Wizyta

Święto Dziękczynienia. Blake’owie spotykają się na wspólnym biesiadowaniu, choć atmosfera bynajmniej nie jest tego dnia rodzinna. Do nowego, dwupoziomowego i położonego w Chinatown na Manhattanie mieszkania Brigid (Beanie Feldstein) i jej partnera Richarda (Steven Yeun) przybywają bliscy dziewczyny: matka Deirdre (Jayne Houdyshell), ojciec Erik (Richard Jenkins), siostra Aimee (Amy Schumer) oraz babcia, którą zwą Momo (June Squibb). Patriarcha nie owija w bawełnę, niemal od wejścia dyskredytując wybór młodszej córki. Nie dość, że w ich czterech kątach na Queensie podobało mu się bardziej, to jeszcze nie w smak mu fakt, iż lokal znajduje się nieopodal tak zwanej Strefy Zero, czyli miejsca w Nowym Jorku, w którym przed zamachami z 11 września 2001 roku stało World Trade Center. O tym, że ostatni nabytek Brigid wymaga gruntownego remontu woli nawet nie wspominać, lustrując jedynie wzrokiem – cal po calu – każdy zakamarek tego jakże mało ciepłego gniazdka.

Zaiste – ściany, podłogi i sufity są tu w opłakanym stanie. Łazienka się sypie. Co rusz dochodzi do awarii prądu. Widok z okna jest tak obskurny, że lepiej przez nie nie wyglądać. Z przemieszczającą się na wózku inwalidzkim babcią nie sposób obrócić się na korytarzu, choć dom należy do dość przestronnych (zwłaszcza że większość mebli wciąż nie dotarła). No i ten hałas z góry. Można zgadywać, co takiego wyprawia się u sąsiadki z wyższego piętra, ale niewykluczone, że odbywa się u niej turniej gry w kręgle. W takiej sytuacji na nic zda się wirtualny kominek, który Richard wyświetla przy użyciu przenośnego projektora, udając równocześnie, że cyfrowe płomienie pozwalają na ogrzanie rąk. Nie ma to jak Scranton w Pensylwanii, skąd przybywają rozczarowani goście Brigid – tam na pewno pali się jak najprawdziwsze ognisko (dosłownie i w przenośni).

Rzeczone mieszkanie jest siódmym bohaterem filmu „Ludzie” (2021), reżyserskiego debiutu dramaturga i scenarzysty Stephena Karama, który ekranizuje swą własną jednoaktówkę zatytułowaną „The Humans”, w 2016 roku nagrodzoną statuetką Tony dla najlepszej sztuki teatralnej. Karam, wespół ze swym operatorem Lolem Crawleyem, inscenizuje cały kinematograficzny spektakl w kilku pomieszczeniach, które funkcjonują jak żywy organizm, o czym świadczą widoczne na pierwszy rzut oka znamiona: przebarwienia i plamy na murach oraz, co ważniejsze, oplatająca wnętrze – niczym naczynia krwionośne człowiecze ciało – sieć rur, doprowadzająca do serc Blake’ów (i Richarda) wszystkie ich strachy.

Jayne Houdyshell, Richard Jenkins, Steven Yeun, Beanie Feldstein, Amy Schumer i June Squibb w filmie "Ludzie" (reż. Stephen Karam, 2021)

Autor, eksplorując lokum Brigid i tę klaustrofobiczną przestrzeń, w istocie odsłania przed widzem prawdę o tym, co trapi sześcioro protagonistów: od ich sekretów po psychofizyczne bolączki. W centrum tej anegdoty z pogranicza horroru stoi – streszczany Erikowi przez Richarda – komiks, mówiący wprost, że straszne historie dla potworów z obcych planet to te, które opowiadają o ludziach. Tę w pewnym sensie Hobbesowską tezę potwierdza wojna, do jakiej dochodzi pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny. Wszyscy powoli zaczynają wylewać swe żale i dzielić się tym, co ich dotyka, uderzając w coraz to drażliwsze punkty. Zgromadzone przy stole osoby, personifikujące Amerykę – a przynajmniej jakąś jej część – kreślą, być może nieświadomie, obraz kraju będącego w rozsypce spowodowanej między innymi wspomnianymi zamachami terrorystycznymi i kryzysem finansowym z 2008 roku.

W trakcie tej wizyty nikt nie jest szczęśliwy. Każdy żyje resentymentami. Momo cierpi na demencję; Aimee ma chore jelita i wciąż zmaga się z bolesnym rozstaniem z wieloletnią partnerką; żar w małżeństwie Deirdre i Erika gaśnie; wychodzący z depresji Richard ma czterdziestkę na karku i nadal czeka, aż jego fundusz powierniczy zacznie działać; Brigid z kolei zaprzepaściła szansę na muzyczną karierę. Zwłaszcza 11 września odbija się czkawką na Blake’ach. Głównie na Eriku, który tego feralnego dnia cudem uniknął śmierci (stąd też jego głośno manifestowane niezadowolenie z tego, że córka wprowadziła się tak blisko nieistniejących już wież).

Seans filmu Karama rodzi mniej lub bardziej uzasadnione pytania. Czy aby mieszkanie, w którym ucztują bohaterowie, faktycznie istnieje? A może jest, podobnie jak członkowie rodziny, efektem straumatyzowanej wyobraźni Erika, który może i nie zginął pod gruzami World Trade Centem, ale stracił tam wszystkich przezeń kochanych? Wszak to na nim od samego początku skupia się kamera; to jego punkt widzenia strukturyzuje narrację. Czyżby zatem dziękczynna i zarazem pełna bólu kolacja odbywała się wyłącznie w głowie mężczyzny, filtrującej wydarzenia tak, by przypominały horror? Niewykluczone. To w końcu Wielkie Jabłko, a w nowym domu Brigid, nie licząc enigmatycznych dźwięków dobiegających z kondygnacji sąsiadki, jest naprawdę cicho. Gdzie hałasy codzienności, które dobiegają z ulic Manhattanu, a zwłaszcza gwarnego Chinatown? „To Nowy Jork, bywa tu głośno” – mówi w pewnym momencie gospodyni, lecz nic nie wskazuje na to, by miała rację. Postapokaliptyczna głusza każe zastanowić się widzowi nad tym, co takiego dzieje się na ekranie.

Recenzja filmu Ludzie (The Humans); reż. Stephen Karam; USA 2021; 108 minut