Dominacja
Trzydziestokilkuletni Iris (Molly Gordon; znana między innymi z filmu „Shiva Baby” Emmy Seligman z 2020 roku) i Isaac (Logan Lerman) są parą z czteromiesięcznym stażem. Na tyle krótko, by wciąż się poznawać i mieć co odkrywać. Na tyle długo, by zdecydować się na wspólną wycieczkę do maleńkiego High Falls na północy stanu Nowy Jork. Dotarłszy na miejsce – ze wszech miar sielskie i anielskie – korzystają z dobrodziejstw oferowanych przez wynajęty dom. Nie chodzi bynajmniej o wiszące na ścianie szejkerskie krzesła, a o znalezione w sypialnianej szafie akcesoria do BDSM. Nie zastanawiając się zanadto, para postanawia wykorzystać je podczas nocnych igraszek.
Seks, w trakcie którego on przykuty jest do łóżka, a ona nad nim dominuje, powinien wznieść ich relację na wyższy poziom. Niewykluczone, że tak by się stało, gdyby nie to, co dzieje się tuż po osiągnięciu przez nich orgazmów. Isaac, trochę ni stąd, ni zowąd, informuje partnerkę, że nie szuka w tej chwili poważnego związku. To wyznanie zwala Iris z nóg. Młoda kobieta, święcie przekonana o tym, że budują więź głęboką, trwałą i na wyłączność, wpada na pomysł, by nie tylko nie rozkuwać mężczyzny, lecz także wyperswadować mu, iż warto z nią być. Iris daje sobie dwanaście godzin na to, by nakłonić Isaaca do zmiany zdania („Jak facet ma zrozumieć, że mnie chce?” – wstukuje w wyszukiwarce).
Sęk w tym, że sytuacja wnet wymyka jej się spod kontroli. Pragnąc zapobiec tragedii, dziewczyna wzywa posiłki. Z miasta przybywa jej najlepsza przyjaciółka Max (Geraldine Viswanathan z „Galerii złamanych serc” Natalie Krinsky z 2020 roku), która niespodziewanie zabiera ze sobą swojego chłopaka Kenny’ego (John Reynolds z „Już po wszystkim” Eleanor Wilson i Alexa Hustona Fischera, też z 2020 roku). „Możemy go zabić” – rzuca któreś z nich. W ten oto sposób niewinna erotyczna zabawa przekształca się w realny koszmar.

„No hej!” (2025), drugi pełnometrażowy film w dorobku Sophie Brooks – po „The Boy Downstairs” (2017) – zaczyna się niczym komedia romantyczna z elementami czarnego humoru, która dość szybko przeobraża się w coś na wzór psychothrillera. Rzecz w tym, że gatunkowa wolta, jakiej dokonuje reżyserka posiłkująca się własnym scenariuszem, nie do końca się udaje. Coś, co wypadło świetnie i, nomen omen, świeżo w filmie „Fresh” (reż. Mimi Cave, 2022), tu nie wypala.
Może po prostu taki był zamysł autorki, by nie czynić z „No hej!” kina grozy, a może gdzieś po drodze zabrakło wytrwałości i konsekwencji w dążeniu do przeistoczenia opowieści o zakochanych papużkach nierozłączkach z Nowego Jorku w historię rodem z „Misery” (1990) Roba Reinera, ekranizacji książki Stephena Kinga, w której popularny powieściopisarz (grany przez Jamesa Caana) zdany jest na łaskę i niełaskę największej miłośniczki swojej twórczości (nagrodzona Oscarem za ten występ Kathy Bates).
Tak czy siak, szkoda, zwłaszcza że jeszcze w pierwszym akcie Brooks całkiem śmiało pogrywa sobie z widzem i jego oczekiwaniami, tak operując napięciem, iż łatwo odnieść wrażenie, że stosowane przez nią zabiegi awizują nadejście czegoś bardziej odjechanego (warto w tym kontekście zwrócić uwagę na niepokojącą scenę, w której protagoniści zatrzymują się po drodze w celu nabycia truskawek). W istocie zaś szaleństwo kończy się na skrępowaniu Isaaca kajdankami, a prawdziwą aberracją jest tu sekwencja, w której Iris, Max i Kenny odprawiają czary, licząc na to, że dzięki wypiciu magicznej mikstury ich więzień zapomni, co go spotkało, i nie zgłosi porwania na policji.
Na marginesie „No hej!” Brooks – wspierana przez odtwórczynię głównej roli, a zarazem pomysłodawczynię anegdoty – kreśli notatki na temat kondycji współczesnych związków, ale jej spostrzeżenia nie wnoszą niczego ciekawego do dyskursu. Owszem, jest tu co nieco o strachu przed zaangażowaniem oraz o chorobliwej wręcz potrzebie bycia z kimś, ale to wnioski nieoryginalne, niemalże wtórne. Jeśli natomiast coś w tym filmie zasługuje na szczególne uznanie, to niewymuszona chemia łącząca Gordon z Lermanem.



