Baseny
Jeszcze do niedawna Lynsey (Jennifer Lawrence), główna bohaterka „Mostu” (reż. Lila Neugebauer, 2022), służyła w Afganistanie, a teraz nawet najdrobniejsze czynności – takie jak choćby umycie zębów – sprawiają jej problem. Pracowała w Korpusie Inżynieryjnym Armii Stanów Zjednoczonych jako specjalistka od systemów wodnych, gdy w powietrze wysadzono konwój, którym się przemieszczała. „Fugas” – tłumaczy – czyli partyzancka mina lądowa zakopana w ziemi i eksplodująca pod wpływem nacisku. „Krwotok mózgowy spowodowany wybuchem” – orzekli lekarze, po czym odesłali ją do kraju. Gdzieś na przedmieściach stanu Nebraska dochodzi do siebie pod okiem całodobowej opiekunki imieniem Sarah (Jayne Houdyshell; znana z recenzowanych na Mocnych Punktach „Ludzi” Stephena Karama z 2021 roku), walcząc z przeciwnościami: zaburzeniami pamięci oraz funkcji motorycznych.
Lynsey jest tak zdeterminowana, by wrócić na misję, że robi wszystko, co w jej mocy w celu pokonania słabości. Kolejne tygodnie mijają, co sugeruje zmieniająca się za oknem pogoda, a ona czuje się coraz lepiej. Tak przynajmniej sądzi. Pierwszy etap rekonwalescencji dobiega końca. Zwolniona z ośrodka rehabilitacyjnego Lynsey wsiada więc w autobus i udaje się w kierunku rodzinnego miasta. Na dworcu w Nowym Orleanie nikt na nią nie czeka. Korzystając z transportu publicznego, zmęczona dociera do domu, miejsca – tak od podwórka, jak i w środku – nadgryzionego zębem czasu, brudnego, zaniedbanego, niemal opuszczonego. Gdy po wielu godzinach matka (Linda Emond) zjawia się wreszcie na progu jej dawnego pokoju, sporo wskazuje na to, że most pomiędzy tymi dwiema jest już nie do odbudowania. Kobieta nie należy bowiem do najcieplejszych osób, choć – gdyby tylko zapytać ją o zdanie – powiedziałaby pewnie, że jest empatyczna, lecz niedoceniana i niezrozumiana. Sęk w tym, że niemal od razu czuć, że to osoba stale nieobecna. Niewykluczone, iż niedostępna była również wtedy, gdy Lynsey dorastała, co z kolei obudziło w dziewczynie wciąż notabene nieuśpioną potrzebę wyrwania się z gniazda.
Matka, zamieniwszy z córką zaledwie parę zdań, pożycza jej zdezelowaną półciężarówkę (jeszcze jeden relikt z przeszłości w tym luizjańskim krajobrazie), która jest w stanie tak fatalnym, że psuje się, gdy Lynsey wsiada za kółko. Choć wcale nie musi tego robić, odstawia samochód do warsztatu prowadzonego przez Jamesa (Brian Tyree Henry), staroświeckiego młodego mężczyzny, który docenia zarówno dobrą i puszczaną z płyt kompaktowych muzykę (na czele z Fatsem Domino), jak i klasyczne auta (zwłaszcza te porządne i datowane na połowę lat osiemdziesiątych). Lynsey i James, trochę nieoczekiwanie, trochę instynktownie, zbliżają się do siebie. Oboje są ludźmi po przejściach. Tym, co ich łączy, są traumy, nieprzepracowane, tkwiące w nich bardzo głęboko, a zarazem manifestowane na zewnątrz: u niej poprzez aberracje ruchowe, u niego zaś – przez amputowaną nogę. Cierpią na zespół stresu pourazowego i depresję, ale nie od razu rozpoznają przyczyny. Oto przeprawa do przejechania.

Zdaje się, że w polskim tytule debiutanckiego filmu Neugebauer tkwi sedno opowiadanej anegdoty. Portretowani przez reżyserkę bohaterowie stoją na moście, który – jako że łączy dwa punkty – jest miejscem pomiędzy, swoistym limbo wyrażającym ich emocjonalne zawieszenie. Lynsey i James nie mieli dotąd pojęcia, że się wzajemnie potrzebują. Wprawdzie głośno o tym nie mówią, ale czas spędzany razem, przypominający skądinąd terapię, regeneruje ich poturbowane ciała i dusze. „Kontakt z ludźmi pomaga” – stwierdza Sarah na początku utworu. „Dobrze mi samej” – odpowiada protagonistka. Jej buńczuczna i oparta na samowystarczalności postawa ulega przeobrażeniu pod wpływem Jamesa, który obnaża się przed nią nie tylko w przenośni, ale i dosłownie. Dowodem na to drugie odsłonięcie jest scena ich wspólnej kąpieli w basenie. Mężczyzna, zanim wejdzie do wody, musi zdjąć ubrania, te, które do tej pory pozwoliły mu na maskowanie zdefektowanej kończyny.
Lynsey jest osobą szalenie sfrustrowaną (znamienna jest chwila, w której rzuca bez zastanowienia, że życie Sarah musi być nędzne, skoro z własnej woli zajmuje się takimi przypadkami jak ona, by zaraz potem przeprosić za swoje nieodpowiednie zachowanie). Mija ładnych kilka minut, zanim dziewczyna przemawia z ekranu. Wcale nie musiałaby tego robić. Na jej twarzy maluje się w zasadzie wszystko, co leży jej na sercu (kolosalna w tym zasługa doskonałego i oszczędnego zarazem występu Lawrence, sięgającej do tych rejestrów, na czele z autentycznością i intymnością, które zaprezentowała niegdyś w „Do szpiku kości” Debry Granik z 2010 roku).
Ta wypisana w postawie bezradność daje o sobie znać również w trakcie wizyt u neurologa. Jako się rzekło, wystarczy, że Lynsey odzyskuje witalność, a już chce wracać do czynnej służby. Po co innego miałaby zdrowieć? Doktor Lucas (Stephen McKinley Henderson) kolei nie jest przekonany co do słuszności tej decyzji. Kobieta, wbrew dość powszechnej praktyce uprawianej w Stanach Zjednoczonych, skłonna jest nawet odstawić medykamenty (wśród nich są także, co oczywiste, silnie uzależniające opioidy), ale od lekarza słyszy, iż grozi to atakami padaczki, stanami lękowymi oraz popadnięciem w coraz to cięższe załamanie nerwowe (w „Moście” i tak jest wyjątkowo dużo ujęć, w których bohaterka martwym wzrokiem wpatruje się w pustkę). „Muszę się stąd wydostać” – powtarza, zupełnie tak, jakby armia była jedyną opcją na stole. Jej skłonność do ucieczki jest ogromna, co nie powinno bynajmniej dziwić, jeśli przyjrzeć się relacji, w którą wchodzi z matką. James natomiast, pomimo bolączek i losowych perturbacji, nie dość, że został w Nowym Orleanie, to jeszcze mieszka w czterech kątach należących do jego rodziny, a przez to przypominającycj o duchach minionych lat. Kiedy Lynsey mówi o dystansie i o tym, że lubi być sama, James łaknie bliskości. To on ma ostatecznie rację w tej materii. Potrzeba drugiego człowieka – przekonuje Neugebauer, humanistka co się zowie – by poradzić sobie z demonami.
Lynsey, wracając na stare śmieci, podejmuje pracę. Zaczyna czyścić baseny. To, rzecz jasna, metafora. Życie w „Moście” jawi się właśnie jako taki zbiornik wypełniony cieczą, który raz na jakiś czas należy wyszorować. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż pierwszym basenem, na jaki natrafia dziewczyna, jest ten stojący w ogrodzie jej matki, równie brudny i zaniedbany, co dom, w którym mieszka rodzicielka. To oczywiste, że w końcu i do niego trzeba będzie wejść, by go wysprzątać, a następnie nalać doń świeżej wody.