Złodzieje z wyboru
Urodzony w 1965 roku i kojarzony głównie z kinem sensacyjnym Doug Liman jest bez wątpienia jednym z najintensywniej pracujących reżyserów XXI wieku. Sęk w tym, że to także twórca wyjątkowo nierówny. Zrobiwszy jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia „Swingersów” (1996) i „Go” (1999), a więc filmy zapewniające mu rozpoznawalność, w kolejne milenium wszedł hitem, który ugruntował jego pozycję w Hollywood. Mowa o świetnej „Tożsamości Bourne’a” (2002), po której Liman zrealizował przebój równie udany, czyli „Pana i panią Smith” (2005) z Bradem Pittem i Angeliną Jolie. Potem nastąpiło tąpnięcie. Oto powstał „Jumper” (2008) z popularnym wówczas Haydenem Christensenem, rzecz niemal nieoglądalna, przygodówka z elementami fantastyki naukowej.
Co ciekawe, reżyser zrehabilitował się dość szybko, wypuszczając na wskroś interesujące „Na skraju jutra” (2014), którego bohater, interpretowany przez Toma Cruise’a, niczym postać z gry komputerowej traci życie i zmartwychwstaje w tym samym punkcie kontrolnym. Następnie był, ot, choćby, przeciętny „Barry Seal: Król przemytu” (2017), a po czteroletniej przerwie – „Skazani na siebie” (2021), quasi-romans toczący się w początkowej fazie pandemii koronawirusa. W dalszej kolejności Liman podpisał się pod recenzowanym tu „Ruchomym chaosem” (2021), dziele science fiction źle przyjętym przez zachodnią krytykę, ostatecznie nie aż tak złym, jak można by się spodziewać. W końcu nadszedł rok 2024, kiedy to artysta dał widowni dwa projekty: „Road House”, powtórkę z klasycznego dziś „Wykidajły” (reż. Rowdy Herrington, 1989), i „Podżegaczy”, utwór nijaki, stanowiący gatunkową mieszankę, z której nic nie wynika.
Rory (Matt Damon; znany między innymi ze „Stillwater” Toma McCarthy’ego z 2021 roku) zawiódł na całej linii. Ten niegdyś żołnierz piechoty morskiej, a obecnie rozwodnik niepotrafiący spojrzeć synowi w oczy, ląduje na kozetce u doktor Donny Rivery (Hong Chau), której wyznaje, iż towarzyszą mu myśli samobójcze. Zależy mu na spotkaniu z dzieciakiem, ale na przeszkodzie stoją pieniądze, a raczej ich brak. Chodzi o ponad 30 tysięcy dolarów, na które składają się – jak wylicza – „honorarium adwokata, zaległe alimenty, hipoteka, opłaty za szkołę oraz pożyczka na sprzęt do hokeja”. By zdobyć taką forsę, musiałby chyba kraść.
I oto nadarza się okazja. Bostońscy rekieterzy – panowie Besegai i DeChico (odpowiednio: Michael Stuhlbarg i Alfred Molina) – planują skok na kasę. Ich celem jest skorumpowany burmistrz miasta, niejaki Miccelli (Ron Perlman), który przez dekady nachapał się na łapówkach tak bardzo, że prawdopodobnie ma na koncie miliony. Rory, absolutny żółtodziób w tym fachu, ma okraść polityka podczas wieczoru wyborczego (reelekcja, zdaniem zleceniodawców, jest pewna – nomen omen – na bank), a do pomocy zostaje mu dokooptowany Cobby (Casey Affleck z omawianego tu „Przyjaciela domu” Gabrieli Cowperthwaite z 2019 roku), niestroniący od alkoholu były skazaniec i straszna gaduła.

To, co miało pójść jak po maśle, nie wypala. Głosowania wcale nie wygrywa Miccelli, a jego kontrkandydat, to jest Mark Choi (Ronnie Cho), „skośnooki weganin abstynent”, jak go określa rywal, w związku z czym szmalu nie ma tyle, ile zakładano. Rory i Cobby uciekają więc z drobniakami. Problem w tym, że wśród złupionych przez nich fantów jest złota bransoletka, na której Miccelli kazał wygrawerować kod do sejfu (wypisz wymaluj MacGuffin!). W pościg za rabusiami ruszają ludzie z różnych stron barykady: Frank Toomey (Ving Rhames), człowiek wysłany przez włodarza Bostonu, a także Booch (Paul Walter Hauser) od duetu Besegai-DeChico. Złodzieje, chcąc zyskać przewagę, biorą zakładniczkę, a mianowicie doktor Riverę.
Na pierwszy rzut oka w „Podżegaczach” jest wszystko, co powinno gwarantować sukces: doświadczony reżyser, produkcyjny rozmach (vide: policyjny pościg za zbiegami), a także iście gwiazdorska obsada, której przewodzą Damon i Affleck, niegdyś ogniwa „Ocean’s Eleven: Ryzykownej gry” (reż. Steven Soderbergh, 2001), jawiącego się jako klasyk kina o napadzie. To naprawdę sporo, ale gdy nie ma dobrej historii, na nic okazała reszta. Wprawdzie odpowiadający za skrypt Affleck i Chuck MacLean (dla tego ostatniego jest to pełnospektaklowy debiut w roli scenarzysty) sięgają po szereg różnych konwencji – od komedii kumpelskiej po thriller akcji – ale w filmie Limana na próżno szukać satysfakcjonujących rozwiązań. Chwilami bywa zabawnie, momentami robi się niebezpiecznie, ale kilka niezłych żartów wespół z niską stawką sprawiają, że nie da się mówić o powodzeniu. Jest w porządku, ale czy to wystarczy? Niekoniecznie.
Kardynalnym grzechem popełnionym przez reżysera i autorów tekstu jest to, iż nie wiadomo, o co toczy się rozgrywka. Postaci są tak jednowymiarowe, że trudno im kibicować. Na nic się zdaje kontrast pomiędzy bohaterami, owszem, zauważalny od ich najwcześniejszej wspólnej sceny, ale prowadzony niedbale, niezgrabnie i – co gorsza – niezręcznie. „Podżegacze” nie będą niestety nowym szlagierem w portfolio Limana.