Duch teatru

Alex Thompson, zrobiwszy znakomitą „Świętą Frances” (2019) oraz raczej przeciętny „Obchód” (2022), powraca z nowym filmem, tym razem współreżyserowanym przez jego życiową partnerkę, czyli Kelly O’Sullivan. „Światełko w tunelu” (2024) – bo o tym utworze mowa – jest pełnospektaklowym debiutem twórczyni (wcześniej parała się głównie aktorstwem i scenariopisarstwem, choć w portfolio ma także realizację krótkometrażówki „Jak spędziłam wakacje” z 2022 roku), skądinąd bardzo dobrym. To dojrzałe kino, w którym autorzy przyglądają się trudnemu procesowi wychodzenia z żałoby, nie rezygnując przy tym z właściwego sobie poczucia humoru.

Pracownik budowlany Dan Mueller (Keith Kupferer) mieszka gdzieś na przedmieściach Chicago z żoną Sharon (Tara Mallen) i córką Daisy (Katherine Mallen Kupferer). Nie jest to rodzina jak z obrazka. Tych troje ludzi oddala się od siebie. Ponadto – jakby los niedostatecznie ich przetrącił – nastolatka dokłada familii zmartwień, popychając nauczycielkę, za co grozi jej wydalenie ze szkoły. W dziewczynie aż buzuje od negatywnych emocji, zaś takie, a nie inne zachowanie to jej sposób na ujarzmienie wewnętrznych demonów. Sposób nie zawsze skuteczny. Równie wybuchowy jest Dan (tylko Sharon stara się utrzymać sytuację w karbach, choć i tak wszystko wymyka się jej spod kontroli, a ona ledwo wisi na włosku). Któregoś dnia mężczyzna nie wytrzymuje i rzuca się z pięściami na dającego mu się we znaki kierowcę.

Temu wydarzeniu świadkuje Rita (Dolly de Leon; znana z „Pomiędzy świątyniami” Nathana Silvera z 2024 roku), aktorka z amatorskiego teatru ulokowanego naprzeciwko miejsca, w którym Dan kładzie asfalt. Jako że jej zespół przygotowuje się do wystawienia „Romea i Julii” Williama Szekspira, kobieta zachęca nieznajomego do wzięcia udziału w inscenizacji. Dan, mimo że początkowo sceptycznie zapatrujący się na ten pomysł, godzi się (Rita doskonale wie, od jakiej strony go podejść – argumenty wysuwa tak sprytnie, że można odnieść wrażenie, iż chłopaczyna nie ma wyjścia i musi się zgodzić na dołączenie do trupy). W trakcie prób Dan odnajduje w tragedii angielskiego dramaturga analogie do własnej egzystencji. Zakrawa to na paradoks, ale oto zapala się, nomen omen, światełko w tunelu.

Reżyserski duet, kreśląc historię Muellerów zmagających się z traumą po śmierci bliskiej osoby (scenariusz skonstruowany jest na tyle inteligentnie, że odpowiedzi na nurtujące widza pytania nadpływają dokładnie wtedy, kiedy nadpłynąć powinny), pokazuje, czym jest katharsis przynoszone przez sztukę. Cała trójka – grana skądinąd przez jak najprawdziwszą rodzinę – oczyszcza się z towarzyszących jej napięć. Zanim to jednak następuje, Dan, Sharon i Daisy są w rozsypce. Są, by tak rzec, pod presją (jest tu notabene moment, w którym patriarcha tańczy do piosenki „Under Pressure” Queen i Davida Bowiego, doznając wreszcie szczęścia).

Uchodzący za twardziela protagonista nie lubi gadać o tym, co mu dolega. Jest samotny i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo mu to doskwiera (na pytanie o tę kwestię reaguje wręcz zaskoczeniem). Strata, jakiej uprzednio doświadczył, przyczyniła się do tego, że odsunął się od kochających go kobiet. Zawiódł i siebie, i je. Nic zatem dziwnego, że nie potrafi zdobyć się na odwagę, by powiedzieć żonie i córce, czym zajmuje się po godzinach. Teatr staje się jego oazą, przestrzenią, w której może przestać tłumić gniew, irytację i łzy, ale – znowuż – w pojedynkę.

Dan potrzebuje chwili, by pojąć, że przekształcające się w terapię prace nad „Romeem i Julią” mogą służyć nie tylko jemu, ale również tym, które czekają na niego w domu. Nie na kozetce, a na teatralnych deskach odbywa mistyczną podróż, do wyruszenia w którą zaprasza – też po trosze nie mając wyboru – córkę. Podaje jej pomocną dłoń, na tej samej zasadzie, na jakiej rękę wyciągnęła doń Rita. To wszak ona – istny anioł stróż czuwający nad nim na ulicy – reaguje jako pierwsza, gdy widzi, że Mueller, na zewnątrz chłop jak dąb, w środku zlękniony niczym dziecko, jest już na skraju przepaści. Daisy, podobnie jak jej ojciec, traktuje scenę jako obszar, na którym może dać upust wszechogarniającej ją złości. Rodzina – także matka, choć na pozór trzymająca się z boku – dostaje w końcu pocieszenie. Dzieło Szekspira, tak jawnie korespondujące z ich życiem, uczy Muellerów przebaczać.

Trudno o lepszy dowód na uzdrawiającą moc twórczości artystycznej niż „Światełko w tunelu”, kino empatyzujące ze swoimi bohaterami, zwracające uwagę na ich wady, ale chętniej uwypuklające zalety, ciche i głośne jednocześnie, pokazujące smutki, ale i radości. O’Sullivan i Thompson, krocząc ścieżką przetartą przez „Świętą Frances”, sięgają po temat doniosły – a tym bez wątpienia jest samobójcza śmierć syna i brata, którego duch, na wzór tytułowej i nigdy niegaszonej w teatrze lampy, czuwa nad całym filmem – wydobywając zeń tyle blasku, ile się da.

Recenzja filmu Światełko w tunelu (Ghostlight); reż. Kelly O’Sullivan, Alex Thompson, USA 2024; 115 minut