Gotowe na wszystko
Francuski operator Benoît Delhomme portfolio ma bardzo bogate. Wystarczy odwiedzić jego oficjalną stronę internetową, by się o tym przekonać. Jako zdjęciowiec współpracował z takimi markami jak Cartier, Dior, Chanel, Calvin Klein, Hugo Boss, Yves Saint Laurent czy Zara, a zrealizowane przezeń reklamy dla tych przedsiębiorstw są nie tylko atrakcyjne wizualnie, ale również dość znane (także w Polsce). To on odpowiada za stronę plastyczną takich utworów jak choćby „Kupiec wenecki” (reż. Michael Radford, 2004), „Gangster” (reż. John Hillcoat, 2012), „Teoria wszystkiego” (reż. James Marsh, 2014), „Van Gogh. U bram wieczności” (reż. Julian Schnabel, 2018) czy wreszcie recenzowana tu „Minamata” (reż. Andrew Levitas, 2020).
Po przeanalizowaniu jego filmografii bodaj nikogo nie powinno dziwić, że na swój debiut reżyserski wybrał materiał, który opowiedzieć można obrazem. Szkoda natomiast, że kreśląc zakorzenioną w epoce prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego historię sąsiadek poróżnionych tragedią, zapomniał o tym, że kino oparte wyłącznie na warstwie optycznej, ale pozbawione treści, to kino – co tu dużo mówić – nudne. Taki właśnie – nużący i pozbawiony wyrazu – jest jego „Instynkt” (2024), powstały na podstawie książki „Derrière la haine” autorstwa Barbary Abel oraz jej belgijskiej ekranizacji, czyli thrillera „Instynkt matki” (reż. Olivier Masset-Depasse, 2018).
Lata sześćdziesiąte, gdzieś na amerykańskich przedmieściach. Gdy Stany Zjednoczone biorą udział w wyścigu kosmicznym, którego celem jest pokonanie Związku Radzieckiego w rywalizacji o to, kto wcześniej dokona eksploracji przestrzeni pozaziemskiej i umieści człowieka na Księżycu, zwykli Jankesi konkurują między sobą w inny sposób, porównując swoje cztery kąty, ogrody, sprzęty kuchenne oraz, rzecz jasna, samochody. Osobami, które nie przelicytowują się niepotrzebnie, są mieszkające obok siebie Alice (Jessica Chastain; znana z „Dobrego opiekuna” Tobiasa Lindholma z 2022 roku), dziennikarka na urlopie macierzyńskim, której marzy się powrót do zawodu, oraz będąca niegdyś pielęgniarką – a obecnie wychowująca potomka – Céline (Anne Hathaway z „Miłości bez ostrzeżenia” Rebeki Miller z roku 2023). Panie, może z wyjątkiem fryzur (pierwsza jest blondynką rodem z kina Alfreda Hitchcocka, druga stylizuje się raczej na Jackie Kennedy), więcej łączy, niż dzieli.
Domy mają prawie identyczne, trawniki tak samo starannie przystrzyżone, urządzenia AGD na podobnym poziomie, zaś samochody – niemal bliźniacze. Nawet ich synowie są rówieśnikami. Theo (Eamon Patrick O’Connell), oczko w głowie Alice i jej męża Simona (Anders Danielsen Lie), głównego księgowego w nienazwanej nigdy firmie, oraz Max (Baylen D. Bielitz), pociecha Céline i Damiana (Josh Charles), przedstawiciela koncernu farmaceutycznego, to ośmiolatkowie, którzy spędzają ze sobą mnóstwo czasu, i w szkole, i po lekcjach.

Sielankę w egzystencji tej szczęśliwej gromadki przerywa katastrofa. Oto Max wypada z balkonu i ginie na miejscu. Świadkująca zdarzeniu Alice nie może przestać myśleć o tym, że dziecko żyłoby, gdyby ona zdążyła w porę zareagować („Mogłam dobiec szybciej, to moja wina” – wyznaje partnerowi). Céline natomiast, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią jedynaka (skomplikowany poród przyczynił się dodatkowo do tego, że teraz jest bezpłodna), zostaje odesłana do specjalistycznego ośrodka, by po opuszczeniu go skupić całą swą uwagę na Theo. To z kolei, co zrozumiałe, nie w smak jest Alice, która zaczyna podejrzewać przyjaciółkę zza płotu o próbę odebrania jej ukochanego chłopca. I słusznie!
Film Delhomme’a byłby dobry, gdyby nie wyreżyserował go Delhomme, a na przykład – w idealnym świecie – wspomniany już Hitchcock (nie tak znowuż trudno wyobrazić sobie, że w sygnowanym przez niego projekcie wystąpiłyby Joan Crawford i Bette Davis). To oczywiście czysta fantazja. Widz musi się zadowolić – lub nie – tym, co oferuje mu pochodzący z Paryża operator, który stanął tym razem za kamerą w innej roli. „Instynkt”, mimo iż stylowy, jest – jako się rzekło – niezajmujący, co wynika z tego, że to dzieło aż zanadto poważne. Brakuje w nim odrobiny luzu. Ze świecą szukać w napisanym przez Sarah Conradt scenariuszu choćby jednego żartu. Owszem, poruszona przez Delhomme’a tematyka nie skłania do dowcipkowania, ale całości wyszłoby na dobre, gdyby okrasić ją, nawet w minimalnym stopniu, autoironią.
Reżyser rezygnuje z tego rozwiązania, energię skupiając na traumie i wynikających z niej problemów, które zaburzają idyllę kolorowych przedmieść (tuż po wypadku Maxa film staje się posępny nie tylko na poziomie anegdoty, ale również obrazu). To, co wydarzyło się tego feralnego dnia, doprowadza do szaleństwa każdego z bohaterów dramatu, który w ostatnim akcie przekształca się w thriller skupiający się wokół psychologicznej manipulacji (tak, to utwór o gaslightingu). Delhomme nie jest niestety zręcznym narratorem, przez co jego debiut prezentuje się koniec końców jako ubogi krewny „Gotowych na wszystko” (2004-2012).