Wpatrzeni w gwiazdy

Rok 2049. Doktor Augustine Lofthouse (George Clooney), poświęciwszy całe swe życie na poszukiwaniu planety, na którą mogłaby się przenieść ludzkość, by przedłużyć istnienie gatunku, przebywa samotnie w stacji badawczej na północnym kole podbiegunowym. Nieco wcześniej obiekt opuścili pozostali pracownicy, zabierając wraz z sobą rodziny. Nie do końca wiadomo, dokąd się udali, uciekając przed skutkami globalnej katastrofy ekologicznej (najwyraźniej światu nie udało się osiągnąć planowanej neutralności klimatycznej). Pewne jest natomiast to, że podczas chaotycznej ewakuacji jedna z kobiet zgubiła córkę Iris (Caoilinn Springall), odnalezioną następnie przez Lofthouse’a.

Równolegle na niezdatną do życia Ziemię wraca załoga promu kosmicznego o nazwie Aether (w mitologii greckiej uosobienie wyższych rejonów niebieskich). Jej celem była eksploracja jednego z księżyców Jowisza, pozwalająca znaleźć odpowiedź na pytanie, czy jest on odpowiedni do zamieszkania przez ludzi. Lofthouse, chcąc ostrzec kapitana Adewole’a (David Oyelowo) i jego ekipę – Sully (Felicity Jones), Mayę (Tiffany Boone), Sancheza (Demián Bichir) i Mitchella (Kyle Chandler) – oraz skłonić ich do zawrócenia i udania się w kierunku nowego świata, postanawia przemierzyć wraz z dziewczynką Arktykę, by dostać się do stacji z silniejszym nadajnikiem.

„Niebo o północy” (2020) w reżyserii George’a Clooneya, oparte na powieści Lily Brooks-Dalton z 2016 roku, zaadaptowanej przez Marka L. Smitha, scenarzystę głośnej „Zjawy” (reż. Alejandro G. Iñárritu, 2015), to film dystopijny i niepozostawiający żadnych złudzeń, pomimo odkrywającego światełko w tunelu szczęśliwego zakończenia, wyrażanego także poprzez ciążę jednej z astronautek. Wizja przyszłości nie należy tu do optymistycznych. Ludzkość, mówiąc wprost, nawaliła. Z tym brzemieniem mierzy się doktor Lofthouse, który – na wzór Prometeusza – rozpalił w mieszkańcach Ziemi ogień wiary w lepszy los, z tym, że gdzieindziej, z dala od błękitnej planety. Za karę jego trzewia trawi nowotwór, najpierw zalewany mocnym alkoholem, następnie łagodzony poprzez cykliczne transfuzje krwi.

Caoilinn Springall i George Clooney w filmie "Niebo o północy" (reż. George Clooney, 2020)

Brodaty Clooney jako ostatni ocalały człowiek, zmęczony, kaszlący i kulejący, a jednak wciąż walczący o przetrwanie swoje, towarzyszącej mu dziewczynki oraz członków ekspedycji, jest znakomity, mimo iż występ ten jest wyjątkowo skromny. Jego relacja z Iris stanowi emocjonalny rdzeń filmu, nawet jeśli aż nazbyt wyrachowany. Zamarznięte serce mężczyzny zaczyna topnieć. „Niebo o północy” to swoiste połączenie postapokaliptycznej „Drogi” (reż. John Hillcoat, 2009) z naturalistycznym obrazem „Logan: Wolverine” (reż. James Mangold, 2017). W dużych oczach debiutującej przed kamerą Springall wyraża się troska o przyszłość planety – w jej spojrzeniu tkwi zarówno smutek, jak i ciekawość, a może także resztka nadziei. Niewykluczone, że milcząca i obserwująca sytuację bohaterka uosabia tu Ziemię. Coś jest na rzeczy, gdy zrezygnowany Lofthouse wyznaje, iż nie jest odpowiednią osobą, by jej pomóc, zaś jedyne słowa wypowiedziane przez dziewczynkę to pytanie „Kochałeś ją?”. Kogo? Kobietę, która przewija się w retrospekcjach, czy może kulę ziemską?

Problem w tym, że Clooney jako reżyser gubi się w swej opowieści, relacjonując wydarzenia mające miejsce na promie, aż zanadto czerpiąc z „Grawitacji” (reż. Alfonso Cuarón, 2013), której był wszak jedną z gwiazd. To, co dzieje się w stanie nieważkości, stanowi najsłabszą część całości, której nie ratuje nawet pełna spokoju sekwencja kosmicznego spaceru, okraszona partyturą Alexandre’a Desplata, przechodzącą następnie w przebój „Sweet Caroline” Neila Diamonda, będąca ostatecznie zwiastunem tragedii. Jak się okazuje, poza Ziemią nie ma jednak życia, wnet zaczyna brakować tlenu – bohaterowie zapełniający Aether to postaci jednowymiarowe, pozbawione głębi, w sposób wręcz czytankowy wspominające przeszłość na rodzinnej planecie i prowadzące jedną kuriozalną rozmowę za drugą.

„Nie zadbaliśmy o Ziemię podczas waszej nieobecności” – wyznaje ze wstydem Lofthouse, gdy w końcu udaje mu się skomunikować z załogą statku. Równie niestarannie Clooney traktuje materiał, z którym pracuje, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że to relacja odosobnionego mężczyzny z zagubioną dziewczynką może być tym elementem, który wzbudza największe zainteresowanie i uruchamia empatię, nawet jeśli składają się na nią momenty tak bzdurne, jak choćby pływanie w lodowatej wodzie bez żadnych konsekwencji czy powikłań dla przewlekle chorego człowieka.

Recenzja filmu Niebo o północy (The Midnight Sky); reż. George Clooney; USA 2020; 122 minuty