Kradzież w sercu
Najlepszy Hotel w Małym Mieście. Pracujący jako goniec Bert Harris (fenomenalny James Cagney) poznaje Anne Roberts (równie fenomenalna Joan Blondell), której załatwia posadę pokojówki. Wygadany chłopak zaleca się do niej, a kiedy zostaje odrzucony, proponuje dziewczynie partnerstwo zgoła innej natury. Wkrótce zaczynają wyłudzać kasę od niczego nieświadomych gości. Jedną z ich ofiar jest żonaty mężczyzna (Guy Kibbee), na którym wzbogacają się o kilka tysięcy dolarów. Dzięki nim wyjeżdżają do Najlepszego Hotelu w Dużym Mieście, by tam rozszerzyć swą nielegalną działalność. Na miejscu Bert wchodzi w układ z Dapperem Danem Barkerem (Louis Calhern), który – wraz ze wspólniczką Helen (Noel Francis) – orzyna go na grubą forsę. Bertowi udaje się odzyskać gotówkę, przeprowadzając w tajemnicy przed podkochującą się w nim Anne kolejny zręczny szwindel. Ruszają do Najlepszego Hotelu w Największym Mieście (tę gradację Warnerowie zastosowali już w „Łatwych pieniądzach” Alfreda E. Greena z 1931 roku, innym filmie z Cagneyem), gdzie Bert poczyna sobie coraz śmielej, co nie w smak jest kobiecie, która twierdzi, że Harrisowi zależy tylko na szmalu. On niespodziewanie wyznaje jej miłość, ale jest już za późno – Anne znalazła absztyfikanta Joego Reynoldsa (Ray Milland), za którego ostatecznie wychodzi. Drogi dawnych partnerów rozchodzą się. Po roku spotykają się ponownie. Anne prosi Berta o pomoc w rozwiązaniu pewnej sprawy. Okazuje się, że Joe zdefraudował 30 tysięcy dolarów. Harris, wciąż darzący dziewczynę uczuciem, postanawia działać, lecz nieoczekiwanie Reynolds go wrabia. Bert ląduje w więzieniu, a Anne – świadoma tego, co zrobił jej mąż – decyduje się odeń odejść i poczekać na starego kompana.
„Blond szaleństwo” (1931)1 Roya Del Rutha to trzeci z siedmiu utworów, w których wystąpili Cagney i Blondell, a przy tym pierwszy czyniący z nich ekranową parę, i to jakże doskonałą, bodaj jedną z najciekawszych w całym kinie epoki brudnej dekady. Oboje znaleźli się w Fabryce Snów z tego samego powodu. Otóż pojawili się w broadwayowskiej sztuce „Penny Arcade”, którą wytwórnia Warner Bros. zekranizowała następnie, i to z ich udziałem, jako „Święto grzeszników” (reż. John G. Adolfi, 1930). Kiedy on – podobnie skądinąd jak grany przezeń bohater obrazu Del Rutha – wspinał się coraz wyżej w hollywoodzkiej hierarchii, jej przypadały partie drugoplanowe lub wręcz epizodyczne, nawet jeśli wykreowane znakomicie (dobrym przykładem jest głośny „Wróg publiczny” Williama A. Wellmana z 1931 roku, w którym Cagney otrzymał przodującą rolę, Blondell zaś – bardzo marginalną).
Tak czy siak, geniuszem musiał być ten, kto wpadł na to, by w „Blond szaleństwie” obsadzić ich na podobnych warunkach (wprawdzie w czołówce dzielą się planszą tytułową, ale to w nieco większym stopniu jednak film Cagneya, co widać zresztą na materiałach promocyjnych). Trudno o równie intensywną chemię pomiędzy aktorami w kinie AD 1931. Może sęk tkwi w tym, że choć nominalnie całość jest kryminałem, to zrealizowanym w formie dzikiej komedii romantycznej, pod którą dodatkowo ukrywa się zaangażowana społecznie i sprzężona z bolączkami Wielkiego Kryzysu wizja. Owszem, Bert jest gangsterem, ale to raczej drobny cwaniaczek, który – jak sam mówi – jawi się jako połączenie Świętego Mikołaja, Robin Hooda i kury znoszącej złote jaja. To o tyle istotne, że Harris naciąga wyłącznie ludzi bogatych, tych, którzy suchą stopą przeszli przez krach na giełdzie, uprzednio go wywołując. Anne podąża za nim, bo sama dostrzega to, że Ameryka cierpi na deficyt sprawiedliwości. Co znamienne, jej stosunek do Berta zmienia się, gdy tylko ten zaczyna przekraczać cienką granicę pomiędzy krętactwem a bezczelną kradzieżą.
Postawa Harrisa i Roberts mogła podobać się wściekłej na gogusiów z Wall Street widowni szturmującej kina. Nie bez powodu największym oszustem w całej tej historii jest biznesmen Reynolds, na pozór tylko kryształowy mężczyzna, w istocie zaś – wyrachowany złoczyńca, który nie dość, że sprzeniewierza majątek zatrudniającej go firmy, to jeszcze wkopuje policji jedynego człowieka wyciągającego doń pomocną dłoń. Wprost niesamowity jest fakt, iż w finale to nie on, a Bert trafia za kratki. Może i film powstał w erze przedkodeksowej, ale nawet wtedy rekieterzy musieli zostać ukarani. Bezpruderyjne momenty – słynna scena, w której Anne kąpie się w wannie, podczas gdy Harris prześwietla jej stanik w poszukiwaniu gotówki, lub wymierzane jemu przez nią policzki („Jesteś pierwszą osobą, która zdzieliła mnie w twarz. Chciałbym, żebyś robiła tak codziennie”) – dostały zielone światło, ale zakończenie rozgrzeszające głównego bohatera było nie do zaakceptowania przez rozmaite legiony przyzwoitości.
Jak na film o kanciarzach, dużo u Del Rutha przyzwoitości. Bert, który zaklina się, że epoka rycerskości minęła, jest tym, który pomaga innym. Anne z kolei, zanim podejmuje posadę pokojówki, ma wyrzuty sumienia, że zabiera tę fuchę innej dziewczynie. I tylko ten parszywy, dwulicowy szczur („That dirty, double-crossin’ rat!”), jak nazywa Joego Burt w jednej z najczęściej cytowanych kwestii w dorobku Cagneya, psuje to wrażenie.
Blond szaleństwo (1931)1
Blonde Crazy
WARNER BROS. ● Reżyseria: Roy Del Ruth ● Scenariusz: Kubec Glasmon i John Bright ● Wykonawcy: James Cagney, Joan Blondell, Louis Calhern, Noel Francis, Ray Milland, Guy Kibbee, Polly Walters, William Burress, Maude Eburne i Nat Pendleton.
📅 14 listopada 1931 roku ● 79 minut
1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.