsko (takimi prawami, na wskroś przewidywalnymi, rządzi się przecież konwencja). Ale – jako się rzekło – perypetie Scotta nie są w połowie tak zajmujące jak to, czego doznaje jego dziecko. Niemniej jednak Gunn nic sobie z tego nie robi, skupiając swą uwagę na tak banalnych prawdach jak ta, że rzeczy ulegają zniszczeniu (to oczywiście pretekst do tego, by następnie je naprawić). Trzeba by nie mieć serca, by stwierdzić, że „Jeden na milion” to film nieudany czy wręcz zły. Jest po prostu przeciętny.

Recenzja filmu Jeden na milion (The Unbreakable Boy); reż. Jon Gunn; USA 2025; 109 minut