Słuszna sprawa

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Gdyby nie oznajmiająca ten fakt plansza otwierająca, twórców filmu „Aniołowie są wśród nas” (2024) – na czele z reżyserem Jonem Gunnem, który na koncie ma szereg tytułów wpisujących się w nurt kina religijnego o zabarwieniu wyraźnie chrześcijańskim (vide: „Czy naprawdę wierzysz?” z 2015 roku), oraz scenarzystkami Meg Tilly i Kelly Fremon Craig (autorką komediodramatu „Jesteś tam, Boże? To ja, Margaret” z 2023 roku) – można by śmiało posądzić o wyrachowane manipulowanie emocjami widza. Tak się bowiem składa, że klechda opowiedziana w obrazie jest tak nieprzyzwoicie łzawa, że nawet największy cynik nie jest w stanie przejść obok niej obojętnie.

Akcja rozpoczyna się pod koniec roku 1993 (kończy zaś kilka miesięcy później, w roku 1994, gdy przez Stany Zjednoczone przetoczyła się jedna z najsroższych zim w dziejach kraju, podczas której temperatury spadły do zawrotnych 46 stopni Celsjusza poniżej zera, co z kolei doprowadziło do śmierci ponad stu osób). Oto Sharon Stevens (Hilary Swank), uzależniona od alkoholu fryzjerka z Louisville w stanie Kentucky, przeczytawszy w gazecie informację o Michelle Schmitt (Emily Mitchell) – pięciolatce, która nie dość, że właśnie straciła matkę (Amy Acker), to jeszcze cierpi na rzadką chorobę i oczekuje na mogący odmienić jej los przeszczep wątroby – odnajduje cel w życiu (ironia polega tu na tym, że narząd potrzebny dziewczynce do normalnego funkcjonowania Sharon, sięgając po wysokoprocentowe używki, niszczy na własne życzenie).

Kobieta postanawia wesprzeć rodzinę, której głową jest zamknięty w sobie i nieposiadający ubezpieczenia Ed (Alan Ritchson), najpierw organizując niewielką zbiórkę pieniędzy, a następnie dokładając wszelkich starań, by Schmittowie wyszli na prostą (wprawdzie ich długi są ogromne, ale patriarcha, rzecz jasna, nawet nie bierze pod uwagę sprzedaży domu urządzonego przez jego zmarłą żonę). Kiedy Sharon, która nigdy nie przyjmuje odmowy, zjawia się na przed drzwiami wdowca, ten nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw. Duma nie pozwala, by przyjął jałmużnę, lecz Barbara (Nancy Travis), jego matula, pomagająca mu w opiece nad potomstwem, upatruje w tym geście znaku od Boga, odpowiedzi na jej modlitwy.

„Aniołowie są wśród nas” to film bez wątpienia chwytający za serce. Nie ma w tym nic złego, zwłaszcza że anegdota jest sprawnie prowadzona przez Gunna, który skupia się na kluczowych problemach swoich bohaterów, nie dodając im kolejnych (na próżno szukać tu zatem, ot, choćby, wątku romantycznego). Niemniej jednak czuć, że to utwór, który przeszedłby bez echa, gdyby nie zaangażowano doń dwóch gwiazd (Swank to wszak dwukrotna zdobywczynią Oscara, natomiast Ritchson, dzięki występowi w bijącym rekordy popularności serialu „Reacher”, nadawanemu od 2022 roku, jest obecnie, co tu dużo mówić, na topie).

Dzieło Gunna może i nie ma zbyt wiele do zaoferowania, ale przynosi dziwnego rodzaju ukojenie (albo raczej poczucie, że oto jest czasami sprawiedliwość na tym świecie). Od samego początku wiadomo, dokąd zmierza ten przekaz. Im bliżej finału, którego nie powstydziłby się znany z ratunków w ostatniej chwili David Wark Griffith, twórca „Narodzin narodu” (1915), tym robi się bardziej ckliwie, wręcz pompatycznie (ostatnia, zrealizowana z rozmachem sekwencja obejmuje transport do oddalonego o kilkaset kilometrów szpitala – helikopterem i w zamieci śnieżnej – coraz słabszej Michelle. Reżyser kreśli protagonistów stereotypowo – ona, wykolejona, ale mająca serce większe niż jego muskuły; on, pomimo przeciwności, z podniesioną głową i napiętymi bicepsami kroczący naprzód – osiągając przy tym swój cel. Obraz „Aniołowie są wśród nas” nie dorobi się raczej statusu „Erin Brockovich” (2000) Stevena Soderbergha (to skądinąd podobne filmy), ale niemal na pewno zagwarantuje odbiorcy cały wachlarz emocji.

Recenzja filmu Aniołowie są wśród nas (Ordinary Angels); reż. Jon Gunn; USA 2024; 116 minut