Morderczyni z przedmieść
Emma Brackett (Kaley Cuoco; znana między innymi z „Randki w nieskończoność” Alexa Lehmanna z 2022 roku) prowadzi podwójne życie. Na co dzień jest szczęśliwą żoną Dave’a (David Oyelowo z „Nieba o północy” George’a Clooneya z 2020 roku) i spełnioną matką dwojga dzieci (Lucia Aliu i Regan Bryan-Gudgeon), z którymi mieszka gdzieś na spokojnych przedmieściach stanu New Jersey. Od czasu do czasu natomiast – o czym jej rodzina nie ma zielonego pojęcia – wyrusza w podróż, której celem jest zabicie osoby wskazanej jej przez zleceniodawcę.
Po powrocie z jednej z takich eskapad Emma, relacjonując mężowi, że na wyjeździe służbowym do Nebraski wiało nudą (w istocie była nie na „wykładach dla kadry średniego szczebla o dodaniu opcji wege do oferty, a w Argentynie, gdzie sprzątnęła jakiegoś kolesia), orientuje się, że zapomniała o siódmej rocznicy ślubu. Chcąc wynagrodzić Dave’owi wysiłek, który ten włożył w organizację przegapionego przez nią jubileuszu, a przy okazji dodać nieco pikanterii do ich sfery intymnej, kobieta wpada na pomysł – jakże ryzykowny lub, mówiąc wprost, niedorzeczny, biorąc pod uwagę wykonywany przez nią zawód – by para spotkała się na igraszki w Nowym Jorku, udając nieznajomych.
Jak wymyśliła, tak też się dzieje. Emma, przywdziawszy perukę, zjawia się hotelowym barze. Dave zaś, utknąwszy w korku, spóźnia się na schadzkę. Do samotnej pani Brackett przysiada się zatem Bob Kellerman (wnoszący trochę wigoru do tej zatęchłej opowieści Bill Nighy), elegancki jegomość, który rozpoznaje w towarzyszce poszukiwaną przez międzynarodowy syndykat zbrodni płatną morderczynię. Emma, świadoma tego, co się święci, upija Dave’a, gdy ten dociera w końcu na miejsce, by następnie rozprawić się z Bobem, zanim on rozprawi się z nią.
Nazajutrz o śmierci Kellermana trąbią media. Dave, wytrzeźwiawszy, wpada w panikę. Wszak on i jego ukochana byli jedynymi gośćmi, którzy rozmawiali z nieboszczykiem, a to, że założyli przebrania i podali w recepcji fałszywe personalia, nie działa bynajmniej na ich korzyść. Emma, zdemaskowana przez wrogą organizację, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Wciąż trzymając swą prawdziwą tożsamość w tajemnicy przed partnerem, wyjeżdża za granicę. Sęk w tym, że Dave – zatrzymany przez agentkę Gwen Carver (Connie Nielsen) – dowiaduje się, kim zaiste jest jego żona.

„Zabójcza gra” (2024) Thomasa Vincenta, nominalnie komedia sensacyjna, nie jest ani zabawna, ani tym bardziej satysfakcjonująca jako kino akcji. To o tyle smutne, że za jej kamerą stanął człowiek, który wprawdzie na koncie ma niewiele znaczących filmów – głównie francuskich, gdyż z tego kręgu kulturowego się wywodzi – ale za to zrealizował odcinek pilotażowy jednego z najciekawszych seriali XXI wieku, a mianowicie „Reachera” (2022), pełniąc równocześnie funkcję producenta wykonawczego całego otwierającego sezonu. Mając świadomość tego, za jaki hit Vincent jeszcze do niedawna odpowiadał, nie sposób nie przyjmować „Zabójczej gry” z tym większą goryczą. Wszak jego debiutanckie anglojęzyczne dzieło – podobnie jak „Reacher” – zasadza się, w dużym skrócie, rzecz jasna, na założeniu łączącym humor z bijatykami.
Problem polega na tym, że w „Zabójczej grze” ten pierwszy element jest wyjątkowo fatalny (spośród setek zdań wypowiadanych przez bohaterów w pamięci pozostaje tylko to wypowiadane przez Dave’a, który – słysząc utyskiwania żony twierdzącej, że nie umie nic poza posyłaniem ludzi na tamten świat – konstatuje, jak gdyby nigdy nic, waląc prosto z mostu: „To się naucz!”), a drugi to, bez przesady ujmując, wygenerowane na autopilocie sceny walk i strzelanin. Na poziomie zarówno treści, jak i formy „Zabójcza gra” nijak nie wyróżnia się na tle filmów powstających masowo na zamówienie mediów strumieniowych. A szkoda, bo wstępny akt jest całkiem obiecujący, zwłaszcza cała sekwencja z brawurowo interpretowanym przez Nighy’ego Bobem, która jawi się nie tylko jako śmieszniejsza od pozostałych, ale również zbudowana w oparciu o coś, co nazwać można by suspensem. Pomiędzy Cuoco a Oyelowo – analogicznie skądinąd jak w przypadku odgrywanych przez nich postaci – nie ma nic, co pozwalałoby widzowi zaangażować się emocjonalnie w tę historię, z której morał płynie taki, że zło oraz sam akt zabijania da się zbagatelizować, o ile mamusia nie przypali naleśników i będzie pamiętać o kolejnej rocznicy.