Mała Ghana
Nowy Jork, a zwłaszcza Bronx, stanowi prawdopodobnie największą enklawę ghańskiej diaspory na świecie. Szacuje się, iż w mieście żyje około 27 tysięcy osób tej narodowości. Większość imigrantów z Ghany dotarła do Stanów Zjednoczonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, uciekając przed reżimem Jerry’ego Johna Rawlingsa, za którego początkowo absolutystycznych rządów kraj zmagał się z licznymi problemami natury zarówno społeczno-gospodarczej, jak i, rzecz jasna, politycznej. Wśród nich musieli się znaleźć również państwo Obengowie, rodzice głównej bohaterki filmu „Królowa wspaniałości” (2021) autorstwa Nany Mensah, twórczyni odpowiedzialnej ponadto za scenariusz oraz wcielającej się w rzeczoną rolę.
Mensah, urodzona w 1988 roku córka przybyszów z Ghany, absolwentka Uniwersytetu Pensylwanii, amerykańska aktorka znana między innymi z takich seriali czy filmów jak „Trzynaście powodów” (2017-2020) oraz „Król Staten Island” (reż. Judd Apatow, 2020), debiutuje więc jako reżyserka obrazem wyjątkowo osobistym, zakorzenionym w jej doświadczeniach z dzieciństwa i wczesnej młodości, przybierającym, jak się zdaje, formę autoterapii. Grana przez nią Sarah pracuje i doktoryzuje się na należącym do Ligi Bluszczowej Uniwersytecie Columbia, którego siedziba znajduje się na Manhattanie. Jest obiecującą naukowczynią. Od kilku lat ma romans z Lyle’em (Adam Leon), żonatym mężczyzną, a przy okazji także jej kolegą z zakładu neuroonkologii molekularnej. Jakiś czas temu on dostał propozycję objęcia posady wicedziekana na uczelni stanowej w Ohio. Wyjechać mają razem. Sytuację kompiluje jednak śmierć Grace, matki protagonistki. Tętniak – słyszy kobieta przez telefon. Z przeprowadzką trzeba się wstrzymać.
Niespodziewana wiadomość wywraca jako tako ułożone życie Sarah do góry nogami. No właśnie – jako tako. Bohaterka nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, jak zagmatwane są w istocie jej losy. I nie chodzi tu wyłącznie o jej przedziwną relację z człowiekiem, który od miesięcy obiecuje, że odejdzie wreszcie od żony. Dziewczyna wraca do Bronxu, w którym się wychowała. Zaczyna organizować pogrzeb rodzicielki. Gdy prosto z Ghany do USA przylatuje ojciec kobiety (Oberon K. A. Adjepong), który z matką Grace był w separacji, okazuje się, że nie takiego pochówku oczekuje rodzina. Sam fakt, że zmarła została skremowana – wedle życzenia zresztą – zostaje skwitowany przez jedną z osób na stypie następująco: „Nie ma ciała, nie ma pochówku”.
Sarah wciąż, choćby i sądziła, że zdążyła się zasymilować, tkwi jedną nogą w ojczyźnie jej przodków. Członkowie familii wydają się niewzruszeni uroczystością, którą przygotowała bohaterka. Trzeba iść do rzeźnika, by kupić mięso, wykonać tradycyjny taniec (sugerują to skądinąd wplecione w całość materiały archiwalne, na których widać wyraźnie, jak grzebie się zmarłych w Ghanie). I choć większość imigrantów, jak i mieszkańców Ghany jest chrześcijanami, są pewne obrządki, bez których złożenie do grobu nie może się obyć.
Sarah jest więc uwięziona pomiędzy dwoma światami. Jakby tego było mało, zgodnie z ostatnią wolą matki, w spadku otrzymuje dom oraz prowadzoną przez Grace za życia księgarnię chrystianistyczną. O ile pierwsza część spadku nie stanowi większego problemu, o tyle sklep z dewocjonaliami już tak, tym bardziej, że pracuje w nim Pitt (Meeko Gattuso), były skazaniec, z tatuażami pokrywającymi całą twarz, człowiek, który przeszedł – dzięki Grace – wewnętrzną przemianę i dziś jest łagodny jak baranek. Jak go zwolnić? Sarah staje przed dylematami, o których nawet nie miała pojęcia.
Mensah, łącząc wzruszający dramat z czarną komedią (nie zawsze najwyższych lotów niestety), opowiada historię, w której zderzają się dwie na pierwszy rzut oka przeciwstawne racje, a więc tradycje kultury afrykańskiej oraz tradycje zachodnie. Sarah przy rodzinie jest wycofana, podczas gdy w pracy czuje się pewnie, wie, do czego dąży, zna swoją wartość. („Nie zdążyłam zapłakać, bo miałam za dużo roboty” – wyznaje w pewnym momencie). Czy jednak aby na pewno? Konieczność wyprawienia pogrzebu w ghańskim stylu coś w niej zmienia. Chwile spędzone w krainie dzieciństwa, wcale przecież nie tak odległej od Manhattanu, sprawia, że przyjmuje inną perspektywę. Sarah już wie, że musi zdefiniować siebie na nowo, co zresztą podpowiada jej Pitt. Gdy zatem odczepia wyprostowane włosy, wkłada zwyczajową odzież zamiast topu i dżinsów, a potem tańczy w rytm afrykańskich bębnów, doświadcza katharsis. Sarah żegna nie tylko matkę, ale i dotychczasowe życie. Było jako takie. Dlaczego nie sprawić, by stało się lepsze? Kiedy dziewczyna idzie kupić mięso, patrzy na upchane w klatce kury. Ten obraz reżyserka raz po raz przywołuje w formie krótkiej przebitki. Sarah doskonale wie, że utknęła jak idące na rzeź ptactwo. Już pora się wyswobodzić.