Odrzucona córka
Mieszkająca na co dzień w Los Angeles Monica (Trace Lysette), otrzymawszy niespodziewany telefon od zatroskanej bratowej Laury (Emily Browning), której skądinąd nigdy na oczy nie widziała, wsiada do swego czerwonego kabrioletu marki Mercury i wyrusza w podróż do oddalonego o półtora dnia jazdy samochodem Cincinnati w stanie Ohio. Wszystko po to, by spotkać się z dawno niewidzianą matką Eugenią (Patricia Clarkson). Jej przykuta do łóżka rodzicielka jest nieuleczalnie chora. Niewykluczone zatem, że to ostatnia szansa, aby nie tylko się nią zaopiekować, ale też pożegnać. Sęk w tym, że Eugenia nie rozpoznaje córki. Wynika to zarówno z tego, że kobieta ma coraz większe problemy z pamięcią (guz mózgu dewastuje jej układ nerwowy, a ona – wbrew zaleceniom lekarzy – odmawia przyjmowania farmaceutyków), jak i z faktu, iż Monica jest osobą transpłciową. Panie rozstały się, mówiąc oględnie, w nie najlepszej atmosferze – Eugenia, nie potrafiąc zaakceptować własnego dziecka, po prostu wyrzuciła je z domu, gdy to było jeszcze w wieku nastoletnim. Niemniej jednak przybyszka, pomimo traum i resentymentów, stara się odnowić kontakt z familią, która ją odrzuciła: gospodynię Leticię (Adriana Barraza) wyręcza w sprawowaniu mozolnej pieczy nad cierpiącą matulą, na powrót zbliża się do brata Paula (Joshua Close), zaś wolny czas poświęca na zabawy z jego trojgiem latorośli.
„Monica” (2022) to trzeci – po „Medeas” (2013) i „Hannah” (2017) – pełnospektaklowy film pochodzącego z Włoch Andrei Pallaoro, twórcy, który wykształcił się w Stanach Zjednoczonych. To kino, owszem, melancholijne, co widać już na poziomie wizualnym, zrealizowanym całkiem nieźle, wyrażającym alienację i samotność głównej bohaterki (a to kadr o zbliżonych do kwadratu proporcjach boków 1,2:1, a to statyczne chwytanie protagonistki od tyłu, podkreślające wprawdzie jej głowę, ale odwróconą od obiektywu), lecz zarazem – także z uwagi na wspomnianą i szalenie wykoncypowaną warstwę formalną – odznaczające się przedziwną pustką, zbyt oczywiste w prezentacji stojącej w jego centrum postaci.

Utworowi Pallaoro brakuje swoistej symetrii pomiędzy tym, co i jak pokazuje, a tym, o czym opowiada, przez co całość jawi się nie tyle jako przejmująca historia kobiety uwięzionej w przeszłości, ale jako ćwiczenie operatorskie (za zdjęcia odpowiada tu Katelin Arizmendi, która już wcześniej – w „Niedosycie” Carlo Mirabelli-Davisa z 2019 roku – skłaniała się ku operatorskim kombinacjom). Monica, interpretowana przez Lysette z należytą subtelnością, staje się środkiem do celu, jakim są optyczne sztuczki mające zmamić odbiorcę, a nie celem samym w sobie. Jej losy spychane są na dalszy plan poprzez rozdmuchanie do niewyobrażalnej skali aspektów czysto wzrokowych.
A przecież – tak się składa – Monica mogłaby być bohaterką z krwi i kości. Pallaoro tymczasem nie docenia tytułowej kobiety. Gdy kreśli jej sylwetkę, opiera się na niedopowiedzeniach i pojedynczych scenach bądź wręcz ujęciach, ufając – pewnie i słusznie – widzowi i jego osądowi. Wiadomo zatem, że Monica pracuje jako masażystka, ale dorabia sobie, rozbierając się w sieci. Jasne jest, że wciąż przyjmuje hormony, co oznacza, że jej terapia korekty płci nadal trwa. Wnet na jaw wychodzi, że musi być świeżo po rozstaniu, o czym świadczą desperackie telefony do byłego chłopaka imieniem Jimmy, zbywane przezeń za każdym razem, gdy dzwoni. Do tego dochodzi kluczowa kwestia, czyli rodzinna waśń spowodowana wydarzeniami sprzed lat. Przyglądając się tym rozrzucanym przez reżysera okruszkom, nie sposób nie odnieść wrażenia, że to tylko elementy układanki, które nigdy nie tworzą pełnego obrazu. Szkoda, zwłaszcza że Monica zasługuje na to, by dostrzec ją bez tych wszystkich ozdobników serwowanych przez Pallaoro i Arizmendi.
Protagonistka, decydując się na pojednanie z matką, która niegdyś ją odepchnęła, mierzy się wszak z niewyobrażalnym wyzwaniem. Ani ona, ani pozostałe osoby otaczające Eugenię, nie mówią jej, kim jest przyjezdna, w związku czym ta wzięta zostaje za pielęgniarkę przysłaną z hospicjum. Monica, nie umiejąc – a może po prostu nie chcąc – wyznać prawdy, bierze na barki tę nową tożsamość i wchodzi z interakcję z kobietą, która zadała jej tyle bólu. Nie obwinia jej, ale wybacza. Rozdrapując swoje rany, leczy te odniesione przez rodzicielkę, spowodowane przez nowotwór. Zbliża się do niej w intymnej sekwencji kąpieli, licząc na to, że zostanie z powrotem przygarnięta, uznana za córkę.